DEVIATE DAMAEN „Propedeutika Ad Contritionem (Veltram!)”

Opowiem historyjkę, ku przestrodze wszystkich tu zebranych. Słuchajcie uważnie, gdyż każde moje słowo zawierać będzie znaczenia, których nie poznacie, dopóki nie skupicie swej uwagi.
Otóż dawno, dawno temu, trzy lata temu konkretnie, ukazała się na świecie – w tym niestety na tym świecie – propozycja muzyczna zespołu, który nazywał siebie Deviate Damaen (lub, jak kto woli, Deviate Ladies), co tłumaczy się na nasz słowiański język mniej więcej: Kobiety, Które Mają Dewiacje. Płyta owa nazywała się Propedeutika Ad Contritionem (Veltram!). Nie mogę wam powiedzieć, co to znaczy, bom zbytnio do tradycji przywiązany i w językach martwych nieuczony. Ale w sumie to nieistotne. Ważne, że na nieszczęście całego rodzaju ludzkiego wydawnictwo to ujrzało światło dzienne. A nie powinno. Nigdy. Zakupiłem je całkiem przypadkiem w sklepie, w którym różne dobra po znacznie obniżonej cenie sprzedawano. Pochłonięty poszukiwaniami cennych zdobyczy (liczyłem po cichu na Świętego Graala) zupełnie niepostrzeżenie natknąłem się na pudełko, którego okładka przedstawiała chory kolaż kobiecych ciał, jakichś wisiorków i chyba żelazka, ale głowy nie dam. Urzeczony wątpliwym pięknem tejże kompozycji zastanowiłem się, czy nie mam aby do czynienia z jakąś nieznaną mi produkcją z kręgu black metal klasy C. Po bliższych oględzinach stwierdziłem, że chyba jednak nie. No bo jak? Tytuły utworów po włosku i po łacinie, zdjęcie jakiegoś pięknego młodzieńca w uwodzicielskim makijażu na tylnej stronie okładki, wydawca Avantgarde. Nie, to musi być jakaś urzekająca, nietuzinkowa muzyka, pomyślałem sobie i nabyłem ów album wiedziony ceną, która wynosiła równowartość dwóch i pół paczki moich ulubionych cygaretów. Wróciwszy do domu natychmiast pozwoliłem Deviate Damaen wkraść się w głośniki i zawładnąć powietrzem. I to był mój największy błąd! Zaprawdę powiadam wam: prawie siedemdziesiąt minut, jakie zajmuje ta płyta to najgorsze siedemdziesiąt minut, jakie przeżyłem. Rozumiem, że intencje zacne, pan szlachetnie urodzon itd. Ale bez przesady!

Połowę płyty zajmuje utwór, który szumnie zowie się Stabat Mater „Deviatika”. Cóż to za dziwoląg! Rozpoczyna się symfonią na tłuczone szkło, którego zbito chyba wszelkie dostępne gatunki (pewnie wykorzystano tu uprzednio skrupulatnie opróżnione flaszeczki, bo nie wyobrażam sobie wymyślania podobnych bzdur na trzeźwo). Zaraz potem następuje część zasadnicza, czyli kilka minut babskich szlochów i jęków na tle gaworzącego brzdąca. Połączenie tyleż karkołomne, co kompletnie bezsensowne. W jakość liryków tegoż opus nawet się nie zagłębiam, bo napisane po włosku są dla mnie niedostępną twierdzą. Kolejna część to opętańcze kazanie jakiegoś nawiedzonego kapłana, które w końcowej fazie przechodzi w zwykły hałas, który z kolei nie prowadzi do niczego. I pomyśleć, że to „coś” nazywa się szumnie operą! Ja pierdolę! Lepszą operę napisałby byle klezmer z Pipidowa Większego! Na domiar złego płyta zawiera jeszcze siedem utworów – potworów. Siedem kompletnie nieudanych prób wykorzystania pseudo gotyckiej stylistyki na potrzeby zaspokojenia rozbujanego ego lidera Deviate Damaen. Rozbudowane tytuły poszczególnych „pieśni”, w rodzaju Haunted By A Female Clangour (Angel From The Snow…) albo I'll Teach You How To Be A Virgin kryją potwornie długie, nudne kompozycje, w których pobrzmiewają bardzo dalekie echa dokonań Type O Negative (wokal i klawisze) lub Lacrimosy (forma utworów). Ale wcale im to nie pomaga. Wręcz przeciwnie. Gitary, które brzmią jak wygenerowane na marnym komputerowym sprzęcie, sprawiają wrażenie parodii stylistyki. Tymczasem lider Deviate Damaen niechybnie traktuje sprawę poważnie i grobowym głosem (który brzmi jakby został nagrany w wannie) obwieszcza światu swoje wkurwienie. No i super. Tylko dlaczego musiał to nagrać na płytę i sprzedawać ludziom? Nie pojmuję tego nic a nic.

Ponoć we Włoszech grupa postrzegana jest jako faszystowska, bo promuje „dominację białej rasy”. Cóż, można i tak. A zatem, drodzy słuchacze, proponuje wam szerokim łukiem omijać miejsce, w którym zobaczycie cokolwiek związanego z Deviate Damaen. Nie dajcie się zwieść tajemniczą nazwą ani tytułami utworów. Ja, choć naprawdę się starałem, nie potrafię znaleźć na tej płycie cokolwiek, co nadawałoby się do ponownego przesłuchania (a z czystym masochizmem przesłuchałem ten krążek trzy razy – nie próbuj tego w domu!!!). Zdecydowanie odradzam.

ocena: 0/5

Powrót do góry