TRIPLE THRASH TRIUMPH – MEGADETH, KREATOR, SACRED REICH

23.07.2023, Spodek, Katowice

Środek lata to sezon festiwalowy i nie jest to jakimś odkryciem Ameryki, że to one w tym okresie ściągają największe rzesze metalowców. Imprezę pod wymownym tytułem TRIPLE THRASH TRIUMPH można w pewnym sensie nazwać takim mini festiwalem, między innymi z racji obecności trzech uznanych dla gatunku kapel i dość długich czasów przede wszystkim dla gwiazd głównych, czyli KREATOR i MEGADETH. Po cichu liczyłem, że tuż przed wydarzeniem dojdzie jeszcze jakiś polski reprezentant gatunku, choćby VIRGIN SNATCH w końcu nie od wczoraj młócą Thrash Metal i są pod skrzydłami Mystic Production, którzy to pod szyldem Mystic Coalition są współorganizatorami imprezy wraz z B90 i Knock Out Productions. Tak się nie stało, ale oczywiście nie ma się co z tego powodu żalić.

Zaczęło się punktualnie od intra „Boys Are Back In Town”, przy którym SACRED REICH wyszli i ruszyli do akcji. Pierwsze co od razu rzuciło się w uszy to świetne brzmienie – czytelne, nieprzesadnie podgłośnione, choć w przypadku supportów to, że są puszczani ciszej to raczej standard. Bałem się, że potem może już być tylko gorzej jak następni będą ustawieni głośniej i odbiór będzie gorszy, na szczęście tak się nie stało. Druga sprawa to podejście wokalisto-basisty Phila Rinda do grania i interakcji z publicznością. Uśmiech nie schodził z jego twarzy ani na moment – widać od razu, że dalej po tylu latach granie sprawia mu radość, a że przyjęcie mieli pierwszorzędne, cały zespół odwdzięczył się świetnym występem. Setlista była przekrojowa przez całą ich historię, jedynie z pominięciem albumu Heal. Dostaliśmy zatem super szybkie thrashowe strzały w postaci Death Squad (dedykowany zmarłemu w 2020 roku gitarzyście Jasonowi Rainley, który grał z nimi od założenia) czy finałowego Surf Nicaragua. Dla kontrastu otrzymaliśmy również ciężkie i na swój sposób chwytliwe One Nation, czy Killing Machine z ostatniej płyty „Awakening”, która była zaprezentowana w największej liczbie utworów. Podsumowując, było to kapitalne rozpoczęcie całości wydarzenia. Bez fajerwerków, z zerową scenografią, po prostu czysta moc zawarta w muzyce. Spodek był już dość mocno zapełniony, nie było może jeszcze kompletu publiczności, a pod sceną nie panowała jeszcze aż taka ciasnota jak na następnych dwóch koncertach, ale i tak widać było, że zespół ma oddaną rzeszę fanów.

Podczas przemeblowania z kraju sceny zawieszona była wielka płachta z napisem KREATOR, a techniczni poza ustawianiem sprzętu przygotowali też spektakularną scenografię i tu największe zainteresowanie wzbudziło kilku wisielców na stryczkach po bokach sceny 😉 Scenografia jednak nie gra i nie powinna być na pierwszym miejscu. Tak na szczęście nie było, bo KREATOR jak to ma w zwyczaju nie zawiódł, wręcz wielu obecnych pewnie jest zdania, że przebił gwiazdę wieczoru. Jeśli chodzi intensywność koncertu, szaleństwo na i pod sceną to KREATOR faktycznie przebija MEGADETH, ale przecież nie o wyścigi tutaj chodzi. Faktem jest, że Mille jest jednym z niekwestionowanych mistrzów w kierowaniu publiką – non stop zachęcał fanów do pełnego zaangażowania w trakcie oraz między utworami. Cały ich set to nieustanne szaleństwo większej części płyty Spodka. Sam zespół też niezwykle żywiołowo zachowywał się na scenie, w czym prym wiódł basista Frederic Leclercq.

Setlista nie była jakimś zaskoczeniem, bo był to miks starego i nowego materiału bez przeważającej ilości z żadnej z nich, aczkolwiek z nieśmiertelnych klasyków na pewno brakowało Extreme Aggression. KREATOR to prawdziwa bestia koncertowa, więc zawsze miło jest ich słyszeć i widzieć na żywo. Ich Thrash to kwintesencja gatunku, czy to w starych bardziej bezpośrednich numerach, czy w nowszych, często bardziej melodyjnych, ale w dalszym ciągu z dużą ilością miażdżących riffów.

Po zakończeniu, technicy mieli pół godziny na zwinięcie wszystkich elementów scenografii i przygotowanie MEGADETH do koncertu. Byłem pod dużym wrażeniem widząc jak szybko im poszło złożenie całości, a że teraz za cały wystrój służyły tylko ogromne ekrany, które już wcześniej były rozstawione, wszystko zaczęło się punktualnie. Tu od razu pierwszy wniosek. Dave Mustaine w prasie jest wygadany – kto go choć trochę zna to wie, ale na koncertach, przynajmniej na tych na których byłem to zupełnie inna bajka. Gość jest dość oszczędny w słowach i tak samo było tym razem. Po jednym z pierwszych numerów rzucił tylko „Hello”, czy coś w tym stylu i grali dalej, dopiero jakoś około połowy występu powiedział coś więcej. Mianowicie, podziękował publiczności za przyjście oraz pozostałym kapelom za towarzystwo w tym jednorazowym wydarzeniu. Jest to pewien fenomen tej kapeli, że muza sama się broni i ludzie nie potrzebują praktycznie żadnej zachęty do zabawy, śpiewania tekstów, czy nawet riffów (na czele z Symphony Of Destruction). Świetnie prezentuje się za to obecny gitarzysta Kiko, który wykonuje wszystkie solówki z niezwykłym polotem i z dużą energią. Podobnie jest z basistą Jamesem, który śmigał z jednej strony na drugą z podobną częstotliwością.

Co ciekawe, z nowej płyty poleciał tylko jeden numer „We’ll Be Back”, a z poprzedniej dwa – tytułowy „Dystopia” i kapitalny, instrumentalny „Conquer Or Die!”. Pojawił się też numer, który zakładam, że nie grali od lat – „Dread And The Fugitive Mind” a przed ostatnim, oczywistym „Holy Wars” przywalili jeszcze „Mechanix” co było pięknym nawiązaniem do tematu przewodniego tej imprezy. Niestety Dave sprawiał wrażenie, że nie radzi już sobie wokalnie z niektórymi fragmentami. Było kilka fragmentów, które odpuszczał i pozwolił je zaśpiewać publiczności (m.in. Tornado Of Souls) lub sam zaśpiewał je bardzo cicho i niewyraźnie. Szkoda, lata robią swoje, choroba jaką przeszedł na pewno też. Cieszy jednak to, że dalej nagrywa nowe płyty, gra koncerty i nie poszedł jeszcze na emeryturę. Oby nie prędko się to stało.

Podsumowując – impreza bardzo udana, publika dopisała, świetne brzmienie na wszystkich koncertach i do tego Spodek, czyli kultowe miejsce na metalowej mapie Polski. Swoją drogą, coraz więcej jest tras gdzie kapele z dość odległych metalowych gatunków łączą się i ruszają we wspólną drogę. Jest to super inicjatywa, bo zbiera prawdopodobnie więcej zainteresowanych, nieraz pewnie poszerza muzyczne horyzonty metalowej braci itd. Z drugiej strony impreza jak ta, gdzie gatunek przewodni jest jasno określony też ma swój urok. Ja zdecydowanie nie czułem przesytu i monotonii, tym bardziej, że każda z kapel, choć z tego samego podwórka, ma swój styl i czuje się w nim jak ryba w wodzie.

SETLISTA SACRED REICH

1. Manifest Reality
2. One Nation
3. Salvation
4. Divide & Conquer
5. Killing Machine
6. Death Squad
7. Who’s To Blame
8. Independent
9. The American Way
10. Surf Nicaragua

SETLISTA KREATOR

1. Hate Uber Alles
2. People Of The Lie
3. Awakening Of The Gods (intro)
4. Enemy Of God
5. Betrayer
6. Phobia
7. Satan Is Real
8. Hordes Of Chaos
9. 666 – World Divided
10. Phantom Antichrist
11. Strongest Of The Strong
12. Flag Of Hate
13. Violent Revolution
14. Pleasure To Kill

SETLISTA MEGADETH

1. Hangar 18
2. Wake Up Dead
3. In My Darkest Hour
4. Dread And The Fugitive Mind
5. Angry Again
6. Sweating Bullets
7. Conquer Or Die!
8. Dystopia
9. Trust
10. Tornado Of Souls
11. A Tout Le Monde
12. We’ll Be Back
13. Symphony Of Destruction
14. Peace Sells
15. Mechanix
16. Holy Wars… The Punishment Due

Miejsce zamieszkania: Krosno i/lub Iwonicz, Polska. Zainteresowania: muzyka, filmy, książki, podróże oraz dobre towarzystwo. Ulubione gatunki: większość gatunków szeroko pojętego metalu – głównie: thrash, doom, death, black i progressive rock/metal oraz tzw. klasyka rocka na czele z kapelą od której zaczęła się moja muzyczna przygoda, czyli Aerosmith.
Powrót do góry