Rock Altitude Festival 11 – BEHEMOTH, MAYHEM, ENTOMBED A.D., STEVE’N’SEAGULLS

Rock Altitude Festival 2016, środa, 10 sierpień 2016, Le Locle, Szwajcaria


Jak zwykle w pierwszej połowie sierpnia, w małej Szwajcarskiej miejscowości corocznie, od jedenastu lat odbywa się kilkudniowy festiwal, na scenach którego goszczą zespoły z całego świata prezentujące szeroko pojętą muzykę Rockową. Zawsze co najmniej jeden dzień przeznaczony jest dla kapel metalowo-core’owych. I oczywiście każdego dnia pośród mniej znanych lub lokalnych wykonawców występują gwiazdy.

Tym razem zestaw z pierwszego dnia był imponujący, poza lokalnymi RORCAL i SCHAMMASCH oraz gośćmi z zza granicy STEVE’N’SEAGULLS pojawiły się ENTOMBED A.D. – zmodyfikowana legenda Szwedzkiego Death Metalu, MAYHEM – legenda Norweskiego Black Metalu oraz jako headliner – Polski BEHEMOTH, którego popularność pomimo najkrótszego stażu w Metalowym Światku znacznie wzrosła w obecnym XXI wieku.

Czas trwania XI edycji festiwalu został wydłużony z trzech do czterech dni. W kolejnych dniach najbardziej istotnymi według mnie zespołami były Amerykański NEUROSIS, Kanadyjski GODSPEED YOU! BLACK EMPEROR oraz Japoński MONO. Jednak zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami z organizatorami wybraliśmy się tylko na pierwszy dzień koncertu, który rozpoczęliśmy z poślizgiem, omijając występy RORCAL i SCHAMMASCH… gdyż musieliśmy cierpliwie poczekać aż nasza ośmiomiesięczna córeczka spokojnie zaśnie u dziadków, co pozwoli nam wyrwać się na kilka godzin, na koncert…

Kilkanaście minut przed 20:30 byliśmy już na miejscu. Nieco zdyszani, gdyż mieliśmy dość stromo pod górkę, między innymi po długich schodach biegnących wzdłuż gęstego parku… Od razu co rzuciło się w oczy, to jakby mniejsza liczba koncertowiczów w tym dniu, w stosunku do poprzednich edycji. Być może dlatego, że fascynaci muzyki metalowo-core’owej rozbili się na dwa dni. Natomiast organizacja części pozamuzycznych festiwalu, czyli gastronomii, „pijalni” i merchandising’u była podobna jak w poprzednich edycjach. A zatem sporo gastronomicznych stoisk, które serwowały rożnego rodzaju fast-food’y i napoje (oczywiście w tym alkoholowe). Poza towarami (vinyle, CD, ubrania i inne gadżety) zawierającymi loga występujących (i nie tylko) kapel, jak zwykle można było nabyć koszulki z logiem obecnej edycji festiwalu. Oczywiście zaopatrzyliśmy się w festiwalowe koszulki i ruszyliśmy pod małą scenę, gdzie za chwilę miał się rozpocząć kolejny występ wieczoru…

steavenseagulls_hiltunen2016
Hiltunen – STEVE’N’SEAGULLS

Szczerze mówiąc zależało mi by zobaczyć Fińską grupę STEVE’N’SEAGULLS ponieważ ich muzyka, a konkretnie covery znanych metalowych kapel zagrane w stylu muzyki Bluegrass zrobiły na mnie wrażenie (usłyszane na Youtube)… Z podobnymi zabiegami muzycznymi spotkałem się już w przeszłości słuchając albumu „A Hillbilly Tribute to AC/DC” HAYSEED DIXIE, więc moje oczekiwania były dość spore… Jeśli chodzi o STEVE’N’SEAGULLS to image zespołu jest spójny ze stylem jaki wykonują, a wykorzystywane instrumenty przez muzyków (jak chociażby banjo, mandolina, akordeon, kontrabas, gitara akustyczna, perkusja, czy takie których nazwy nie znam) oraz stroje dodatkowo podkreślają klimat. Najfajniejsze nakrycie głowy należało do potężnego Hiltunen’a, który nosił na głowie jakiegoś futrzanego zwierzaka, może lisa (?), który bez wątpienia był martwy. Z kolei jedynym odmiennym instrumentem był keyboard użyty w pewnym kawałku by wydobyć zapewne odpowiednie brzmienie…

Zespół uderzył mocno, jak przystało na muzykę Country 🙂 utworem „Wishmaster” NIGHTWISH i od razu zjednał sobie publiczność. Następnym coverem był „Ich Will” RAMMSTEIN’a co wprawiło słuchaczy w jeszcze większy zachwyt. Potem poleciały kolejne covery szlagierów takich sław jak METALLICA, IRON MAIDEN, MEGADETH, GUNS’N’ROSES i kilku innych…

Szczerze mówiąc okolice miasteczka Le Locle w kantonie Neuchâtel poza zegarmistrzostwem i małymi fabrykami np. sprzętu medycznego zawierają głównie tereny rolnicze (i przydrożne bary oraz restauracje), więc kapela wstrzeliła się idealnie swoim klimatem, co potwierdzała okrzykami publiczność. Chociaż nawet na koncercie, gdzie dźwięk jest mocny, nieco brakowało mi tutaj uderzenia przesterowanych gitar. Mimo wszystko występ podobał mi się…

… Zanim na dużej scenie zaczęła grać pierwsza gwiazda wieczoru – MAYHEM (THE TRUE MAYHEM) postanowiliśmy zobaczyć przygotowania do występu i udaliśmy się pod scenę, na której ustawiona dekoracja zapowiadała zbliżający się nastrój… Na środku sceny stał spreparowany ołtarz – stół pokryty czarnym obrusem, na którym po bokach stały dwa świeczniki i małe czerwone cmentarne znicze, a na centralnym miejscu leżała ludzka czaszka. Wyglądała na bardzo dobrze wykonaną kopię, a być może (znając przeszłość zespołu) mogłaby być prawdziwa, aczkolwiek nie mam pojęcia jak przewoziliby ten rekwizyt przesz granice państw. Na zwisającym ze stołu obrusie widniał duży okultystyczno-magiczny symbol. Nie był to jedyny symbol uwidoczniony w scenografii, gdyż wizerunki odwróconych krzyży były zamieszczone po bokach sceny oraz grafiki nieokreślonych postaci przypominających rzeźby greckie/rzymskie…

mayhem_oath
MAYHEM

… Dym, niczym mgła spowił scenę, zgasły jasne światła… panował półmrok i złowieszcze intro… Zaczęło się… Satanistyczne para-misterium, podczas którego główny kapłan Attila Csihar odziany w czarną szatę z kapturem deklamował diabelskie treści. Widniejący na jego twarzy corpse paint, grobowy głos oraz gra świateł sprawiały, że rzeczywiście wyglądał niczym demon przybyły prosto z piekielnych czeluści. A wykonywane gesty i przybierane pozy podkreślały powagę sytuacji i diabelski nastrój. Pozostali muzycy również przywdzieli czarne „liturgiczne szaty”. Jedynym muzykiem bez corpse paintu, i który szybko zrzucił z głowy kaptur był basista Necrobutcher – współzałożyciel zespołu i jedyny obecny członek kapeli, w której jest od samego początku (pomijając niewielką przerwę po śmierci Dead’a – byłego wokalisty). Z kolei obecny perkusista Hellhammer również jest związany z zespołem niemal od początku (po odejściu w 1988 roku Manheim’a). Oczywiście wokalista Attila Csihar też już jest legendarnym członkiem MAYHEM, który z zespołem na krótko zaczynał na początku lat 90-tych, by po około 10 latach powrócić i objąć na stałe posadę frontmana. Poza tym, macierzystym zespołem Attili był legendarny węgierski black metalowy TORMENTOR. Pozostali muzycy – gitarzyści – są najkrócej w zespole – Teloch, który kiedyś grał w GORGOROTH oraz Charles Hedger – były gitarzysta CRADLE OF FILTH…

mayhem_atilla2016
Attila – MAYHEM

… Black metalowe szaleństwo opanowało scenę i publiczność. Kto zna muzykę MAYHEM, ten wie jak ekstremalne dźwięki produkują muzycy… Szybkie i wściekłe gitarowe riffy, zabójcze perkusyjne blasty i drapieżne wokalizy, które tylko chwilami przechodzą w mroczne ale nadal drapieżne zwolnienia, potrafią rozszarpać na strzępy. Pod sceną było piekło, a gęsty dym i krwisto-błękitna gra świateł wzmacniały potęgę Zła, jaką emanował zespół… Jednak jak to bywa na festiwalach, na których łączy się wiele gatunków szeroko pojętej muzyki rockowej, publiczność różnie odbiera dany zespół. Jak wspomniałem, pod sceną było pełno diabłów, którzy oddawali hołd swoim bogom, a z kolei na przeciwległym krańcu placu, gdzie można było spokojnie raczyć się rożnymi trunkami i patrzeć z oddali na satanistyczną manifestację zespołu, taki występ budził uśmiech na twarzy co niektórych innowierców. Jednak nie myślcie, że w tym miejscu było cicho. Rozmowa była utrudniona… i dobrze… muzyka ogarnęła wszystko… Cały występ trwał ponad godzinę…

Necrobutcher - MAYHEM
Necrobutcher – MAYHEM

… Nastąpiła krótka przerwa na przemieszczenie się słuchaczy pod małą scenę…

… Kolejnym wykonawcą na małej scenie była Szwedzka grupa ENTOMBED A.D.. To, że wystąpili na małej scenie, nie oznaczało, że zespół nie był gwiazdą. Po prostu taka musiała być organizacja dzisiejszego dnia. Szczerze mówiąc ENTOMBED i ich pierwszy album „Left Hand Path”, należał do grupy zespołów, które tworzyły tzw. Szwedzki Death Metal, a potem tzw. Death’n’Roll… A zatem legenda kultu śmierci… Jednak zespół ENTOMBED A.D. to tylko część dawnego ENTOMBED, w sumie najważniejsza, gdyż frontman L.G. Petrov wraz z innymi muzykami, którzy w pewnym okresie także udzielali się w ENTOMBED, stanęli na scenie ze zmodyfikowaną nazwą, ale z dobrze znanym repertuarem, by uderzyć bardzo potężnie… tak jak przystało na stary dobry Death Metal…

L. G. Petrov - ENTOMBED A.D.
L. G. Petrov – ENTOMBED A.D.

Kilkunastosekundowe (klawiszowe) intro uprzedziło death-metalowo-rock’n’roll’ową jazdę i ze sceny uderzyły dynamiczne oraz potężne gitarowe riffy, co z przesterowanym basem dosłownie wbijało w ziemię. Zwłaszcza czułem to w fosie, w której biegałem by złapać w obiektyw aparatu nakręconego muzyką wokalistę. Ryk Petrova wypełniał przestrzeń ponad głowami fanów, a sądząc po koszulkach było ich dość sporo. Pomiędzy utworami, wokalista często integrował się z publicznością, zachęcając ich do okrzyków i wrzasków oraz do headbanging’u. Raz użył swoich włosów na przedramieniu jako przyrząd pomiarowy (mierzący dreszcze w stosunku do okrzyków publiczności). Ogólnie Petrov sprawiał wrażenie przyjaznego gościa, który nie omieszkał podkreślić, że mimo, iż gwiazdą wieczoru jest „pieprzony polski BEHEMOTH” to przez najbliższą godzinę oni będą gwiazdą… I byli… zwłaszcza, że zagrali wiele znanych kawałków z poprzednich albumów…

A gdy zagrali utwór „Left Hand Path” to dreszcz ekstazy zalał moje ciało. Szczerze mówiąc było to moje skryte marzenie, nawet planowałem krzyknąć spod sceny tytuł utworu, ale nie musiałem… … Usłyszeć ten legendarny utwór na żywo było nieziemskim przeżyciem nawet dla takiego weterana jak ja, którego emocje nie są już takie jak u młodego adepta Metalu, a są już stonowane… Death Metal tego typu wypada na koncertach naprawdę świetnie. Zresztą publika dała temu wyraz poprzez swoje zachowanie… Pod sceną szalony headbanging, od którego odpadała głowa, a kilka metrów dalej istny młyn…

Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i po około godzinie ciężkiego i śmiercionośnego rock’n’roll’a ENTOMBED zakończył swój występ…

… A my w międzyczasie po raz kolejny naładowaliśmy swoje baterie płynami i ruszyliśmy pod dużą scenę, gdzie ekipa pracowników technicznych przygotowywała sprzęt i scenę, na której za kilka chwil stanie gwiazda wieczoru – BEHEMOTH… Wykorzystując sytuację, że panowie techniczni to rodacy, których nieco zaskoczy polski język na obczyźnie (wiedziałem to po magicznym słowie „chuj!”, za pomocą którego techniczny sprawdzał działanie mikrofonu) poprosiłem jednego z nich by przekazał Nergalowi książkę do podpisania. Dodam, że tą biograficzną książkę „Spowiedź heretyka. Sacrum profanum” taskałem z Polski specjalnie na tę okazję (a nie jest za cienka, gdyż ma ponad 380 stron). Ale cóż… opłaciło się, gdyż po kilku chwilach koleś z ekipy technicznej BEHEMOTH’a przyniósł mi książkę opatrzoną wewnątrz inskrypcją „All the best” z autografem Nergala. Chwilę porozmawialiśmy… Głównie dostałem wytyczne by streszczać się przy fotografowaniu zespołu podczas koncertu, gdyż jak wiadomo w fosie można tylko przebywać przez pierwsze trzy utwory. Potem ochrona grzecznie wyprasza… Różnie to bywa z czasem dla reporterów, ale rzeczywiście zazwyczaj tak jest podczas występu dużych gwiazd… Trzy pierwsze utwory lub dwadzieścia minut… Niektóre kapele w ogóle nie życzą sobie dziennikarzy pod sceną. Tak jak to było podczas występu DEFTONES kilka lat wcześniej. Myślę, że w owym przypadku była to kwestia gwiazdorzenia, aczkolwiek to co się działo później podczas występu BEHEMOTH’a sprawiło, że uzasadnione było brak obecności kogokolwiek w fosie (pod koniec występu)…

Nergal - BEHEMOTH
Nergal – BEHEMOTH

… Pod scenę dotarło wielu wyznawców pragnących zobaczyć i złożyć hołd bestii z Polski. W tłumie nierzadko prześwitywały koszulki z logiem zespołu… A złowieszcze intro zapowiadało nadejście tej mitycznej istoty…

… Na scenie, po bokach zestawu perkusyjnego dumnie stali muzycy – Orion i Seth, którzy wprowadzali dźwięki do utworu „Blow Your Trumpets Gabriel”… Muzyka i gra świateł stworzyły mroczny nastrój… Pojawił się Nergal w pełnym rynsztunku, dzierżący w dłoniach zapalone pochodnie, którymi wykonywał symboliczne gesty… Odrzucając pochodnie na scenę dołączył do gry a utwór rozbrzmiewał na dobre… Od razu zaznaczę, że muzycy wystąpili w corpse paintingu i w specjalnie przygotowanych na koncerty strojach. Wyglądali jak bohaterowie filmów science fiction, typu Mad Max, itp. To wszystko wpływało na pogłębienie klimatu pełnego drapieżności i mroku z dozą szaleństwa… A publiczność wrzała… Gdzieś w centrum tego tornada poza głośnymi ewokacjami – „Behemoth!, Behemoth!” – było także słychać okrzyki polskich fanów – „Napierdalać!, Napierdalać!” – co w sumie nie zrobiło wrażenia na muzykach. Z drugiej strony polscy fani mogliby wykazać się większą wyobraźnią retoryczną…

… W pewnym momencie, między utworami rozbrzmiało intro – jakby sakralny śpiew, mroczny i tajemniczy – Nergal pojawił się z kadzielnicą, z której wydobywał się dym… Kilkoma ruchami, patetycznie okadził skrawek sceny i za chwilę rozpoczął się utwór konturujący intro – „Messe Noire”… Potężne dźwięki wypełniały całą przestrzeń… Gitarzyści dość często zmieniali swoje położenie, zwłaszcza Nergal i Orion zamieniali się miejscami, sprawnie poruszając się po scenie, podchodząc do jej brzegów i stojąc niczym nad przepaścią wykonywali złowieszcze pozy i gesty w stronę fanów… Podczas takich podejść Nergal rzucił swoją gitarową kostkę w stronę publiczności… Los chciał bym zauważył leżącą czarną kostkę w fosie, po którą żaden z fanów nie mógł sięgnąć… Podniosłem ją i zobaczyłem błagalne twarze osób z pierwszych rzędów, wyciągających dłonie po kostkę, z okrzykami „Pour moi!, pour moi!”… Wówczas poczułem, że ta kostka nie powinna trafić do mnie (dziennikarza) a do któregoś z fanów, więc zdając się na los wypowiedziałem magiczne słowa „La chance” i rzuciłem kostką ponad głowy najbliższych fanów… Odwróciłem się w stronę sceny i nie patrzyłem kto złapał… Owszem trochę żałowałem, że nie zatrzymałem sobie tej kostki ale wówczas ten impuls był silniejszy…

… Wkrótce musieliśmy (dziennikarze) opuścić fosę, więc w tłumie dotarłem do żony, która miała miejscówkę przy samej barierce (skąd też robiła zdjęcia) i dalej stamtąd obserwowaliśmy całe zamieszanie na scenie… A na scenie BEHEMOTH wciąż kontynuował swoją krucjatę… Fani w amoku i w piekielnej ekstazie podnosili w górę ręce ukazując rogate gesty… Zespół zagrał między innymi „Ora Pro Nobis Lucifer”, „Amen”, „Ben Sahar”, a także kawałek „In The Absence Ov Light”, który kończyła klimatyczna melodeklamacja w języku polskim (cytat z dramatu „Ślub” Witolda Gombrowicza). Szkoda, że tak niewiele osób rozumiało ten przekaz…

… Następnie rozpoczął się majestatyczny utwór „O Father O Satan O Sun!”… Po połowie utworu na chwilę zgasły światła, a gdy zostały zapalone, na scenie stali muzycy w rogatych maskach i w kapturach (niczym posągi starożytnych bóstw) grając transową część utworu (Maski te niektórzy mogą kojarzyć z teledysków BEHEMOTH’a do utworów z albumu „The Satanist”)…

behemoth_band2016

… Show trwało dalej… Rozbrzmiały jeszcze utwory „Ov Fire And The Void”, „Conquer All”… Nawet nie zauważyłem, w którym momencie muzycy pomazali twarze sztuczną krwią. Wyglądali bardzo krwiożerczo, niczym zombie po świeżej uczcie, a raczej bardziej majestatycznie, określenie „wampir” bardziej by pasowało…

… W pewnym momencie utworu „At The Left Hand Ov God” basista Orion wysunął się na czoło sceny i energicznie wypluł z siebie haust płynu tworząc akcentujący muzykę zimny gejzer (zapewne była to woda)…

… Po krótkiej chwili pojawiły się pierwsze dźwięki „Chant For Eschaton 2000”, podczas których Nergal energicznie pluł (sztuczną) krwią w stronę publiczności, po czym utwór rozkręcił się na dobre… Niestety był to ostatni kawałek…

… Na zakończenie muzycy wykonali ukłony w stronę fanów, rzucali kostki gitarowe… i tradycyjnie stanęli twarzą w stronę perkusji skąd zrobiono im zdjęcie (umieszczone na profilu FB zespołu), na którym po prawej stronie pierwszego rzędu publiki jesteśmy widoczni… BEHEMOTH zniknął za kulisami… Niestety pomimo okrzyków „Behemoth! Behemoth! Behemoth!” już nie powrócił…

behemoth_orion2016

… Należy wspomnieć, że występ BEHEMOTH był niczym mroczna sztuka teatralna. Każdy ruch sceniczny muzyków, każda zmiana miejsca, każda poza i gesty były zaplanowane. Nie ważne ile było w tym spontaniczności, a ile gry aktorskiej, wyglądało to świetnie i chętnie obejrzałbym to przedstawienie raz jeszcze…

… Koncert zakończył się około 1:00 w nocy. Jak zawsze było już dość zimno, więc tym prędzej energicznie ruszyliśmy z buta do domu. Jako, że tym razem mieliśmy już z górki, szybki marsz nie sprawiał nam problemu…

Miejsce zamieszkania: Parczew, Polska. Zainteresowania / Hobby: muzyka, dziennikarstwo muzyczne, religioznawstwo, orientalistyka, antropologia, psychologia, medycyna, socjologia. Ulubione gatunki muzyczne: przede wszystkim wszystkie gatunki Metalu, Hardcore'a, Progresywny Rock oraz Gothic, Ambient, Muzyka Klasyczna, Etniczna, Sakralna, Chóralna, Filmowa, New Age, Folk i czasem Jazz, Elektro, Muzyka Eksperymentalna, Alternatywna... Współtworzył magazyn & webzine Born To Die'zine jako Gnom.
Powrót do góry