MEGA OBSZERNA RELACJA Z FESTIWALU – BRUTAL ASSAULT 2010

To juz piętnasta edycja jednego z większych metalowych festiwali w Europie. Co organizatorzy zafundowali nam tym razem. Przeczytaj i przekonaj się sam.

Wszystko zaczęło się dość nietypowo, bo wyjazdem nie bezpośrednio na gig, a do byłego kumpla redakcyjnego – Chaina. Jest 9 sierpnia. Szybkie ogarnięcie listy zakupów niezbędnych do przetrwania, spisanie najlepszych połączeń z neta (jeśli w ogóle można nazwać je najlepszymi) i jesteśmy gotowi do podróży. Ustawiamy się z Winterem u mnie około 15. Robimy mega mix – żołądkowa miętowa plus energetyk, piwko, trochę szamy na drogę i zanim się obejrzeliśmy siedzieliśmy już w pociągu. 14 godzin i 3 przesiadki później byliśmy już w polskim Cieszynie. Mocno zmęczeni i troszkę wstawieni wspomnianą wcześniej mieszanką z wielkimi bananami na gębach rzuciliśmy słynne „montuj ekipę, trzeba iść na baunsy”. Takim akcentem zaczęło się Before Party w Polsce przed Warm Up Party już w czeskim Jaromer. Małe „flaszitsu” i piwko przy grillu znacznie ułatwiło nam sen. 11 sierpnia obudziliśmy lekko skacowane mordy „małą czarną”. Prysznic, torba na plecy, spotkanie zresztą ekipy i już w piątkę siedzimy w pociągu prowadzącym prawie pod bramy Brutal Assault.

Dzień zerowy 11 sierpnia 2010:

Z peronu do pola namiotowego jest jeszcze pewna odległość, którą należy pokonać pieszo, więc pierwszym co zrobiliśmy było wydanie kilku koron czeskich na jakże smacznego i orzeźwiającego Primatora z nalewaka. Ducha festiwalu daje się odczuć w każdym miejscu. Wszędzie ubrana na czarno wiara, wykrzykująca oklepane slogany typu „Slayer”, „Napierdalać, „Brutal Assault”. „Hovno”, „Vodka” i inne tego typu w rytm najróżniejszych metalowych dźwięków przygrywający z prawie każdego sklepu i samochodu w okolicy. To mi się podoba. Na polu byliśmy jakoś po 16. Warm Up Party startuje o 17 to też rozstawiliśmy nasz komunistyczny namiot byle jak, nie zwracając uwagi na to czy w pozycji stojącej wytrzyma chociaż jedną dobę (co później okazało się błędem). Zapoznaliśmy się na szybko z ludźmi rozbitymi obok nas – z pięciu zrobiło się nas raptem blisko dwudziestu. Teraz biegiem po opaski do okienka i już pierwsze problemy. NIE MAMY WAS NA LISCIE AKREDYTOWANYCH. Ale jak to? Mamy wydrukowane potwierdzenie, wstawiamy newsy na bieżąco i objęliśmy patronat nad BA. Po dłuższej rozmowie, udało się jednak dostać Photo/ Press Passy. Pierwszy i niestety nie ostatni minus organizacyjny. Wbijamy na teren festiwalu. Standardowa obczajka namiotów z merchem od Imperial Clothing powaliła mnie na kolana, chociaż nie tak mocno jak pani ów merch sprzedająca (ehh zakochałem się 😉 ). Dzisiejszego wieczoru mają grać 3 iście ważne dla nas kapele (najważniejsze dzisiejszego dnia i jedne z ważniejszych w całym festiwalu), mianowicie HONOUR IS DEAD, AND HELL FOLLOWED WITH i IGNOMINIOUS INCARCERATION.

Zaczęło się od UNAFFECTED EVOLUTION (Cz): Pierwszą myślą było olanie tego „badziewia” jednak coś mnie podkusiło żeby zostać i posłuchać chociaż chwilkę. Okazało się, że warto było zaryzykować. Miłe dla ucha core’owe dźwięki z dość dużą ilością wpierdolu żeby rozruszać młodziaków pod sceną (oczywiste jest, że ortodoksów tam nie było). Na olbrzymi plus zasłużył wokalista, który dysponował naprawdę różnorodną paletą barw głosu. Od lekkich czystych woxów po brutal death metalowe growle i guturale.

ABSTRACT ESSENCE (Cz): Jak dla mnie totalnie nieudana próba grania melo death/black metalu. Powtarzalne i przymulające riffy w stanowczo za długich kawałkach. Nie było na czym zawiesić ucha. Przez pół godziny spodobał mi się może jeden riff o którym szybko zapomniałem.

Dalej MINDWORK (Cz): Takie granie rozumiem. Z daleka bije po uchu muzyką w stylu Cynica oraz Death'owymi riffami i wokalami. Dużo technicznego i porządnego Death Metalu z Jazzowymi przygrywkami. Jak najbardziej na plus.

PRVNI HORE (Cz): Przyznam, że różne kombinacje w muzyce metalowej już słyszałem. Saxofony, pianina, elementy rodem z 8bitowych konsol Nintendo, techno popowe bity i inne wymysły. Jednak to co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. KLAUN GRAJACY NA AKORDEONIE…. To chyba nie wymaga dalszego komentarza. Najgorszy występ całego Brutal Assault.

Honor Czechów uratowało GODLESS TRUTH (Cz): Chain zapowiadał to jako kiepski death metal. Jak sam stwierdził po krótkiej chwili – kapela zrobiła olbrzymi progres przez ostatnie 2 lata. Nie wiem do czego to porównać, zresztą nie o porównywanie tu się rozchodzi. Muza była zacna i techniczna. Co chwilę na uszy rzucały się jakieś połamane melodie i skomplikowane przejścia. Dodać do tego dobry ruch sceniczny i mamy najlepszy występ wieczoru.

A teraz kolejny MEGA MINUS. Nie robi się tak, że zapowiada koncerty a później nie daje się żadnego info, że kapele nie zagrają, tudzież czemu nie zagrały. A tak właśnie było z trzema zespołami o których wspomniałem we wstępie do dnia zerowego. Do teraz nie wiem co się stało i bardzo żałuję iż nie dane mi było usłyszeć tych jakże kozackich kapel.

Dzień pierwszy – 12 sierpień 2010

Zapowiadał się hardcore'owo od samego początku. Na 21 grających kapel chciałem zobaczyć około 15. Wyszło że nie widziałem tylko jednej � czyli ponad 12 godzin pod sceną. Postaram się krótko i na temat, chociaż nie wiem czy się da bo gwiazdek w pierwszego dnia nie brakowało.

DISFIGURED CORPSE (Cz): Jaka inna kapela może rozpocząć największy czeski gig jak nie Grindcore'owa? Jak wszyscy wiedzą Czechy są stolicą grindu – szkoda tylko, że zespół był bardzo przeciętny. Więcej tu chaosu niż grindu. Słabiutko.

SHORT SHARP SHOCK – SSS (UK): Przyznam, że nie znałem tej kapeli ale czekałem na ich występ bo Winter dał im propsy zanim zaczęły się koncerty. Niestety obaj się zawiedliśmy. Problemy ze sprzętem i słabo ustawione nagłośnienie przyczyniły się do kiepskiego występu.

AFGRUND (SE): Kolejny grind. I niestety po raz kolejny „o kant dupy”. Niby ludzie trochę skakali pod sceną, jednak zlepek masakrycznie szybkich i niekoniecznie pasujących do siebie dźwięków mocno mnie odrzucił.

MINORITY SOUND (Cz): Powiedziałbym, że to taka rozgrzewka przed następną kapelą, chociaż było już trochę ciekawiej. Zastanawiałem się czemu ta muzyka nazywa się Eloctronica Metal. Moje wątpliwości rozwiały liczne samle, które bądź co bądź przypdły mi do gustu, a i sama praca instrumentów trzymała poziom. Warto się zapoznać z ich materiałem.

DEMONIC RESURRECTION (IN): Jedno z moich największych i najpozytywniejszych zaskoczeń na BA. Ot na scenie pojawiają się uśmiechnięci od ucha do ucha muzycy i na samym początku rzucają „człowieku, pierwszy raz widzę tyle ludzi w jednym miejscu, to jest zajebiste”. Grają 2 ciekawe utwory po czym wokalista ni stąd ni z owąd mówi „pokażcie mi wasze rogi, muszę zrobić zdjęcie bo ziomki z Indii nigdy nie uwierzą, że było was aż tylu”. Cała publika wybuchła śmiechem, ale rogi też pokazali. Następne chwytliwe i dość zapamiętywalne utwory i tuż przed samym zakończeniem „Lamb of God zrobiło u nas największy Circle Pit jaki widziałem, pokażcie na co was stać” po czym wokalista dodał tylko tyle, że takie rzeczy do tej pory widział na DVD. To się chwali. Totalna frajda z grania muzyki. Zero gwiazdorstwa. Chyba najlepszy występ porannej części festiwalu.

Następna w kolejce była INSANIA (Cz): Jakiś crossover, którego nie miałem ochoty oglądać więc udałem się po piwko i hot-doga. Jak się później okazało nie straciłem niczego ciekawego.

Szamę pochłonąłem prawie bez przegryzania, a piwo zniknęło jeszcze szybciej. Czas naglił. Kolejna kapela wychodzi na scenę. Podszedłem bliżej, żeby zobaczyć cóż to jest za twór ten ROTTEN SOUND (Fi): Co się okazało? Kolejny nudny i przewidywalny grindcore. Przestałem ich występ bez większej podniety (jeśli w ogóle jakakolwiek była). Szybko się zaczęło szybciej się skończyło – na szczęście.

TRAIL OF TEARS (No): To grupa grająca gothic metal. Nie lubię takiej muzy i przyznaję się bez bicia, że się na niej nie znam. Posłuchałem 2 utworów i podziękowałem. Zamulanie i bardzo denerwujące „pianie” niezbyt urodziwej wokalistki to nie jest przepis na podbijanie serc publiczność – moim skromnym zdaniem oczywiście.

Odwiedziłem stanowiska z merchem (nie wiem który to już raz zastanawiałem się na co wydać uciułane koronki) i wróciłem pod scenę żeby podziwiać SUCIDAL ANGELS (Gr): Fanem Thrash Metalu nie jestem jednak z ręką na sercu przyznam, że koncert kozacki. Zresztą jedne z kumpli zaryzykował stwierdzeniem, że chłopaki z SA dali najlepszy występ całego BA. Ja bym się tak nie zagalopowywał, chociaż trzeba oddać że Grecy oprócz kopania w piłkę potrafią też grać porządny Thrash Metal.

Czas na jeden z wystepów wieczoru. THE BLACK DAHLIA MURDER (US): Dla jednych to Metalcore dla innych czyściutki Melodic Death Metal i godny następca AT THE GATES. Nieważne którzy maja rację (dla mnie to połączenie obu gatunków), ważne jest to, że TBDM gra zajebiście. Niszczą schematy swoją bezbłędnością, melodyjnymi riffami, techniką gry i świetnymi kompozycjami. Ten zespół już jest na wyżynach, a z płyty na płytę udowadnia, że nie pokazał jeszcze wszystkiego. Pięknie jest gdy widzi się dorosłych facetów cieszących się jak dzieci bo publiczność zrobiła Wall Of Death albo kręciła Circle Pity. Świetny koncert i pamiątkowa fotka z Trevorem do kolekcji :D.

OBITUARY (US): Nikomu nie trzeba przedstawiać jednego z ważniejszych i charakterystyczniejszych zespołów Death Metalowych. Krótko. Mimo, że nie zagrali mojego ukochanego „By The Light” było zajebiście. A fanom mogę powiedzieć, że szykuje się nowa kozacka płyta. Usłyszałem kilka riffów puszczonych z komórki jednego z muzyków podczas wywiadu i stwierdzam iż jest na co czekać.

ENSIFERUM (Fi): Wstyd się przyznać – nie znam tego zespołu. Zaraz ktoś zapyta czy wcale, nic a nic? Niestety NIC A NIC, ZERO, NUL. Nie jestem w stanie wymienić żadnego tytułu z ich dyskografii. Jednak po koncercie deklaruje się nadrobić zaległości. Czemu? Bo ENSIFERUM zagrało dużo lepiej (pod względem słyszalności i czystości) niż uwielbiane przeze mnie CHILDREN OF BODOM i KALMAH. Fanów kapeli ten występ musiał zmiażdżyć.

Mnie z kolei zmiażdżyła GOJIRA (Fr): Wszystko jak w szwajcarskim zegarku. Dopięte na ostatni guzik i zagrane idealnie w punkt. Tej kapeli nie da się nie lubić. Mocno połamane riffy i jeden z moich hitów „Backbone” to recepta na kilkudniowy ból karku. NIE ZNASZ? POZNAJ!!

GOJIRA rozpoczęła nocny pokaz gwiazd. Ledwo zdążyli zejść z jednej sceny, na drugiej pokazała się postawna ciemnoskóra postać z cienkimi warkoczykami sięgającymi do pasa. I przemówił ciężkim jak młot głosem wokalista SEPULTURY (Br): Bez zbędnego pierdolenia. Sepa poleciała samymi hitami od góry do dołu. Co tu dużo mówić. Refuse/Resist czy Roots Bloody Roots wyczerpują temat. Dla mnie jeden z najlepszych koncertów tegorocznego Brutal Assault.

Nie zwalniamy bo do gry rwie się już FEAR FACTORY (US): Słuchałem ich kilka lat temu, można wręcz powiedzieć, że jest to jeden z zespołów od których zaczynałem przygodę z „cięższymi brzmieniami” to też masakrycznie ciekawiło mnie jak wypadną na żywo. Niestety. Może za dużo sobie wyobrażałem, a może trochę wyrosłem z FF, bo chociaż koncert był jak najbardziej udany to spodziewałem się czegoś znacznie lepszego. Fałsz na wokalach i zanikające dźwięki gitar – to nie miało tak wyglądać. Jakby tego było mało młodsze kapele dały lepsze koncerty niż FF o tym jednak trochę później.

CHILDREN OF BODOM (Fi): Podobnie jak FF ten zespół znam od małego. Ciekawiło mnie czy zagrają dużo kawałków z nowszych płyt, czy pocisną hitami. Na szczęść druga opcja okazała się prawdziwą. Needled 24/7, Living Dead Beat, Blooddrunk, Every Time I Die, Sixpounder, Downfall. Same hity. Niestety jeśli ktoś nie znał zespołu – a są tacy ludzie – nie mógł bawić się dobrze bo dźwiękowcy zjebali sprawę. To na czym całe CoB się opiera było nie słyszalne – tak, chodzi o melodię…

Po CoB przyszedł GORGOROTH (No): Ciężki temat. Moje ucho nie trawi black metalu więc usunąłem się dosć znacznie od sceny i koncert ogladałem na siedząco. W sumie nie było tak źle. Mniej w tym black metalu niż myślałem. Żeby nie skrzeczący wokal i blast poganiający blast – muza całkiem znośna. Tak czy siak nie moje klimaty.

CANDLEMASS (Se): Co to w ogóle jest? Aaa już wiem – klasyka gatunku. Dziękuję za klasykę na której nawet zagorzali fani zasypiali na stojąco. Może w domu przed snem si, na koncercie stanowczo odradzam.

Dobrze że po tym zamulaczu przyszedł czas na DESPISED ICON (Ca): Techniczny Deathcore. Widziałem ich 2 raz i zapewne ostatni bo jak ogłosili – oficjalnie kończą działalność jako kapela. Chociaż wróżę, że za 2-3 lata wrócą i nagrają album miażdżący jaja bardziej niż ich występy na żywo. Nie mam nic do zarzucenia. Mógłbym oglądać ich NONTOPER, raz za razem i wątpię żeby mi się znudziło. Definitywnie jeden z moich TOP 5 występów na tym BA. Na niczym nie moshuje się tak przyjemnie jak na Day of Mourning, In The Arms of Perdiction i All For Nothing, a jak ktoś znajdzie perkusistę potrafiącego dźwięk w dźwięk odwzorować MVP poproszę o namiary. Orgazm – dziękuję.

Na koniec GWAR (Us): Dla formalności – powinno się to nazywać Gówniany Metal Przebierany żeby nie używać innych kolokwializmów. Uśmiałem się samym ich wejściem i wyglądem, a po usłyszeniu pierwszych dźwięków podziękowałem serdecznie i udałem się do mojego turbo, uber, haj, plazma namiotu osuszyć kilka browarków i odpocząć przed kolejnym ciężkim dniem bo METAL TO WOJNA.

PODSUMOWUJĄC:
Najlepsze występy dnia (6): DESPISED ICON, GOJIRA, THE BLACK DAHLIA MURDER, CHILDREN OF BODOM, SEPULTURA, OBITUARY
Najgorsze koncerty dnia (3): GWAR, CANDLEMASS, TRAIL OF TEARS
Największe zaskoczenie (3): ENSIFERUM, SUICIDAL ANGELS, DEMONIC RESURRECTION
Największy zawód (2): FEAR FACTORY, SHORT SHARP SHOCK

TROCHĘ SŁÓW O SAMYM FESTIWALU:

Jako że wszyscy spokojnie kimamy i nabieramy mocy po nocnych baunsach (położyliśmy się jakoś po 4 nad ranem) trzeba wspomnieć jak w ogóle ten cały Brutal Assault wygląda. Teren festiwalu wyznaczony jest przez wysokie mury obronne twierdzy w Jaromer – jeśli interesuje was cóż to jest ów twierdza poczytajcie w internecie, jest tam dość sporo wiadomości na ten temat. Pola do popisu organizatorzy mają mnóstwo to też wszystko ładnie rozmieścili. Dwie spore sceny na samym środku terenu dosłownie kilka kroków od bram wejściowych, dwa przejścia do market shopów, taras widokowy naprzeciw aluminiowych konstrukcji i wszędobylne sklepy i stoiska to w dużym skrócie wszystko. Jest miejsce (kilka) z wodą użytkową i krany do szybkiego ogarnięcia się przed czekającymi gigami. Walutą przetargową są małe żetony. Za tanie to one nie są bo każdy po nomen omen 30 koron czeskich czyli około 4,80 w polskich złociszach. Biorąc pod uwagę, że za kiełbaskę w bułce, pół litra coli czy też rozcieńczone, a i tak małoprocentowe (chociaż bardzo smaczne i orzeźwiające) piwo należy zapłacić 1 żeton – można poczuć się wyzyskiwanym. Patrząc od strony organizatorów to genialny pomysł. Lepiej brzmi jak za Red Bulla każą zapłacić 2 kartonowe żetony zamiast 10 zł – proste i skuteczne, nie? Jednak ogólnie rzecz biorąc, dużo bardziej opłaca się odwiedzić Penny Market, gdzie jakość produktów porównywalna jest do tych ze znanej każdemu Biedronki a ceny nawet niższe. Jedyny minus to to że do marketu ów maszerować trzeba około 20 minut w jedną stronę – przez co częstsza podróż niż raz dziennie jest niemożliwa. Wspomnieć należy też, że nie rzuciły mi się w oczy żadne tabliczki wskazujące drogę do wyjścia, tudzież do wyjść ewakuacyjnych (jeśli w ogóle takie są), a być powinny. Toi toi jest pod dostatkiem i codziennie rano są czyszczone i uzupełniane w nowy papier – nie polecam korzystać z nich bezpośrednio po nocy bo można zastać cuda wianki bądź artystycznie rozsmarowane po ścianach i nie tylko „hovno” ;). Prysznice też są, ale kolejki do nich jeszcze większe niż do okienek wydających opaski upoważniające do wejścia na teren festu… Najgorszą opcją okazały się pola namiotowe. Wyobraźcie sobie sytuację, że wyposażeni w dość spory młotek i stalowe śledzie nie jesteście w stanie wbić ich głębiej niż do połowy. Jak się później okazało – dzięki mojej niezaspokojonej chęci pobawienia się w błotną piaskownicę, braku piwa i około 2 godzin wolnego czasu – że tuż pod ziemią znajdują się betonowe? płytki. Dosłownie 10 cm gleby i następne 30 cm (albo i więcej, bo tylko tyle udało mi się młotkiem rozkruszyć) płaskich, kamiennych, ścisło przylegających do siebie płyt. Dlaczego o takich głupotach piszę? A no dlatego, że każdy zastanawiał się czemu po najmniejszym deszczu woda stoi tam jak na jakiś mokradłach dosłownie do kostek. No i macie już odpowiedź – brak odpływu w głąb. Wszyscy straszyli mnie rumuńskimi dziećmi o niezwykle lepkich rączkach, jednak tego też nie doświadczyłem – i całe szczęście. Z tego co wiem w naszym kilkunastoosobowym obozowisku nie doszło do żadnych kradzieży. To tyle. Słońce nagrzewa namiot do granic możliwości, a Marta wbija do namiotu i budzi nas w środku nocy – około 8 rano – bo zaraz koncerciwa się zaczynają.

Dzień drugi – 13 sierpień 2010

No wstajemy. Chłopaki…. u uu. WSTAWAĆ „URWAŁ NAĆ” BO SIĘ SPÓŹNICIE. Takim miłym akcentem zostaliśmy podniesieni z naszego legowiska. Ku mojemu zdziwieniu – druga noc bez karimaty i pod samym kocykiem – a ja wyspany jak nigdy. Kosmetyki, ręczniki i inne niezbędne surviwalowe przedmioty w garść i marsz do korytka z wodą. Tam pobieżny ogar, później szybka rundka do Penny’ego po szamę oraz bronx i 2 godziny minęły jak z bicza strzelił. Słychać już dźwięki pierwszych kapel więc czym prędzej udaję się do bramek wejściowych. I tu pierwszy raz pozytywne zaskoczenie. Mimo że nigdzie nie było o tym żadnego info postanowiłem spróbować i wszedłem na gig bez kolejki jako prasa. Okazało się, że można – a nawet trzeba.

Podbiegam pod scenę delikatnie spóźniony, zajmuję najlepszą w mieście miejscówkę i napawam się wyczynami chłopaków z BLEED FROM WITHIN (UK): Soczystego core'u na tegorocznym BA było malutko więc jarałem się niemiłosiernie. Wróżę chłopakom całkiem kolorową przyszłość, bo grają skowyrną muzę. Chwytliwe riffy, mnóstwo melodii i sporo breakdownów, a wszystko to okraszone nienaganną (jak na tak młody wiek muzyków) techniką. Wokalista przypomina z wyglądu Oliego Sykesa z BRING ME THE HORIZON – nie wiem czy specjalnie się tak stylizuje, ale na laski działa, bo pisków i wisków było niemało. Koncert jak najbardziej udany chociaż trochę za krótki – 5 utworów.

GAZA (US): Mocno reklamowany przez mojego hc kumpla Karola band math sludge metalowy. Widział ich tydzień przed BA w Krakowie i stwierdził, że będzie się podobać – no to co? IDZIEMY! Nie zawiodłem się. Pierwsze dźwięki i od razu słychać, że perkusista z matmy miał piątkę 😉 Wszystko połamane i pocięte jak na math metal przystało. Ciężkie i miejscami zamulone gitary dodały sludgeowego charakteru. Dodajmy do tego ciekawy wokal wspomagany gardłem gitarzysty i mamy świetne show. Do tego najlepsze zakończenie koncertu – ostatnie 2 minuty to istne piekło i żar lejący się ze sceny. Gitarowy wczuł się tak bardzo, że na koniec gitara poleciał nie wiem gdzie – ale na pewno dość daleko bo cała obsługa techniczna i sami muzycy nie kryli zdziwienia! ZAJEBISTOŚĆ

PROGHMA-C (PL): Nie lubię tego robić, ale muszę. Pytam się co to w ogóle jest? Ja rozumiem kontrakt z wytwórnią, wtyki i załatwiony występ. No ale Panowie – jak już się jest na festiwalu takim jak Brutal Assault to wypada dać coś od siebie. Ruch sceniczny ZEROWY. KONTAKT Z PUBLIKĄ MNIEJ NIŻ ZERO. Sama muza przeciętna i ciągnąca się jak flaki z olejem. Szczerze nie wiem czy zagrali kilka kawałków czy jeden ciągnący się przez 30 minut – tak, naprawdę było aż tak źle. Pierwszy występ rodaków i kompletna klapa i zamuła. Nie polecam.

ALKONST (Ru): nie zagrało w ogóle. Nie wiem czemu i w sumie nie wnikam bo nie lubię Pagan Metalu.

CALLISTO (Fi): Po „wyczynach” chłopaków Proghmy-C olałem kompletnie. Post Metal to nie jest to czego było mi trzeba – czytaj 'czas na piwo'.

Jako, że czeski browar smakuje zajebiście na jednym się nie skończyło co zaskutkowało całkowitym zanikiem pamięci. Z góry przepraszam, ale ominąłem CATAMENIĘ (Fi). Bardzo chciałem ich zobaczyć jednak na teren festu przyczłapałem się dopiero na…

DEVOURMENT (US): To prekursor Slamming Death Metalu. Nie ma co się rozpisywać. Dali czadu na ostro i dla wielu fanów cięższego łojenia mógł to być najlepszy Death Metalowy występ dnia.

KYLESA (US): Podobnie jak GAZA polecana prze Karolka. Dali czadu i mimo iż trochę mniej w nich agresji niż we wspomnianej wyżej kapeli nadrabiają melodyjnością riffów. Podobało się , a jak!

MONSTROSITY (US): Oldshoolowy Death Metal. Skomentuję to tak jak mam zapisane w swoich brutalowych notatkach → SI !! Kawał soczystego grania.

Czas na KALMAH (Fi): Zawsze powtarzam, że chłopaki wciągają CoB jak chcą jednak zawiodłem się na ich występie. Nie mam pojęcia co się stało ale każda kapela wspomagana kklawiszami (oprócz ENSIFERUM) miała z tym instrumentem duże problemy przez co traciła to COŚ. Niby poleciało kilka hitów i mój ulubiony „Heroes to us” jednak odczucia po koncercie mieszane.

SIGH (Jp): Zwolennikiem Blacku nigdy nie byłem i prawdopodobnie już nie będę jednak SIGH mam zamiar obadać i przyjrzeć im się bliżej. Dobre granie plus sexi laska z saxofonem. Wszystko brzmiało nadzwyczaj dobrze i nawet wokal nie drażnił ucha tak jak to zwykle z Blackiem bywa.

CRUSHING CASPARS (Ni): Niemiecki hardcorec. Dość prostackie i zbyt melodyjne i punkowe granie jak na HC. Niby wokalista starał się jak mógł, a kontakt z publiką miał zajebisty, to nie pomogło i występ odbył się bez większego echa.

SYBREED (Ch): Jeden z lepszych Meshuggah’owo- Fear Factorowych występów w całym Brutal Assault. Jak na modern metal przystało mamy trochę elektroniki, czyste wokale dużo melodii i połamanych riffów. Wszystko pięknie i spójnie upchane w jedną bezbłędnie funkcjonującą maszynkę. W dodatku idealna jakość dźwięku. Bardzo pozytywne zaskoczenie.

MNEMIC (Dk): Fani FEAR FACTORY i MESHUGGAH będą wieszali na mnie psy za to co teraz napiszę, ale co mi tam. Najlepszy występ spośród kapel w których pierwszy plan gra połamana rytmika. Tak wiem ta kapela nie gra polirytmicznie jak „Maczuga” (jednak mimo wszystko gra dość połamanie przy czym nie zamula tak jak Panowie z wyżej wymienionej grupy) to też bardziej skłaniajmy się ku temu że MNEMIC pocisnął FF z góry na dół. Zresztą nie da się tego opisać. Po prostu trzeba być na koncercie i poczuć to na własnej skórze. Człowiek nie chce, a nieświadomie uskutecznia dość mocny headbanging. Ich muzyka porywała nie tylko młodziaków ale również trochę starszych ortodoksyjnych metali stojących w koszulkach Cannibal Corpse, Gorgoroth, Death, Burzum czy jakimś inny Mayhem – a jak wszyscy wiedzą nie łatwo zadowolić ten typ odbiorców nowoczesnym metalem. WIELKIE PROPSY DLA MNEMIC za to, że im się ta sztuka udała.

HYPNOS (Cz): Jak na razie miałem dość czeskiego metalu także – BROWAR TIME.

Mocno spiąłem dupkę, bo na jedną z gwiazd wieczoru – ILL NINO (US) – spóźnić się nie chciałem. Lekki sprint pod górkę, który udowodnił iż z moją kondychą nie jest najlepiej, i jestem pod sceną. Zdążyłem. Czego bym nie powiedział o IN i tak nie odda to tego jak band prezentuje się na żywo. Czysty, masakryczny wpierdol. Co z tego że to NU METAL i breakdown na breakdownie. Tego po prostu nie da się nie lubić. Muza stworzona do grania na koncertach i bądź co bądź kolejna z kapel na których dorastałem. Szkoda tylko, że pękł naciąg od Kicka i musieli skończyć występ zanim zagrali największe hity – tak czy siak zmiana sprzętu lub ewentualna naprawa trwała by dłużej niż przewidywany czas występu. Chłopacy ze stanów nie zawiedli.

NECROPHAGIST (De): Gram już jakiś czas na gitarze i jako 'amatorski muzyk' mogę podsumować ich występ krótko – ORGAZM. Technicznie najlepszy występ jaki do tej pory dane mi było podziwiać na żywo. 'Stabwound' i 'Seven' zniszczyło mi cały schemat. Jak to w ogóle możliwe żeby grać tak skomplikowane riffy i solówki nie spoglądając na gryf gitary? MAJSTERSZTYK I OPANOWANIE INSTRUMENTÓW DO PERFEKCJI.

Czas na CONVERGE (US): Powiem tak. Jak na razie nie czuję tej muzyki, a samą kapelę traktują mniej więcej tak „za jakiś czas dam im następną szansę i przesłucham od nowa, a później jeszcze raz”. Na dzień dzisiejszy mogę stwierdzić tylko tyle, że koncertowo o piekło lepiej niż na CD i dać olbrzymi plus za ruch sceniczny i wrzucanie mikrofonu w publikę.

LOCK UP (UK): Na ich występie opadałem już z sił i musiałem coś zjeść, więc słyszałem tylko muzykę i nie widziałem co dzieje się na scenie. Generalnie coś do posłuchania i godne polecenia. Niestety w ogóle nie znałem ich twórczości, a z powodu nasilającego się głodu miałem zncznie utrudniony odbiór ich wypocin, to i tak oceniam ich pozytywnie.

TU NASTAPIŁA TRAGEDIA. Czekamy sobie na maxymalnym chill oucie aż DEVIN TOWNSEND pojawi się na scenie. Raz, dwa, trzy i jest. Na pierwszy rzut oka – miły koleś. Uśmiechnięty, co chwile rzuca jakimś żartem. Np. wygrał 40 dolców bo założył się z kimś że każe technicznemu nastroić gitarę inaczej niż zwykle. Albo – odpala się intro a cała kapela już na scenie. DEVIN na to „hmm, właściwie to jest ten moment w którym patrzycie i podniecacie się jak cały zespół wychodzi na scenę. OK LETS DO THIS” po czym wszyscy wyszli za kulisy żeby po chwili powrócić w rytm owego intra. Jak dla mnie czad. Wracając jednak do tragedii. Pamiętacie jak na początku pisałem o komunistycznym, dziurawym namiocie rozstawianym w pospiechu i niezbyt przyjaźnie nastawionym podłożu? No właśnie. Podczas gdy spod palców TOWNSENDA wydobywały się pierwsze dźwięki, masy ludzi biegły do namiotów żeby ratować torby i ostatnie suche/ czyste rzeczy. Niestety doświadczyliśmy „oberwania chmury” – której w ogóle nie było. Z czyściutkiego gwieździstego nieba lunęło jak z cebra. No nic. Nie zobaczyłem koncertu na którym bardzo mi zależało ale METAL TO WOJNA. Upieprzony w błocie po kolana i przemoczony do suchej nitki przerzuciłem te nadające się jeszcze do użytku rzeczy do bardziej „pro” namiotów znajomych i pobiegłem (dosłownie) ile sił na CANNIBAL CORPSE.

Uff. Ominął mnie tylko pierwszy kawałek CANNIBALI. Zdążyłem na”Make Them Suffer”, „Dead Walking Terror” i „Hammer Smashed Face”. Zabrakło mi „Gallery of Suicide” oraz „Fucked With A Knife” aczkolwiek ilość zagranych hitów wystarczyła żebym ogrzał się i przestał czuć mokre ciuchy. Warto było wdrapywać się pod obłoconą górę. A teraz mała kwestia sporna poruszana na przeróżnych forach internetowych. Czy CC zagrało najlepiej. Otóż nie. Szanuje ich i wspieram – w końcu to legenda Death Metalu i niewiadomo jak bez nich wyglądałaby dzisiaj ta część sceny – jednak bądźmy realistami, to jest prymitywny Death Metal i ściana dźwięku dla tych którzy nie znają ich kawałków. Świetny koncert, ale były lepsze. Mimo wszystko chętnie zobaczę ich raz jeszcze.

IHSAHN (No): To dla mnie największa zagadka. Wokalista słynnego Emperor’a – którego nie znam w ogóle (wiem, mam spore braki w starszej muzie) – ma zagrać na BA. No cóż warto zobaczyć. I rzeczywiście było warto. Jeden z lepszych koncertów tego dnia. Słowo Black w tagach odstrasza mnie nieziemsko. Całe szczęście, że w IHSAHN tego „czarnego” jest minimalny procent, a wszystko brzmi jak doskonała instrumentalna muzyka z małym dodatkiem wokali – dla poprawienia smaku i tak bardzo smacznej potrawy.

NAPALM DEATH (UK): Jest już po pierwszej. Oczy same się zamykają. W końcu stoję na nogach już około 18 godziny, przemoczony, głodny i zmarźnięty. Jedyne o czym marzę to położyć się – gdziekolwiek, byleby było sucho. Te myśli szybko rozgonili panowie z NAPALM DEATH. Przed moimi oczami stanęła kolejna legenda, tym razem Grindecore'u, której przegapić nie mogłem. Tu w przeciwieństwie do CC sytuacja odwrotna. Legenda i prekursor grindu dał czadu i zagrał najlepiej ze wszystkich grindowych bandów jakie widziałem do tej pory. Fakt nie lubię takiej muzyki. Jednak okazało się że koncertowo ND wcale nie jest asłuchalne i wypada nad wyraz pozytywnie.

Zostało jeszcze AURA NOIR (No) lecz ja miałem już dość przygód i udałem się na spoczynek. Już nie do namiotu, a samochodu kumpla Grześka – któremu należą się wielkie podziękowania za użyczenie samochodu do kimania mi i redakcyjnemu koledze Winterowi – tak że DZIĘKI GRZECHU .

PODSUMOWUJĄC:
Najlepsze występy dnian (6): BLEED FROM WITHIN, NECROPHAGIST, CANNIBAL CORPSE, MNEMIC, ILL NINO, IHSAHN
Najgorsze koncerty dnia (3): PROGHMA-C, niestety KALMAH (z powodu nagłośnienia), CRUSHING CASPARS
Najwieksze zaskocznie (3): SIGH, IHSAHN, MNEMIC
Największy zawód (2): to że nie mogłem zobaczyć DEVINA, PROGHMA-C

Dzień trzeci – 14 sierpień 2010

Do fury dotarliśmy jakoś przed 3 nad ranem. Z góry wiadomo było że jedna para butów zostaje w Czechach i nie nadaje się do niczego więc pozbyłem się ich razem ze skarpetkami i czym prędzej przygotowałem fotel do kimania. Miejscówka miód malina. Czyściutko, sucho i przede wszystkim CIEPŁO. Kimanie w samych spodenkach to to czego było mi trzeba. Lepiej być nie mogło. Spało się tak wygodnie, że jednogłośnie wraz z Dejvem stwierdziliśmy iż na COCK AND BALL TORTURE (De) i RAGNAROK (No) dupska nie ruszamy. I nawet Marta, która obudziła nas o 9 rano nie zmieniła tego, że wstaliśmy dopiero po 11.

Pierwszy raz od 4 czy 5 dni mogę powiedzieć, że naprawdę się wyspałem. Teraz tylko zapchać czymś żołądek i jestem gotów do boju. Tym razem padło na sympatycznych wietnamców oferujących rozsądne ceny za „nudle z kurczakiem” i „vetnamskje zavijki”. Zapłacilismy raptem po 80 koron a najedliśmy się jak nigdy – no może przesadzam, ale na pewno był to najlepszy i najbardziej syty posiłek podczas BA. Nie zmienił tego nawet MEGA ostry sos, którego jakby to delikatnie ująć, nadużyliśmy. W sumie mogliśmy się domyślić co się świeci skoro panowie „kucharze” zaczęli śmiać się jak tylko sięgnąłem po właśnie TEN sos spośród kilku do wyboru. No cóż. Jakosśtrzeba było sobie poradzić w końcu METAL TO WOJA – tak, to powiedzonko stało się oficjalnym powiedzonkiem 15 edycji Brutal Assault. Kupiliśmy po zimnym piwku i pikantna potrawa nie zrobiła na nas najmniejszego wrażenia. Jeszcze chipsy na deser i ruszamy pod scenę by nie spóźnić się na występ drugiego polskiego akcentu na czeskim festiwalu.

LOST SOUL (PL): Od dłuższego czasu ciekawiło mnie jak to to brzmi na żywo, bo na płytach mamy sowity kawał Death Metalowego wpierdolu. Chłopaki uratowali Polski honor i nie zawiedli moich oczekiwań. Ich granie skwitował bym jako połączenie BEHEMOTHA i VADERA w jednym. Co pod żadnym pozorem nie znaczy, że LOST SOUL to ksero ww. zespołów. Chodzi mi tu raczej o styl gry (podobny do BEHEMOTHA) i bardziej przystępne i w miarę zrozumiałe wokale (ala VADER). Ludziom się podobało. Mi również. A publika po raz kolejny pokazała, że BA to polski festiwal w Czechach – czytaj pod sceną prawie sama polska wiara. POZYTYWNIE.

Teraz coś co wywołało we mnie nie mniejszą złość niż brak trzech kapel na Warm Up Party. Mianowicie przesuniecie występu THE ARUSHA ACCORD. Otóż po występie LOST SOUL miały grać 2 kapele bliżej mi nie znane. Jako że teoretycznie miałem godzinę wolnego czasu, skoczyłem na szybkości do sklepu. Wracam na czas i co słyszę? Tapping kończący ostatni utwór w wykonaniu TAA. Okazało się że parę minut po występie chłopaków z Polski organizator wyszedł na scenę i poinformował, że jedna kapela ma jakieś problemy i następuje przesunięcie. DZIEKI ZA INFORMACJE W OSTANIEJ CHWILI. Tak się nie robi. Zwłaszcza, że THE ARUSHA ACCORD to jedno z moich odkryć 2009, a ich muzyka to naprawdę połamane i techniczne grani. Wielka szkoda.

Następny miał być BARREN EARTH z Finlandii, jednak tu też doszło do przetasowania. BE wrzucono na 2 z minutami w nocy w zastępstwo za AHAB, który nie dojechał na gig. Z kolei za BE zagrał BAL-SAGOTH (UK), który miał wystąpić dzień wcześniej. Krótko o tym ostatnim. Nic specjalnego. Bez podniety. Jednostajnie i bez polotu plus nadużywanie przez wokalistę niskiego śmiechu w stylu świętego mikołaja. Nadużywanie to znaczy w każdym utworze a w niektórych nawet 2-3 razy. Bezsens. Słabizna.

ORIGIN (US): Porządny występ prawdziwego Death Metalu. Dla wielu osób będzie to wystep numer jedne z paru kapel trudniących się tą ekstremalną odmianą „łojenia”. Jak dla mnie numer dwa, zaraz po DYING FETUS.

GRAVEWORM (It) i MADDER MORTEM (No) sobie darowałem. Oszczędzam siły na resztę dnia. Podczas trwania ich koncertów okupiłem się w merch, tym samy wypłukałem się do reszty z grosiwa w które byłem zaopatrzony.

Wróciłem na LYZANXIA (Fr): Kapela grająca Thrashcore. Winter stwierdził, że to najgorsze połączenie, jednak po ich występie dodał „chyba warto ich obadać” czyli jak się okazuje nie jest to aż tak złe połączenie. Z mojej strony wygląda to mniej więcej tak. Muza fajna do poskakania na koncercie. Nawet nie znając ich twórczości można dobrze się pobawić i chyba o to chodzi.

MOONSORROW (Fi): Mega zamulanie. Oglądałem na siedząco i nic nie zapamiętałem. Ot takie pitu pitu do kotleta.

JESU (UK): To przeszło moje najśmielsze oczekiwania – niestety w negatywny sposób. Nie spodziewałem się zobaczyć na scenie tylko basisty i gitarzysty, słyszeć perkusji z automatu i doświadczyć tak tandetnego show (jeśli w ogóle można tą żenadę tak nazwać). Dotrwałem do połowy występu i poległem.

MACABRE (US): Nie było mnie na tym występie, jednak po dźwiękach dobiegających do miejsca w którym aktualnie przebywałem „bar”, wywnioskowałem iż nic nie tracę.

Wróciłem na DIABLO SWING ORCHESTRA (Se) i mocno się zawiodłem. Można tego słuchać w domu. Nie jak brzmi to natomiast live. Spore rozczarowanie.

VOIVOD (Ca): Taki sobie Thrash. Wyszli, zagrali, zeszli. Wrócili na zaplanowany bis i tyle ich widziałem. Nic specjalnego.

TANKARD (Ni): Natomiast panowie z „Kufla” pokazali jak powinno się grać tę odmianę metalu. Szybko, agresywnie z olbrzymią ilością powera. Bez zbędnego „gwiazdorzenia” na siłę. Piękne show i zachowanie wokalisty, który po gigu zszedł do publiki, poprzybijał piątki i uściskał kilku fanów. To mi się podoba.

DYING FETUS (US): O tym zespole wspominałem już wcześniej. Dla mnie i mojego ucha najlepszy występ Death Metalowy całego Open Air'a. Technicznie, przejrzyście, szybko, brutalnie. Do tego dwa wokale co jeszcze bardziej urozmaica cala rozrywkę. Co chwilę jakiś riff na który warto zwrócić uwagę i ciekawe breakdowny. Poezja.

No i nadszedł czas na słynne MESHUGGAH (Se): W sumie nie mam im nic do zarzucenia. Jakby nie patrzeć są legendą i prekursorem nowego gatunku znanego bliżej jako Djent, a to że trochę zamulają na żywo to inna bajka. Od razu wytłumaczę co mam na myśli pisząc „zamulają”. Od strony technicznej i jakościowej wszystko profeska, ale niezbyt okazale prezentuje się granie jednego riffu przez 2 minuty. Dobrze wiem, że tak właśnie wygląda MESHUGGAH i szanuje ich za to, jednak każdy kto codziennie rano myje uszy zwróci uwagę na powtarzalność riffów i „walcowanie” ich w kółko po kilka razy. Niestety set lista musiała być skrócona z powodu problemów z mikrofonem. Podobało mi się, że na koniec publika usłyszała od zespołu przeprosiny za opóźnienie i wyrazy smutku, że nie mogą zagrać dłużej – niby nic A JEDNAK COŚ.

HYPOCRISY (Se): Dobry koncert chociaż bez rewelacji. Raz jest jebniecie a po chwili przynudza i zwalnia. Nie wiem co o tym myśleć. Zdecydowanie lepiej słucha się „hipokryzji” z odtwarzacza. Fajnie było ich zobaczyć mimo tego, ze nie wywarli na mnie takiego wrażenia jakiego się spodziewałem.

AGNOSTIC FRONT (US): Koncert dnia bez dwóch zdań. Czyściuteńki NEW YORK HARDCORE. Pomimo kilku godzin na nogach ich muza porywa do 2stepu czy beatdownu. Bardzo charakterystyczny wokal na początku stwarzał wrażenie przerywanego i niedokładnego jednak po chwili przywykłem do tego jak brzmi – tak swoja droga bardzo pasuje do całości. Jak na koncert HC przystało bauns był niesamowity, a kontakt z publiką namacalny – dosłownie.

Gdzieś wcześniej grało jeszcze BONDED BY BLOOD (US): Nie pamiętam dokładnie w który dzień i o której godzinie bo były jakieś przesunięcia, a ja zapomniałem nanieść to na moja magiczną rozpiskę. Bardzo dobre i przyjemne dla ucha Thrash Metalowe granie z dużą ilością solowych popisów na gitarze, czyli to co tygrysy lubią najbardziej. A po gigu można było bez większego problemu złapać chłopaków z piwkiem w ręku na terenie festiwalu, strzelić sobie fotkę i pogadać o najróżniejszych pierdołach.

Na koniec zostały jeszcze MY DYING BRIDE, SARKE i WATAIN. Nie widziałem żadnej z tych kapel i nie żaałuję. Po prostu nie moje rytmy.

PODSUMOWUJĄC:
Najlepsze występy dnia (6): LOST SOUL, DYING FETUS, ORIGIN, AGNOSTIC FRONT, MESHUGGAH, TANKARD
Najgorsze koncerty dnia (3): JESU, BAL-SAGOTH, DIABLO SWING ORCHESTRA
Najwieksze zaskocznie (3): LYZANXIA, BONDED BY BLOOD, DYING FETUS
Największy zawód (2): MOONSORROW, HYPOCRISY (niestety)

Czas oficjalnie zakończyć baunsy. Ustawiliśmy się ekipą o 12 na pkp. Uderzyliśmy z Winterem w kimono w naszym car-hotelu około godziny 2 pewni, ze na miękko odpoczniemy. A tu zdziwko. Marta budzi nas przed 7 i nakręca makaron na uszy – coś, że pociąg po 8, że trzeba się zbierać itp. itd. No cóż jak już kilka razy pisałem METAL TO WOJNA. Zmęczeni, głodni, niewyspani i bez grosza przy duszy ruszamy w podróż z niezbyt ciekawą perspektywą blisko 30 godzin podróży i sześciu przesiadek. W obie strony przemierzyliśmy prawie 2500 km (dzięki Ci polska kolejo państwowa) ale warto było. ZA ROK WIDZIMY SIĘ NA 16 EDYCJI BRUTAL ASSAULT.

MOJE TOP 5 (kolejność losowa): DESPISED ICON, DYING FETUS, MNEMIC, AGNOSTIC FRONT, NECROPHAGIST

TUŻ ZA TOP 5 (również losowo): ILL NINO, SEPULTURA, GOJIRA, THE BLACK DAHLIA MURDER, CHILDREN OF BODOM

MOJE WORST 5: GWAR, JESU, PROGHMA-C, CANDLEMASS, DIABLO SWING ORCHESTRA i wszystkie inne które wymieniłem w podsumowaniu poszczególnych dni.

NAJWIEKSZE ZASKOCZENIA (te pozytywne): DEMONIC RESURRECTION, IHSAHN, ENSIFERUM, CONVERGE, GAZA, KYLESA, GORGOROTH, GODLESS TRUTH, SUICIDAL ANGELS, LOST SOUL

Powrót do góry