MISTERIA „Universe Funeral”

MISTERIA „Universe Funeral” - okładka


Tym razem jest mocniej. Czy jest lepiej? Taaaaaak!!!!!! Oto Universe Funeral kawałek po kawałku. Visions And Memories: fragmenty klasycznie blackowe mieszają się na równych prawach z typowymi już dla Misterii wstawkami rodem z muzyki folkowej. Tempo zmienia się kilkakrotnie, podobnie wokal. Gdzieś w połowie numeru galopada gitarek niczym z najlepszych lat Iron Maiden, a zaraz za nimi kapitalny zaśpiew.

Bashfully Deformed (Phobia): jeden z kawałków, w których blackowe wokale prują równo z gitarami, jakby nagrywał je sam Chuck Schuldiner. Wykop i nagłe zwolnienia, w których do głosu dochodzą folkowe fascynacje.

Scorn: najpierw jakieś chore dźwięki i jednostajny rytm plus wokale brzmiące niczym parodia opery, chore generalnie. Dziwne brzmienia, które płynnie przechodzą w mistyczny, szamański numer. Świetne wokale o lekko grunge'owym pogłosie. Mroczny rytuał.

Katharsis: black death z growlingiem i skrzeczeniem oraz doomowym zwolnieniem w okolicach drugiej minuty i bardzo melodyjnymi wokalami. Gitary cholernie ciężkie, takie majestatycznie powolne. No i obowiązkowe kombinacje z głosami, które w tym kawałku zmieniają się co chwila.

Forever… Beautiful… Dead Smile: tu główną rolę grają gitary. Thrashowe jak nigdy wcześniej u Misterii. Chwilami bardzo melodyjne. Towarzyszy im świetny wokal. Około szóstej minuty następuje zwolnienie, a do głosu dochodzą po raz kolejny folkowe inklinacje. To bodaj najlepszy kawałek na płycie, pełen siły i… melancholii.

Funeral (Folkien part II): taaaaaa….. na początku fajna gitarka, która po chwili przechodzi w… jeszcze fajniejszy akustyczny patent. Na jego tle wokal już maksymalnie odwołuje się do tradycji folkowej (północne rejony). Wrażenie podobieństw z kapelą Otyg niejakiego Vintersorga jak najbardziej na miejscu. Dołączają instrumenty perkusyjne i robi się wspólne muzykowanie przy okazji, nie wiem, obozowania gdzieś wysoko w górach. Unosi się aura tajemniczości. Cały czas w tle fajnie rozbrzmiewa gitara, pojawiają się różne ozdobniki, typu flet. Taniec. Czwarta minuta i wreszcie następuje kapitalny wers: Forgive me father from this day, my name is Folkien śpiewany z taką pasją, że chciałoby się wskoczyć w ten obrazek i też śpiewać. Mocne, chociaż akustyczne.

Sage: kolejny utwór, który chyba można określić: w stylu Misterii. Czyli gitary, które gładko przechodzą od patentów deathowych w thrashowe i na odwrót. A do tego wokal, który z równą łatwością manewruje między różnymi stylami. Jeszcze jeden mocno thrashowy kawałek.

Modern Immortal Past (instrumental): jak dla mnie dowód fascynacji zarówno starą szkołą death (sekcja niczym z najlepszych lat Death albo Cannibal Corpse), jak i thrashem (gitarki ewidentnie momentami brzmiące jak Testament z czasów Ritual czy nowszych). Niemniej jednak fajny numer, chociaż według mnie za długi – ale może po prostu wolę utwory z wokalem….

Children Of The Snake: efekt osłuchania z produkcjami symfonicznego blacka (chociaż bez klawiszy), a zarazem dalekie echa bardziej komercyjnych wydań tejże muzy (Cradle Of Filth). Oczywiście wokal mocno zróżnicowany, podobnie tempa i klimaty. Kawałek stricte blackowy, jakich kilka na tej płycie. Pod koniec zwolnienie i gitarki, które jako żywo przywodzą na myśl… Paradise Lost! No, może przez chwilkę 🙂

Paradise Of Madmen: odpowiednio do tematyki kawałka (patrz tytuł) – chore dźwięki, nagłe zmiany tempa i barwy. Gdyby zrobili ten numer nieco bardziej „operowo”, to od biedy postawiłbym go w jednym rzędzie z Brain Dance Annihilatora, który takowoż opowiada o nie do końca normalnym stanie umysłu. Niemniej jednak bardzo mi się tu podoba praca gitar, mocno thrashowa, do spółki zresztą z sekcją. Tym razem jednak blackowy wokal przeważa. Gdyby nie to, mielibyśmy do czynienia z thrashowym numerem, a tak jest – jak to u Misterii – mieszanka z przewagą thrashu. Nie zmienia to faktu, że to jeden z najbardziej udanych kawałków na płycie.

Cremation (666 version): to jest cover, ale ni cholery nie pamiętam czyj…. Kajam się niemiłosiernie, ale nic na to nie poradzę. Numer fajny, chociaż chyba zbyt odstający od reszty albumu. Wrażenie robią kapitalnie pędzące wiosła, przy których trudno stać spokojnie – czaszka aż się prosi, żeby nią pomachać. Thrash jako się zowie!

Dalej następuje kilka minut przerwy i… rozbrzmiewa muzyczka z Pulp Fiction zaaranżowana na metalowy skład. Fajne jajko, dobrze że chłopaki mają dystans do tego, co robią. To lubię.

Misteria zrobiła wielki krok do przodu. Pozbywając się klawiszy wcale nie ograniczyła brzmienia, które nadal powala. Myślę, że w wypadku tej kapeli spokojnie można mówić już o własnym stylu. Każda kolejna płyta tylko potwierdza wielki potencjał zespołu, a ja nie mogę się już doczekać następnej produkcji…

ocena: 5/5

Powrót do góry