Feed the Fire, Fan the Flame 2018 – BLAZE OF PERDITION, IN TWILIGHT’S EMBRACE, DOM ZŁY

Feed the Fire, Fan the Flame 2018 – BLAZE OF PERDITION, IN TWILIGHT’S EMBRACE, DOM ZŁY Klub Graffiti, czwartek, 08 lutego 2018, Lublin, Polska

Jak tylko pojawiły się pierwsze informacje, iż Left Hand Sounds szykuje taki wypas w koncertowym wydaniu na pierwszy kwartał tego roku, błyskawicznie pojawiła się myśl – KURWA. TRZEBA TAM BYĆ!!! Takiej metalowej uczty po prostu nie można było odpuścić, i jak pomyślałem, tak też uczyniłem. Co prawda, pogoda nie zachęcała do dalekich wyjazdów poza domowe pielesze, ale w dupie miałem fochy matki natury i dzielnie z ziomkiem z mojej mieściny ruszyliśmy przed siebie, by u kresu podróży znaleźć się w oku metalowego cyklonu.

Dotarliśmy na miejsce, szybko wbijamy do środeczka, jeszcze szybsza wizyta w ciuchlandzie z odzieżą aktorów dzisiejszego spektaklu, bo przecież trzeba przywieść na chatę jakąś fajną szmatę. Zakupy poczynione, lecimy pod scenę, bo tam hałasować zaczyna DOM ZŁY. Szczerze, po ich Epce spodziewałem się większego ognia. Materiał który się na niej znalazł potrafi solidnie skopać dupsko, zniszczyć i w ogóle generalnie to przyjemny rozpierdol, natomiast na ich koncercie czegoś mi osobiście brakowało. Przede wszystkim większego żywiołu na scenie. Gdyby nie basista i ich wokalista z taką specyficzną, sceniczną manierą to tak nawet wypadałoby powiedzieć, iż to trochę niernrawo wyglądało. Muza ogień a wizualnie lekko lodem ciągnie. No i dorzuciłbym do tego jeszcze brzmienie, które podczas ich występu lekko kulało powodując, że momentami ciężko było ogarnąć co tu było grane. Jakoś tak się to trochę zlewało a szkoda, bo ich post metal, a w zasadzie muza, która niejedno ma imię, a atawizmów gatunkowych jeszcze więcej, dźwiękowo na tym traciła. Mikstura sludge, crust, black metalu czy hard core’a z mocno sugestywnym, wyrazistym przekazem, to w ich wykonaniu rzecz całkiem godna polecenia, tylko tak jakoś tym razem jak dla mnie trochę zabrakło mocy.

Przerwa a tuż po niej na scenie zamontował się IN TWILIGHT’S EMBRACE. Strasznie, cholernie bardzo chciałem ich zobaczyć na żywo. Autorzy świetnego „The Grim Muse” i jeszcze lepszego „Vanitas” od dawna byli w ścisłym spektrum moich koncertowych oczekiwań, a że nie dane było mi widzieć ich wcześniej na żywca, tym bardziej wrażenia z tego koncertu były intensywne. Atmosfera w klubie zdecydowanie się zagęściła całe show nabrało tempa. IN TWILIGHT’S EMBRACE skupili się na swoich ostatnich materiałach, gdzie prym oczywiście wiodły tu utwory ze znakomitego „Vanitas”, co było powodem ogromnego banana na japie niżej podpisanego. I co mogę powiedzieć? „Piosenki” z ich repertuaru na żywca brzmią tak samo znakomicie jak na albumach. Intensywne, choć wykreowane przy użyciu generalnie prostych środków wyrazu (czytaj: standardowego uzbrojenia) świetne przedstawienie z niesamowitą atmosferą. Cyprian to niezły wodzirej i chwała chłopakowi za te jego sceniczne czary mary. Spoko brzmienie, to przy takiej muzie ważna sprawa, i to się zgadzało. Jest pasja, jest autentyczność i nuta której chciałoby się więcej. Ale i tak nie ma co narzekać. Nie zawiodłem się! Jedyne do czego mogę mieć jakieś wątki, to do statyczność publiki. W takich momentach człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę jak to wszystko się zmieniło, bo te dwadzieścia parę lat wstecz, na takim koncercie jak ten rozpętałoby się istne piekło pod sceną, a gdyby nie pindzia Panny Marianny, przy ogólnym ścisku nie byłoby gdzie palca włożyć. Ale co tam. Było zacnie.

BLAZE OF PERDITION w dość mocno odświeżonym składzie po tradycyjnej przerwie zaczął inklinować swoje zaklęcia. Smoła, ogień, piekło i Sonneillon za mikrofonem. Na swoim boisku dali radę i jak dla mnie wypadli znakomicie. Oczywiście grane były utwory z ostatnich albumów tej hordy. Jak mnie pamięć nie myli, to trzy hymny z najnowszego dzieła i dwa z poprzedniej płyty. BLAZE OF PERDITION to bardzo wyrafinowany stwór, a jednocześnie bestia pragnąca krwi, bólu i cierpienia. Wzniecili pożar i ani przez chwilę, nie pozwolili jęzorom ognia chociaż na chwilę przygasnąć. Wszystko cykało, wszystko zabrzmiało jak dla mnie tak jak powinno, a przygotowanie i odegranie tego koncertu przez zespół nie zostawiło miejsca na jakiekolwiek zastrzeżenia. Black metalowe misterium wybrzmiało krusząc mury Graffiti wbijając w glebę niedowiarków powątpiewających w moc zespołu. BLAZE OF PERDITION siał spustoszenie w szeregach malkontentów sycąc tych, którzy tu dla nich przybyli. Można mieć tylko żal, że czas zapierdala tak szybko do przodu, i że koncert choć się ledwo zaczął, to już trzeba było zbierać dupę w troki i naginać na chatę. Zdecydowanie, jeszcze jeden bardzo udany gig tego wieczora.

Reasumując, bardzo dobre co najmniej dwa koncerty, zdecydowanie warte przejechanych mimo niesprzyjającej, wspomnianej gdzieś na wstępie pogody kilometrów. Nie żal kaski zostawionej na stoisku z merchem i fajnie było znowu zobaczyć te same gęby metalowych maniaków. Przydałoby się więcej młodzieży, bo starym zaczynać powoli pesel doskwierać he he, ale co tam. Left Hand Sounds po raz kolejny stanęło na wysokości zadania. Takie rzeczy się długo pamięta i jeszcze dłużej o nich rozprawia.

Powrót do góry