BRIGHT OPHIDIA „Coma”

BRIGHT OPHIDIA „Coma” - okładka


Zanim po raz pierwszy usłyszałem Bright Ophidię byłem przekonany, że kapela gra coś w rodzaju muzyki elektronicznej. Bo nazwa jakaś takaś nie metalowa… I okładka – bardzo „internetowa” i nowoczesna, może odrobinę industrialna.

A jednak przy kontakcie z materią muzyczną okazało się, że nie do końca jest tak, jak przypuszczałem. Mamy bowiem na Comie bardzo sprawny, nowoczesny thrash. Fakt, że trzech kolesi z Bright Ophidia udziela się też w formacji Dominium nie jest bez znaczenia. Pewne elementy estetyki obu tych kapel są podobne, lecz na pewno jest to inna muzyka. Comę wypełniają kawałki, które bardzo mocno kojarzą się z Panterą, Machine Head i Slayerem. To trzy najbardziej oczywiste porównania. Agresywne gitary, rwane riffy, motoryczna sekcja i wściekły wokal, ocierający się o stylistykę death metalową – oto podstawowe wyróżniki tej muzy. Chwilami brzmienie Bright Ophidii zbliża się nawet do tych bardziej ekstremalnych, agresywnych form nu-metalu, lecz na szczęście próżno szukać tu rapowania.

Kawałki są długie, ale sporo się w nich dzieje – a to wściekły fragment w prawie deathowej manierze, a to nagłe zwolnienie, a to jakieś chore dźwięki, a to parę sekund niczym wyjęte z „dzieł” Marylin Mansona… Dużo zmian klimatu, dużo kombinacji. Nie powiem, przypadł mi do gustu ten materiał. Szczególnie ze względu na spore podobieństwa do Machine Head. Może się też podobać wokal – gdzie trzeba, czyściutki, a w pozostałych fragmentach stanowiący połączenie maniery Phila Anselmo z Tomem Arayą. Fajne, fajne. Oby tak dalej. Najlepszy kawałek? Otwierający płytę Life In Fear, Holocaust oraz Time Is Suffering.

ocena: 8.1/10

Powrót do góry