ICONOCLASM „Preamble To Precipitate The Destruction Of Religious Artefacts”

Ten zespół z całą pewnością zasługuje na większy szacunek i respekt ze strony fanów, potencjalnych maniax. Wiem, iż dorobili się już garstki swoich zwolenników w naszym kraju, lecz to jeszcze wciąż kropla w morzu. Gdyby tylko ktoś zaoferował im większy budżet na nagrania, lepszą promocję, może jakąś traskę, to podejrzewam, że większość z was lałaby teraz w gacie słysząc samą nazwę. Materiał na tym krążku, jest już stosunkowo sędziwym materiałem, gdyż powstał na przełomie ’96 i ’97 roku. Czyli chcąc nie chcąc zdążył się zestarzeć. Ale jeżeli już to tylko odrobinę. Black metal w wykonaniu Belgów wciąż porażą dosłownie pod każdym względem. Precyzja wykonania, świetna technika, i pomysły, których może pozazdrościć większość współcześnie istniejących zespołów, a przecież jak wspomniałem kilka linijek wcześniej, materiał ten do najświeższych nie należy. Zespół wyraźnie postawił na muzykę, bo makijaże nawet, jeżeli jakieś mają to wcale nie szokują one swoją wymyślnością, ani też w niczym nie przypominają współczesnych dzieł sztuki malowanych na twarzach, co niektórych muzyków. Piekło!!! Kapeli udało się zbudować specyficzny klimat na tym krążku. Misternie utkana nić tajemnicy, grozy, bluźnierstwa. I to wszystko praktycznie przy użyciu podstawowego instrumentarium. Praktycznie, ponieważ całej płycie towarzyszy pogłos, dzięki któremu można odnieść wrażenie, iż słyszy się gdzieś w tle jakieś klawisze. Otóż to tylko złudzenie. Same kompozycje są stosunkowo długie i rozbudowane. Na CD znalazło się 6 utworów. Razem jakieś pół godziny dobrej muzyki, przy czym pierwszy z nich to intro trwające jakąś minutę. ICONOCLASM dosłownie bawi się nastrojami, żongluje uczuciami słuchacza jak mu się tylko żywnie podoba. Raz grzeją na wysokich obrotach, by po chwili, w najmniej spodziewanym momencie zwolnić, robiąc wam niespodziankę. Człowiek musi ponownie się dostrajać, szukać fal, na których nadaje kapela. Całe instrumentarium jest świetnie wywarzone. Na przykład w momentach ostrej jazdy gitar, stopy grają jakby trochę w inną stronę, a tylko werbel i blachy dotrzymują kroku reszcie. Ciekawie to wygląda na tle ogółu, i dodaje pikanterii całemu utworowi. Dobre brzmienie, jakie zespół uzyskał na tym albumie, zwiększa tylko jego wartość. Wszystko jest niemal idealnie słyszalne, zachowując przy tym swoją surowość i potrzebny przy tego rodzaju grania element grozy. Do tego dochodzi jeszcze black metalowy skrzek, urozmaicony od czasu do czasu bardziej death metalowym śpiewem, czy wręcz deklamacją w rytm pieśni bitewnej. Znalazło się też miejsce dla kobiecego głosu. Dosłownie dwa zdania wypowiedziane przez jakąś niewiastę, jest na tyle przystępne, że wogóle nie razi. A wierzcie mi, iż sam nie przepadam za tego typu manewrami. Czarna sztuka na wysokim poziomie. Na waszym miejscu już dzisiaj zacząłby – w ciemnych zakamarkach piwnic waszych domostw – malować transparenty, zachęcające naszych rodzimych wydawców do wypuszczenia przynajmniej łatwo dostępnej kasety. Nieznajomość tego materiału, można porównać raczej do nikłej znajomości black metalu. No może zbyt ostro do tego podszedłem, i nie bierzcie sobie tego zbytnio do serca, ale w każdym bądź razie tracicie dużo, oj bardzo dużo. Czwóreczka lordów z ICONOCLASM zna się na swoim rzemiośle, i wie, do czego służą narzędzia tortur takie jak gitary, czy perkusja, oczywiście nie ujmując nic reszcie ekipy. Zresztą, najlepszym wyjściem żeby się przekonać, iż nie kłamię, jest tylko i wyłącznie zakup tego krążka, do czego gorąco was zachęcam.

Powrót do góry