SONISPHERE FESTIVAL – METALLICA, SLAYER, MEGADETH, ANTHRAX

Kto by się spodziewał, iż doczekam się dnia, gdy Wielka Czwórka thrash metalu stanie tego samego wieczoru na jednej scenie, po raz pierwszy od 25ciu lat i to w dodatku w Polsce? Składu SONISPHERE FESTIVAL, nie muszę chyba nikomu z czytelników przedstawiać. Ponad 80 tysięcy fanów, zgromadzonych 16stego czerwca na Warszawskim lotnisku na Bemowie – wszystko dla czterech wielkich kapel i BEHEMOTHA na rozgrzewkę.

Dotarliśmy na miejsce około 13:30, zatem na spokojnie odnalazłem się z redakcyjnym kumplem i polecieliśmy badać sytuację. Przejście przez wszystkie bramki i kontrole zajęła nam co najmniej 30 minut, gdyż masywna kolejka ludzi przesuwała się dość powoli. Teren festu dość duży i sam nie wiem, jak zareagować na obecność ciuchci, sklepów z balonikami i innymi tego typu stoiskami…sam nie wiedziałem, czy znalazłem się na koncercie „wielkiej czwórki”, czy na niedzielnym jarmarku kościelnym, albo „Lecie z radiem”… Szybki skok do stoiska z piciem (gdyż oczywiście obowiązywał totalny zakaz wnoszenia swoich artykułów spożywczych) i sprawdzenie cen. Mała woda 6zł, czyli pół biedy – z tego co kojarzę w 2005 roku płaciłem na IRON MAIDEN 15zł za taką samą butelkę i to CIEPŁEJ wody…ah, ah ten marketing.

Po wygodnym ulokowaniu się na przeciwko sceny w swoim sektorze (płyta), czekaliśmy na pierwszą tego dnia kapelę. Czas do godziny 15:50 umilały nam puszczane na telebimie klipy AIRBOURNE i innych artystów nowej fali amerykańskiego rocka. Jednak w końcu na ekranach, zamiast teledysków, ukazały nam się jak najbardziej znane twarze polskich napierdalaczy z BEHEMOTH, czyli Nergala i spółki. O efektach świetlnych nie mogło być mowy, gdyż był to środek dnia (i to dość słoneczny). Były lekkie problemy z dźwiękiem i to niestety przez większość występu naszych rodaków. Co do setlisty, jak dla mnie była całkiem miła i przystępna, gdyż zagrali moje ulubione „Conquer all” oraz „As above, so below”. Styka. Zostali przyjęci bardzo ciepło i zagrali dla nas około 40 minut.

Nie musieliśmy zbyt długo czekać na kolejny band tego dnia – ANTHRAX. Ciężko mówić w tej kwestii o supportach, bo rolą SONISPHERE, było ukazanie całego „big four” na tych samych deskach, tego samego wieczoru, zatem Scott Ian z ekipą zostali troszkę poszkodowani z uwagi na godzinę i czas trwania ich show. Ich występ był dla mnie wyjątkowo doskonały z uwagi na kilka elementów. Po pierwsze – powrót Joey'a Belladonny, coś niesamowitego! Bush nie wyrabiał wokalnie starych hiciorów na żywo, zatem byłem świadkiem prawdziwej uczty dla wielbiciela starej szkoły ANTHRAXu. Po drugie – setlista, doskonała co do każdego punktu. Takie cuda jak „I'm the law”, „Indians”, czy „Caught In A Mosh” to poezja dla moich uszu. Zabrakło mi jedynie „Safe home”, no ale wiadomo – nie można mieć wszystkiego, hehe. I po trzecie – chłopaki, jako jedyni tego wieczoru, oddali hołd dla DIO, odśpiewując kawałek „Heaven & Hell” z repertuaru BLACK SABBATH. Coś niesamowitego.

Ekipa montująca sprzęt na scenie nie kazała nam długo czekać i w miarę szybko zobaczyliśmy flagę MEGADETH z płyty „Rust in peace” na horyzoncie sceny. I teraz najcięższa dla mnie część relacji…a mianowicie zjazd mojej ukochanej thrashowej kapeli. Niestety. Mustaine z ekipą koncert zbiedzili. Rudy nie wyrabia wokalnie i od czasu gdy widziałem ich ostatni raz (marzec 2008) poleciał z głosem w doliny. Mimo, iż starał się odsuwać od mikrofonu (nie wiem co to za próba uniknięcia fałszu) w „melodyjniejszych” fragmentach piosenek, a przysuwał się w bardziej „gadanych” („Sweating Bullets”), słychać było każde niedociągnięcie. Instrumentalnie oczywiście bez najmniejszego zarzutu. Kolejne do czego muszę, ale to muszę się przyczepić to tragiczny i poroniony pomysł zagrania prawie całego „RiP” i zaledwie kilku dodatkowych kawałków, jak hiciarski „Symphony of destruction”. Ja rozumiem, że jest jubileusz itp. no ale ludzie…tak pokaleczyć setlistę oraz skrzywdzić fanów nowszych tworów MEGADETH? Ludzi którzy przyszli usłyszeć przekrój po wszystkich płytach? Jest wiele opinii przychylnych, ale jeszcze więcej negatywnych. Każdy ma prawo do swojej – ja jestem totalnie na NIE. Nie dali z siebie wszystkiego, no cóż – może następnym razem. Po zakończonym koncercie Dave podziękował za przybycie i pobłogosławił nas, jak to ma w zwyczaju.

W przerwie między MEGADETH, a kolejną kapelą można było usłyszeć wiele ciekawych skandowanych haseł w stylu „kur*a mać, SLAYER napierdalać”. Fani tej grupy należą do jednej z bardziej ortodoksyjnej części thrasherów i metalowców, zatem spodziewałem się co najmniej piekła pod sceną. Tom Araya wraz z resztą bandu, wyszli dumnie i zaczęli od niczego innego jak tytułowy kawałek z nowej płyty „World painted blood”. Tom wydaje się być spokojnym chłopakiem, gdyż nie zapowiadał krzykami kolejnych utworów, lecz spokojnie informował zgromadzoną publikę o kolejnych typach na ten wieczór. Jak dla mnie – mistrzostwo. Zagrali dosłownie wszystko co chciałem usłyszeć. Hity – „Angel of death”, czy „South of heaven” zarówno jak i moje typy w klimacie „Dead skin mask”. Ciężko w sumie mówić o SLAYERZE i o „hitach”, gdyż chyba wszystkie ich utwory można by tak właśnie otagować, hehe. Podsumowując ich gig – „SLAYER NAPIERDALAĆ!”.

Nastąpiła dłuższa przerwa – wiadomo – czas na główne danie dnia dla większości zgromadzonych – METALLICA. Ogólnie SONISPHERE miał być świętem całej czwórki kapel, jednak jak chyba każdy obecny zauważył, była to zbieranina w klimacie „METALLICA i supporty”. Można było się tego spodziewać, no ale…chłopy z Mety dostali dodatkowy wielki telebim, najdłuższy czas występu, najlepszy czas na koncert (po ciemku) oraz najlepszą oprawę techniczną, dźwiękową i pirotechniczną. Całkiem nieźle, nie? Fani pozostałych kapel mogli poczuć się trochę pokrzywdzeni, ale cóż – taki już los wszystkich kapel, grających przed Metą. Ci zagrali długą (bo 18sto kawałkową) setlistę, pełną zarówno nowych, jak i starych hitów. Porządne show (duży nacisk na słowo SHOW). Na prawdę zajebiste nagłośnienie itp, no, ale czego chcieć od takiej gwiazdy? Chyba nie wyjścia na scenę z 100 watowymi piecykami i byle jakimi sprzętami. Tak więc wszystko zaczynając od klasyków w klimatach „Master of puppets”, czy „Hit the lights” po twory z nowej płyty oraz hit wszystkich ognisk w postaci „Nothing else matters”. Jeden planowany bis, w postaci utworu QUEEN oraz „Seek and destroy” na sam koniec.

Nie rozpisując się, całe SONISPHERE podsumować mogę jednym, prostym matematycznym równaniem:

(ANTHRAX = SLAYER) > METALLICA > MEGADETH > BEHEMOTH

Powrót do góry