KING DIAMOND, GRIFFIN, THUNDERBOLT, ROOT

Gdy otrzymałem propozycję wspólnego wyjazdu ze znajomymi na koncert KING DIAMOND do Czech to nie wahałem się nawet przez sekundę. Stało się tak, ponieważ bardzo sobie cenię ich twórczość i choć jak już wszyscy wiedzą gustuję w bardziej krwistych kąskach, to jednak czuje ogromny respekt przed twórczością tego bardzo zasłużonego dla sceny metalowej zespołu.

Tak, więc 12 maja 2006r. w towarzystwie katowicko-bielskim ruszyliśmy do naszych południowych sąsiadów, celem poddania się dobroczynnemu wpływowi hałasu oraz nadużycia czeskiej chluby narodowej, jaką niewątpliwie jest piwo. Tak na marginesie oby nie sprawdziły się prognozy mojego znajomego, który twierdzi, że z powodu panującej w Polsce moheromanii tylko zagranicą będzie można zobaczyć wartościowe kapele – oby się mylił!

Zanim przejdę do relacji czysto muzycznej, chciałbym zdementować jakoby stan czeskich dróg jest nieporównywalny do stanu naszych dróg. Otóż trasę do Zlina pokonywaliśmy dziurawymi drogami, z koleinami, na sfrezowanych odcinkach, często w towarzystwie ekip remontowych. Może to autostrady i mają lepsze, ale pozostałe drogi to niestety ten sam koszmar.

Z powodu między innymi złego stanu nawierzchni dróg spóźniliśmy się na koncert około 40 minut. Gdy przybyliśmy pod halę, właśnie kończył się koncert czeskiego ROOT, więc nic nie jestem w stanie napisać o muzie, jaką grają, a tym bardziej jak wypadli na scenie. Ponoć jak wynika z wypowiedzi czeskich fanów zespół zagrał udany gig, a i znajomi mi towarzyszący potwierdzili, że miło się obcuje z ich twórczością. Co ciekawe w chwili gdy wchodziliśmy do hali na zewnątrz była jeszcze masa fanów, którzy bynajmniej nie tłoczyli się przed drzwiami wejściowymi, tylko jak można się domyślić okupowali stanowiska z browarem i kiełbasą z grila.

Po kilkunasto minutowej przerwie technicznej na scenie hali Novesta zainstalowali się Norwedzy z THUNDERBOLTH. Zespół ten obraca się w klimatach Heavy/Power Metal, więc takich, których nie jestem miłośnikiem. Jak się można łatwo domyślić występ THUNDERBOLT nie wpłynął na zmianę moich upodobań i wręcz przekonał mnie, że w dzisiejszym zalewie kapel uprawiających ten styl muzyczny niestety trzeba wybić się ponad przeciętność żeby zostać zauważonym i docenionym. Ogólnie koncert można określić jako poprawny, jednak muzykom brakowało tej energii, która rozkręca publikę i sprawia, że koncert pozostaje dłużej w pamięci. Ja osobiście zapomniałem o tym występie po jego zakończeniu 🙂 Zdecydowanie wolę twórczość polskiego THUNDERBOLT!

Po występie THUNDERBOLT mieliśmy przerwę techniczną, którą wykorzystaliśmy na uzupełnienie płynów oraz zwiedzanie stoisk z różnego rodzaju gadżetami.

Po przerwie na deskach pojawili się Norwegowie z GRYFFIN, którzy tworzą muzykę w klimatach Heavy Metal. W porównaniu z poprzednim zespołem muzyka GRYFFIN zawierała dużą dawkę energii i choć nie gustuje w takich dźwiękach, to chylę czoło przed warsztatem prezentowanym przez poszczególnych muzyków. Charyzmatyczny wokalista biegający po całej scenie, zachęcający na wszelkie możliwe sposoby maniaków do wspólnej zabawy, gitarzyści maltretujący swe instrumenty, zaangażowany garowy – to robiło wrażenie. Co istotne widać było, że zespołowi granie muzyki sprawia autentyczną przyjemność. Podczas występu GRYFFIN pod sceną zgromadził się dość pokaźny tłumek, i choć o żadnym młynie nie było mowy to jednak po reakcji ludzi (wrzaski, piski, oklaski, pierdnięcia) mogę stwierdzić, że występ się podobał.
Reasumując występ GRYFFIN tego wieczora należy uznać za udany, a jak to stwierdził mój kumpel Marek, jeśli ta kapela zamiast kastrata na wokalu miałaby porządnego gardłoździerce to, kto wie gdzie byłby ten zespół dziś.

Po występie GRYFFIN na hali koncertowej zapanowała szczególna atmosfera, tłum zaczął gromadzić się pod sceną, skandując bez wytchnienia nazwę swojego ulubionego zespołu, co oznaczało, że za chwilę na scenie pojawi się wielki KING DIAMOND. Zanim to nastąpiło, na scenie zostało zamontowane prawdziwe stalowe ogrodzenie cmentarne i kilka grobowców, a na jednym z nich zasiadał sam upadły anioł. W chwilę później przy akompaniamencie intra z płyty „Abigail II” czterech zakapturzonych mnichów wniosło na scenę białą trumnę, którą ustawili na jej samym środku. W ten sposób został stworzony niesamowity klimat, który towarzyszył występowi zespołu przez cały czas koncertu. Taki początek, mógł oznaczać wyłącznie niesamowite przedstawienie w wykonaniu KING DIAMOND i dziś po jego obejrzeniu twierdze, że niesamowity był.

Od samego początku do zakończenia poprzedzonego dwoma bisami usłyszeliśmy kawał niesamowitego metalu, zagranego przez prawdziwych profesjonalistów, a wszystko to w scenerii prosto z filmu grozy. Sam koncert można śmiało określić mianem spektaklu, którego poszczególnymi aktami były utwory zagrane przez zespół, podczas którego działo się tak wiele niesamowitych rzeczy, że ciężko mi jest dzisiaj je opisać. Mam tu na myśli choćby niesamowitą grę aktorską w wykonaniu pewnej pięknej damy z Florydy, która towarzyszyła „Królowi” przez cały koncert, wcielając się za każdym razem w inne postacie.

Jak łatwo się domyślić „Król” wystąpił w charakterystycznym fraku z cylindrem na głowie, jedynym w swoim rodzaju makijażu oraz z statywem w kształcie krzyża, wykonanym z ludzkich piszczeli. Jednak to nie strój tylko niesamowita charyzma sprawia, że na całym świecie fani uwielbiają KING DIAMOND, a występ, którego miałem przyjemność być świadkiem tylko to potwierdził. Co istotne lider zespołu mając już sporo wiosen na karku nadal trzyma się w bardzo dobrej formie, czego dowodem był bardzo żywiołowy występ w jego wykonaniu. Oprócz niesamowitej kondycji na uwagę zasługuje również głos wokalisty, który przez cały czas koncertu nie stracił na sile, z czym podobno były problemy podczas wcześniejszych występów.

Nie byłoby jednak KING DIAMOND gdyby nie pozostali muzycy, którzy tego wieczoru wspięli się na wyżyny swoich umiejętności. Mogliśmy wiec usłyszeć masę popisów gitarzystów, których gra miejscami wbijała dosłownie w podłogę, a takiej ilości solówek oraz galopad gitarowych nie słyszałem dawno i pewnie długo nie usłyszę na żywca. Grę perkusisty również ciężko jest zapomnieć, ze względu na jego styl gry, a o nim samym można śmiało powiedzieć, że swój instrument opanował do perfekcji. W tym wszystkim na uwagę jednak zasługuje zachowanie sceniczne muzyków, niemające nic z gwiazdorstwa, a charakteryzujące się stałym kontaktem z publiką – szacunek! Zachowanie muzyków niewątpliwie ma wpływ na fakt, że zespół posiada prawdziwą grupę oddanych fanów, co mogłem zobaczyć na własne oczy i usłyszeć na własne uszy. Przyznam, że byłem w potężnym szoku, gdy kompan mi towarzyszący przez cały koncert śpiewał razem z „Królem” powodując u mnie niemalże utratę słuchu w lewym uchu – Zbyszek jesteś wielki!

Z kronikarskiego obowiązku podaję listę utworów, które udało się nam zapamietać: z płyty „Abigail”: Funeral, Arrival, A Mansion in Darkness, The Family Ghost, Abigail, Black Horsemen; z płyty „The Eye”: The Eye of the Witch; z płyty „Abigail II”: Mansion in Sorrow, Sorry Dear; z płyty „Them”: Out from the Asylum, Wellcome Home, The Invisible Quests; z płyty “Conspiracy”: Sleepless Nights; z płyty “The Puppet Master”: Blood to Walk, So Sad; z płyty “Fatal Portrait”: Helloween oraz utwory Evil i Come To The Sabbath z repertuaru MERCYFUL FATE.

Koncert zakończył się bardzo późno, lecz u nikogo nie widziałem zmęczenia, no chyba, że u tych, którzy spali pod halą wykończeni przez alkohol. Sam wyjazd do naszych południowych sąsiadów oceniam bardzo pozytywnie i liczę na równie udane koncerty organizowane w naszym pięknym kraju.
Jednocześnie niebyłym sobą gdybym nie poruszył pewnej sprawy dotyczącej zachowania czeskich fanów metalu podczas koncertu. Otóż zachowanie ich pod sceną uważam, za co najmniej dziwne, i gdybym był muzykiem występującym przed taką publiką to zastanawiałbym się, co jest grane. Podczas występów zespołów publika ograniczała się jedynie do klaskania, śmiesznego podskakiwania w miejscu, darcia mordy i … picia piwa. W Polsce jest to nie do przyjęcia, młyn przecież musi być! Ubiór im wybaczyłem już 15-ie lat temu, jednak takiego zachowania pod sceną niestety nie wybaczę im nigdy : )
Czart z Wami!

P.S. Dziękuję Markowi i Zbyszkowi za pomoc przy pisaniu tej recenzji. Pozdrowienia dla Adama i Adriana z Katowic.
Relacja nie zawiera zdjęć, ponieważ podczas koncertu obowiązywał zakaz wnoszenia aparatów fotograficznych.

Powrót do góry