FUCK THE COMMERCE 2008 – LIVIDITY, SIKFUK, DEBAUCHERY, HOUWITSER

Wake Up Matherfuckers, are you ready? Tak brzmiało powitanie Paula Speckmanna, który był moderatorem tegorocznego XI FUCK THE COMMERCE festiwalu. Oczywiście kilkaset fanow, mniej wiecej tyle samo co w zeszłym roku było przygotowanych na ciąg dalszy imprezy, która rozpoczęła sie już dzień wcześniej, jednak tylko muzyką z konserwy. DEPT OF NATURE był zespołem otwierającym festiwal i zaprezentował nam Death Metal, solidnie zagrany, ale nie wnoszący nic nowego do tego gatunku muzycznego. THE BURNNING jak i następny zespół URKRAFT pochadzą z Danii. O ile pierwszy nie wzbudził u mnie żdnych emocji, o tyle drugi zaczął swój koncert mocnym metalem. Jednak od 4 kawałka dała się odczuć monotonia. Szczególną uwage zwróciłem na solówki gitarzysty T. Birka. Całkiem przyzwoity, Thrash Metal, który przypominał stary dobre czasy Kreatora i Destruction wykonało trio BITTERNESS czym zasłurzyli sobie na owacje sporej już grupy metalowców przed sceną. Nastepny zespół można tylko uznać jako żart! Czegoś podobnie głupiego i bezsensownego nie było mi chyba dane jeszcze przeżyć. Wydarzenie to miało imię Punk Rock, a wykonawca STERBEHILFE. Niebardzo wiem, czy ci pacjenci tylko improwizowali, czy też był to naprawdę zamiar próby grania muzyki. Bo cóż można powiedzieć o zespole, którego utwory nie przekraczały w wiekszości 20. sekund? Gorzej już być nie mogło, tylko lepiej. I lepiej było dzięki czeskiemu GORE, a grali tak jak się nazywali i to na wysokim poziomie. POOSTEW i STOMA wywołały falę zachwytu, ale tylko wsród niezle już podpitej publiczności przed sceną. Powoli zbliżał się pierwszy dzień do końca i rozczarowanie, ale tylko ze względów muzycznych było dla mnie sprawą oczywistą. LAY DOWN ROTTEN, przedostatnia grupa wieczoru nie tylko mile zaskoczyła, ale także w pełni przekonała swoim występem czego o ILLDISPOSED niemogę powiedzieć. Koncert ma być koncertem, a nie okazją do niepotryebnych monologów i mało śmiesznych powiedzonek. LAY DOWN ROTTEN zdecydowanie zostali zwycięscami pierszego dnia.
FTC nie było by FTC gdyby nie padał deszcz. I tak w samo południe niebo zesłało nam małą porcję deszczu przynoszącego nieco ochłody, a Death Grindowy PROFANATION rozgrzał już dość liczną, żądną muzyki publikę. DEADBORN zagrał brutalnie i technicznie jak się należy. Dzień się dobrze zaczął pomyślałem, ale następne zespoły były rozczarowaniem. INFERIA rozpoczęła fajnym intrem, ale po intrze nastąpiła mała katastrofa. Utwory niczym się od siebie nie różniły i szybko sie znudziły. Nieco lepiej wypadi grecy z MASS INFECTION, a już kolejnym nieporozumieniem dla mnie byli ETERNAL BLEEDING. Tak, mogło być tylko lepiej i było, gdy na sceną wkroczyli WEAK ASIDE, którzy swym wyglądem i intrem stworzyli nowy gatunek muzyczny, czyli militarny Death Metal. NEUROPATHIA niewątpliwie podniosła poziom festiwalu swoiją mieszanką z Metalu, Grinda i Punk Rocka, a wygladali przy tym jak grzeczne wnuki babci, ale z durzym poczuciem humoru „We are Neuropathia from Poland i to jest wsyzstko co potrafimy po angielsku”. Dalsze zapowiedzi piosenek i konwersacja z nic nieroyumiejącą publicznością odbywała się po polsku co rozszalałej publice absolutnie nie przeszkadzało. Perkusista, Psychoradek potem wszystko powtarzał po angielsku, ale to nie miało już znaczenia. SPAWN mają uroczą basistke i dobry repertuar. A dzięki basistce przypominali pewną angielską legendarną grupę, do której im jeszcze sporo brakuje, ale może kiedyś…
GRIND INC. Odwalili kawał solidnej, bezkompromisowej roboty. To właśnie dzięki takim zespołom opłaca sie na festiwale przyjechać. HOUWITSER nie mieli trudnego zadania przed już ropaloną publicznością w swoich manierach dolać oliwy do ognia.
Trzeci dzień był pośięcony muzyce DeathThrash metalowej. Od samego początku można było zauważyć, że frakcja fanów grinda imprezowała na polu namiotowym, bądż też już opusciła teren festiwalu. Dzień rozpoczął sie technicznym i brutalnym Death Metalem w wykonaniu IN DEMISE. Nieco mniej spektakularnie wypadli INFERNAL DECAY. FLAYING optycznie przypominali ze swoim chirurgicznym , skrwawionym odzieniem mieszankę holenderskiego i hiszpańskiego Death Grindu, ale najwiecej uciechy sprawił kostium kata, wktóry się wokalista pod koniec koncertu przebrał. Dosyć urozmajcony koncert. SLIT z Malty rozpoczął swój dzień pracy intrem, który mocno dał do zrozumienia, że mamy teraz do czynienia z Doom Metalem. Ale nie do końca, gdyż SLIT w perfekcyny sposób pomieszali Doom, Death i Progresywny Metal. I ten materiał na żywo zafascynował wszystkich obecnych przed sceną. Jak dla mnie jeden z najlepszych zespołow festiwalu i kolejne odkrycie. THE ATMOSFEAR, melodyjny Death Metal zagrany z olbrzymim nakładem energii także przekonał. PURGATORY mimo że z komercją nie ma nic wspólnego jakoś nie pasował do festiwalu. Solidny, technicznie na najwyższym poziomie koncert pozostawił u mnie mały niesmak, być może dlatego, że zagrali zbyt perfekcyjnie. Taki występ ogląda się najlepiej w swietle księzyca, a nie słońca.
Ni stąd ni z owąd przed sceną pojawiły sie hordy grindcorowców, których cały dzień nie było widać, a powodem był EXREMENTORY GRINDFUCKERS. Bezsensowne teksty, niecenzuralne kawały, najchętniej o seksie analnym i pajacowanie na scenie przyspożyły hanoweranom rzeszę fanów, a krytykom pole do ostrzału. Grupa jest przykładem jak z niczego można zrobić coś i osiągnąć kultowy status.
DENIAL FIEND mimo, że naszpikowani gwiazdami i legendami metalu czyli inna twarz MASSACRE, ani nie zachwycili, ani nie przekonali muzycznie. Podczas całego występu brakowało mi energii. Szkoda, oczekiwałem czegoś lepszego…
HOLOCAUSTO CANIBAL przekonał swoją energią i prezencją na scenie, ale nie muzycznie. Wszystkie utwory brzmiały tak samo, monotonnie i nudnie.
Mimo że DENIAL FIEND i MASSACRE to ci sami muzycy, to jednak serce zdecydowanie przyśpieszyło swój rytm bicia przy drugiej kapeli. Kam Lee w dobrym nastroju i toważystwie Terry Butlera, Steve Swansona, Samy Williamsa i Curta Beesona celebrował występ legendy z Florydy. „Przeżywacie tutaj historię. Na festiwalu w Wacken jest koniec. Definitywnie ostatni występ“. Świadoma tego wydarzenia publiczność z jeszcze wiekszą energią wspomaga MASSACRE. Po 85 minatach jest koniec. Żegnaj legendo…

Podsumowując 11 edycję FTC pozostaje pewien niedosyt. Zbyt dużo przeciętnych zespołów, w ogóle zbyt dużo zespołów. Ale FTC ma nieco inny harakter niż inne festiwale. Muzyka zostaje tutaj jakby zepchnieta na drugi plan. Czy FTC w przyszłym roku się w takiej samej formie odbędzie jest wielką niewiadomą.

Powrót do góry