ACRIMONIA „Parasite”

ACRIMONIA „Parasite” - okładka


Zaczynając recenzowanie tego materiału mam mieszane uczucia. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Doceniam klasę muzyków, ich potencjał, a także umiejętności, które zaskakują przede wszystkim wyobraźnią, sięganiem poza granice kanonów, szanuję i rozumiem uwielbienie dla muzycznej fuzji – i to wszystko sprawia w moim odczuciu, że tak, że warto dać im szansę. Ale ten konkretny materiał nie został w moim odczuciu zdjęty dobrze, nie na miarę ICH możliwości. Owszem jest to tylko demo – ale żal mam, że taki materiał nie jest przypiździony bardziej. I to trochę mnie irytuje. Słychać tu przede wszystkim oszczędność środków, undergroundowość, jeśli chodzi o sprawy związane z brzmieniem. Materiał wymaga od słuchacza oswojonego z komercyjnymi barwami idealnego nuklearblastowego świata, pewnego zstąpienia do podziemnych krypt.

Muzyka zespołu ACRIMONIA zawarta na płytce „Parasite” (bez mała 55 minut) jest mieszaniną ciekawych technicznych popisów osadzonych głównie w thrash metalu, jednakże można tu dopatrywać się wielu różnych gatunków, które można w miarę łatwo wyłuskać (coś jak połączone dossier muzyków): heavy, blues, prog, jazz, death. Aczkolwiek lepiej jest tu napisać, że muzyka jest chwilami bardzo nieprzewidywalna, czasem do bólu wykalkulowana, i nadto bywa jednak chora i dziwna.

Sam pomysł na granie polegający na funkcjonowaniu w składzie dwóch basistów jest interesujący, aczkolwiek nie do końca przekonało mnie to w praktyce. Słychać wyraźnie, że basista w lewym głośniku, czterostrunowy, nieco odstaje od basisty w głośniku prawym. Chodzi tu głównie o to, że gra to, co zwykle gra bas, czyli rytmiczne podbicie. Miał też pecha, że jego partie bywają przesterowane i trzeszczą. Dla przykładu kawałek czwarty Behind The Door posłuchajcie od około 3:27 minuty. Pierdzi to. Jeśli jest to zamierzony efekt, to moim zdaniem nieszczęśliwie dobrany i paskudzi to przyjemność podróży po tej krainie. Basista drugi pięciostrunowy ma więcej miejsca na zabawy z melodią.

Wokalista ma całkiem ciekawą barwę, kiedy śpiewa posiłkując się dźwiękami ze swojego naturalnego rejestru, natomiast w chwilach „strasznych”, „growlujących” poraża mnie osobiście nieudolnością. Patrząc na ilość roszad personalnych w zespole, może warto byłoby przemyśleć dokoptowanie do składu jakiegoś elastycznego wokalisty? Osobiście wolałbym posłuchać utworu pierwszego, otwierającego wszak ten album bez tego wokalu, który jest a który mnie irytuje przez to, że jest tu jakby zrobiony chór growlów! Przecież to kompozycja otwierająca. Brzmi to, owszem, może i szczerze, ale także niestety niedbale i nieskutecznie. W dołączonym promo zapoznałem się z dwoma wybranymi recenzjami, do których muszę się ustosunkować. W obu recenzjach wokal chwalony jest bardzo. A ja myślę, że nie ma na to żadnego uzasadnienia. Nie jest to taki typ wokalu, który jest wybitny, tylko po prostu zwykły, dopełniający reszty instrumentarium. Gdybym najpierw zapoznał się z tymi peanami, a potem miał powiedzieć, jak sobie wyobrażam tego typu opisane śpiewanie, srodze bym się zawiódł.

Wszelkie peany natomiast należą się partiom perkusyjnym, wręcz bezbłędnym. A także wielości barw bębnów, co przy w miarę ujednoliconym brzmieniu basów i gitary jest miłe. Początkowo skłonny byłem podejrzewać, że jest to ciekawie zaprogramowany i zaaranżowany automat perkusyjny, ale po dokładniejszym przesłuchaniu doszedłem do wniosku, że jednak jest to żywe granie. To bardzo dobrze, bo przy tej matematycznej (nie jest to zarzut!!!) muzyce zespołu jest to element najważniejszy. Perkusista bardzo dobrze radzi sobie nawet w takich egzotycznych rytmach w metalu jak swing (Don't Fuck With Me – nota bene tu się sypie coś w brzmieniu prawego basu).

Jeśli chodzi o stronę muzyczną zespołu, to oprócz bardzo drobnych myków (nie wiem czy nie traktować ich jako aranżacyjne niż wynikające z wykonania) zespół postawił sobie poprzeczkę dość wysoko i w zasadzie ją przeskoczył z lekkim zapasem nawet. Sam materiał natomiast, choć jest ciekawy i kojarzy mi się idealnie z określeniem podziemie, to jednak jeszcze poza to podziemie nie wyskoczył. I chyba nie ma specjalnie prawa opuścić go w naszych realiach w dającej się przewidzieć przyszłości. No ale na to zespół wpływu nie ma.

Sama realizacja trąci komputerową cyfrą, gdy do takiej muzyki jedyną słuszną drogą jest analog do rejestracji, i twardy stół do miksu. Co by było, gdyby to miało więcej kaloryczności i ciepła?? Gdyby wokalista zdecydował się na pominięcie w swoich staraniach typowych „growlowych” pomruków (nie mówię o partiach jak np. w utworze Madness Time z np. 1:40 – bo to jest ok). Natomiast nie mam wątpliwości, że taka muzyka może bardzo dobrze sprawdzać się na żywo, choć głównie dla publiczności siedzącej i słuchającej, a nie skaczącej. Natomiast bardzo dobrze sprawy brzmieniowe zostały poukładane w momentach, kiedy solo gitary jest wypuszczane tylko do akompaniamentu dwóch basów i perkusji. Kojarzy mi się to z psychodelem Hendrixa przetrawionego z Schuldinerem, i dla mnie osobiście są to te momenty, do których będę najchętniej wracał i które sprawiły mi najwięcej przyjemności.

Nie jest to płyta dla każdego. Myślę, że jest to ciekawa rzecz dla ludzi lubiących granie spod znaku ANNIHILATOR, MEKONG DELTA, stary TESTOR, SPARAGMOS, GEISHA GONER… może i KAT. Czyli jak widać zwolenników głównie przemyślanych, urozmaiconych thrash metalowych wykonawców grających dla samej przyjemności korzystania ze swych wrodzonych talentów i umiejętności cieszenia się nimi, tryskających adrenaliną znajdującej ujście podczas grania. I niech tak zostanie.

Więcej szczegółów o zespole:
www.acrimonia.net

ocena: 7/10

Lista utworów

1. Under The Wall
2. Disaster
3. Non Believer
4. Behind The Door
5. Madness Time
6. On High
7. Don't Fuck With Me
8. Dreams
9. Nightmare
10. Parasite
11. Soul
12. Fallen (bonus track)

Skład

Maras – bas 4
Beny – perkusja
Peter – voc, gitara
Zawad – bas 5

Powrót do góry