KYUSS „Sky Valley”

Znalazłem w jakiejś mądrej książce stwierdzenie, że Kyuss to najbardziej zignorowana grupa lat 90. Cóż, po prawdzie coś w tym jest, aczkolwiek nie powiedziałbym, żeby było aż tak źle, wszak w czasie swojego istnienia, które gwałtownie urwało się w 1995 roku, kapela cieszyła się sporym powodzeniem.
Aby dobrze poznać płytę Sky Valley należy znać kilka faktów, które w istotny sposób wpływają na jej brzmienie. Po pierwsze, powstała w 1994, a zatem w schyłkowym okresie popularności grunge'u, w roku samobójczej śmierci Cobaina, w roku kiedy Pearl Jam na dobre opuściło orbitę grunge'ową zagłębiając się w swoim własnym świecie. Po drugie, producentem albumu był niejaki Chriss Goss z formacji Masters Of Reality, co nie pozostaje bez znaczenia zarówno dla kształtu albumu, jak i dla późniejszych dziejów panów z Kyuss (szczególnie Josha Homme, z którym Goss założył kapelę Queens Of The Stone Age – bardzo istotną dla współczesnej ciężkiej muzy). Po trzecie wreszcie, na Sky Valley objawił się w składzie Scott Reeder z kultowej gdzie niegdzie formacji The Obsessed, co również nie pozostało bez wpływu na muzykę.

A jaka jest owa muzyka? Neurotyczna przede wszystkim. I to neurotyczna jak cholera – jakby słońce pustyni wypaliło chłopakom zdrową tkankę mózgową. Słychać wielką fascynację Black Sabbath, co nie dziwi zważywszy na wpływy grunge'u (który też przecież czerpał z dokonań tych klasyków), ale także na osobę Reedera, który grając w The Obsessed położył wraz z tym zespołem podwaliny pod stoner rock. Kyuss twórczo rozwinął definicję takiego grania – ultraciężkiego, hipnotycznego, charakteryzującego się masywnymi riffami na tle psychodelicznych szaleństw. Jeśli dodać do tego swobodną konstrukcję utworów, nierzadko prawie improwizowane fragmenty, schizowe solówki i zapędy do tworzenia „ściany dźwięku”, to wyłania nam się modelowy obraz stoner rocka o zabarwieniu psychodelii późnych lat 60. (Pink Floyd, Hawkwind). Całości dopełniają inspirację ewidentnie bluesowe (harmonie) oraz punkowe (niedbałe wykonanie niektórych partii). Z drugiej jednak strony zadziwia opozycja, jaką jest świetna, bardzo klarowna produkcja. Słychać doskonale każdy instrument z naciskiem na sekcję, która w głównej mierze jest odpowiedzialna za „ciężkość” materiału – mniej gitary, chociaż to one kojarzą się z Black Sabbath. Selektywna i klarowna produkcja sprawia, że tym bardziej chore wydają się dźwięki wydobywające się z głośników. Galopady niczym w thrashu, zaraz po nich oniryczne plamy basu, a chwilę później rozstrojone alternatywne zagrywki. Doprawdy, trudno słuchać tej płyty spokojnie, a jeszcze trudniej kiedy świeci słońce i jest parno. Wtedy atmosfera robi się duszna i niepokojąca – muzyka ewidentnie pomyślana na amerykańskie zachodnie wybrzeże.

Przy całej różnorodności środków i brzmień Kyuss udało się stworzyć dzieło na wskroś spójne – dla podkreślenia podzielone na trzy części („programy”, jak chcą muzycy). Niesamowicie się tego słucha. A biorąc pod uwagę, że Sky Valley zapoczątkowała w istocie stoner rocka nie dziwi ogromna liczba naśladowców, którzy mniej lub bardziej udolnie odwoływali się do schematu wypracowanego na tym albumie. Co prawda nie zawsze i nie wszyscy, ale wielu z nich patrzyło na album jak na wzór, który należy powielić. Jak pokazał czas stoner rock nie okazał się kolejnym przełomem w historii rocka (być może stąd narzekania przytoczone na początku recenzji) i trwał w istocie krócej nawet niż grunge. Nie zmienia to jednak faktu, że ta muzyka – podobnie jak grunge – w istotnie ukształtowała zarówno lata 90., jak i późniejszy nu-metal, który na swój własny (kwestią gustu jest, czy udany) sposób wykorzystuje brzmienia wypracowane przez innych, w tym w jakimś tam stopniu przez Kyuss, będący już historią muzyki rockowej.

ocena: 6/5

Powrót do góry