ROCK ALTITUDE FESTIVAL 8 – DEFTONES, EYEHATEGOD, CULT OF LUNA, ORANGE GOBLIN, ELIZABETH, NEOSIS

Kolejny raz Szwajcaria ugościła nas festiwalem. Była to już 8 edycja Rock Altitude Festival, a zatem nie będę rozpisywał się o szczegółach na temat organizacji koncertu i wszelkich spraw z tym związanych, gdyż jak zawsze było profesjonalnie, wręcz idealnie. A zainteresowanych szczegółowym opisem miejsca, ludzi, itp. odsyłam do poprzednich relacji z Rock Altitude Festival umieszczonych na stronach Metal Centre, ponieważ w zasadzie za każdym razem jest bardzo podobnie, jedynie zmieniają się zespoły na scenie. Krótko mówiąc, organizatorzy stale utrzymają wysoki poziom imprezy, a więc przejdźmy do tematyki muzycznej…

… Tradycyjnie, krótka i miła rozmowa przy wejściu podczas odbierania identyfikatorów i ruszamy na plac, gdzie zachęcają nas budki z fastfood'ami, napojami, upominkami i wszelkimi koncertowymi gadżetami… Oczywiście jak zawsze sporo miejsca by usiąść przy stolikach, pogawędzić czy coś skonsumować w spokoju…

… Nadszedł zegarowy czas pierwszego występu, więc ruszyliśmy na podbój małej sceny, gdzie miał zagrać szwajcarski, lokalny NEVBORN… Pierwsze dźwięki okazały się dość mocne i agresywne, co podkreślał krzyczący, ochrypły wrzask… a zatem posthardcore'owo. Jednak jak to bywa na początku koncertu, publiczność w większości w spokoju słuchała co oferuje nam ten młody zespół. NEVBORN również ukazał inne oblicze – melodyjne, bardzo klimatyczne, wręcz psychodeliczne tematy – typowe dla klimatu w postrock'owym stylu – z czystym emocjonalnym śpiewem i klimatycznymi gitarowymi frazami…

… Z kolei pierwszą kapelą goszczącą w tym dniu na dużej scenie był szwajcarski NEOSIS z Genewy. Przyznam szczerze, że panowie wyglądali niepozornie w sensie image'u – spokojni młodzi ludzie z instrumentami… Ale to co zaoferowali było naprawdę klasą… Oczywiście znowu klimat posthardcore'a jednak tym razem z bardzo rozbudowaną rytmiką i wirtuozerią gitar… Ciężkie, skomplikowane rytmy… miażdżące brzmienie gitar… wirtuozerskie solówki oraz dynamiczne wrzaski przeplatane spokojniejszymi wokalnymi tematami, notabene – charyzmatycznego frontmana… Panowie sprawili, że część osób pod sceną nie stała już bezczynnie, co prawda nie był to tłum ale było dość ciekawie…

… A kilkadziesiąt metrów dalej, na małej scenie rozgrzewał się kolejny szwajcarski band – ELIZABETH… Pewnie nie było to łatwe przy takim nagłośnieniu na dużej scenie… Chwilę przerwy pomiędzy zespołami wykorzystaliśmy na fotografowanie, które skończyło się miłą pogawędką z dziennikarzem szwajcarskiego magazynu L'Impartial. Początkowo, kolega zwrócił nam uwagę, że na robienie zdjęć wymagane jest pozwolenie. Jednak gdy zobaczył nasze identyfikatory zrekompensował się robiąc nam fotkę:

http://www.arcinfo.ch/fr/photos/rock-altitude-vendredi-16-aout-ambiance-cool-avant-concert-2746-1209304?idPhoto=27

Kilka dni później w prasie ukazał się krótki reportaż z festiwalu, w którym wspominano o dziennikarzach z Polski… A na bocznej scenie zaczęła się ostra hardcore'owo-punk'owa jatka… Chociaż owe dźwięki nie rozruszały zbytnio słuchaczy pod sceną, aczkolwiek było szybko i agresywnie, wręcz gorąco, co pokazał wokalista, zdejmując w trakcie koszulkę… Jednak my w tym czasie ruszyliśmy na podbój stoisk z fastfood'em i dalsze polowanie z aparatem na koncertowiczów. Jeden z nich odważnie zażartował, iż należy mu się piwo za zdjęcie, więc dostał od nas jakąś kompilację z jakiegoś magazynu, z polskimi undergroundowymi thrash-core'owymi bandami. Odwzajemnił się koncertowym flyer'em anonsującym jakąś kameralną muzyczną imprezę w następny weekend…

… Po polowaniu, ugaszeniu głodu i pragnienia naładowaliśmy akumulatory by zmierzyć się ze szwedzkim CULT OF LUNA… Przyznam szczerze, że miałem spore oczekiwania wobec tej kapeli, aczkolwiek jej twórczość znałem raczej z opowieści… Dlaczego nowofalowym zespołom nie zależy tak na image'u? CULT OF LUNA zaliczam do takich kapel, które swoim wyglądem kojarzą mi się ze schludnie ubraną ale zbuntowaną młodzieżą rodem z amerykańskich seriali dla nastolatków… Jednak coraz rzadziej przywiązuje się wagę do wyglądu w metalowo-rockowym światku, a raczej w tym przypadku – metalowo-core'owym… Mimo wszystko CULT OF LUNA nie zawiódł mnie tworząc naprzemiennie mroczny, chwilami wręcz depresyjny i histeryczny nastrój połączony przytłaczającymi riffami… Wspaniałe połączenie emocjonalnej ciężkości Post Metalu z transowymi melodiami Post Rocka… Gra świateł, dym, muzyka, transowo bujająca się publiczność… Totalny klimat… Żałuję, że ta godzina tak szybko minęła… Chociaż miałem szansę usłyszeć: The One, I: The Weapon, Ghost Trail, Finland, Owlwood, Disharmonia, In Awe Of…

… Chwila przerwy by ochłodzić emocje zimnym piwem i zaczęliśmy instalować się pod małą sceną w oczekiwaniu na angielską gwiazdę ORANGE GOBLIN. Z tą kapelą było podobnie jak z poprzednią – wiedziałem, że warto usłyszeć ich muzykę i ponadto w tym dniu była to odskocznia od szeroko pojętego hardcore'owego grania… Zauważyłem, że Szwajcarzy kolejny raz zapraszają stoner-metalowe kapele. W poprzednim roku grał KARMA TO BURN, a na 9 edycji pojawią się amerykańscy DOWN (co prawda nie zupełnie stonerowy zespół) i RED FANG… A teraz ORANGE GOBLIN, który swoimi dynamicznymi, charakterystycznymi sabbathowskimi riffami potrafił nieźle rozgrzać publiczność. Pod samą sceną było tłoczno i na pewno motorycznie… Pojawiły się pierwsze skoki w publiczność, przenoszenie na rękach, co świadczyło, że zespół pozytywnie wpływa na emocje słuchaczy… Spotkanie z pomarańczowym goblinem uważamy za bardzo udane…

… A tymczasem podczas planowanej półgodzinnej przerwy przed pojawieniem się głównej gwiazdy DEFTONES postanowiliśmy bliżej zapoznać się z całym merchandisingiem… i oczywiście ulegliśmy kupując kolejną koszulkę z festiwalu… Pod główną sceną robiło się coraz bardziej tłoczno, więc i my udaliśmy się w tamtym kierunku… Moja ukochana, wytrwała żona odpoczywała przy barierce (a było to już przed północą, koncert zaczął się o 18.30, a przed nami jeszcze muzyka do 03.00) a ja poszedłem ustalać z ochroną miejscówkę na robienie zdjęć. Niestety okazało się, że zespół nie życzy sobie innych fotografów jak ich własnych, więc zdjęcia musiałem robić zza barierki… Wcześniej rzadko zwracałem uwagę na ten rodzaj muzyki jaką wykonuje DEFTONES, jednak to co usłyszałem (aż wstyd przyznać, że dopiero pierwszy raz) zrobiło na mnie spore wrażenie… Alternatywny Metal ma swój klimat… Pod sceną było naprawdę tłoczno i energicznie… Wokalista Chino Moreno bardzo charyzmatycznie podkreślał swoje emocje… W pewnej chwili biegał po scenie i przed publicznością ze statywem z minikamerą, którą odebrał jednemu ze swoich fotografów… A publiczność poddawała się dźwiękom nasyconym przez silne emocje… wspólnie śpiewała, skandowała… Zatem DEFTONES okazał się zarówno ciężki i chwilami agresywny oraz równoczesnie mroczny, klimatyczny, chwilami melancholijny co ukazały utwory: Be Quiet and Drive (Far Away), My Own Summer (Shove It), Diamond Eyes, Rocket Skates, Rosemary, Poltergeist, Digital Bath, Elite, Tempest, Swerve City, You’ve Seen the Butcher, Sextape, Feiticeira, Change (In the House of Flies…). Oczywiście nie zabrakło bisów: Romantic Dreams, Engine No. 9, 7 Words…

… Zbliżała się pora na oczekiwany przeze mnie EYEHATEGOD. Zespół, który poznałem jeszcze we wczesnej młodości. Wówczas, na początku lat dziewięćdziesiątych poraz pierwszy poznałem Sludge Metal, właśnie dzięki EYEHATEGOD… Od tamtej pory kapela zawsze gdzieś tkwiła w mojej głowie… Pod małą sceną zebrało się wielu fanów, z minuty na minutę robiło się coraz gęściej. Atmosfera oczekiwania udzielała się większości osób, chociaż nie był to długi okres… Wreszcie muzycy zaczęli pojawiać się na scenie instalując swoje instrumenty… Zaczęło się… Chrapliwe brzmienie gitar i obłędne wrzaski Mike'aWilliamsa wypełniły przestrzeń… a wolne tempa i piski wydobywające się z głośników (na skutek zamierzonych sprzężeń) dopełniły całości… Oto esencja EYEHATEGOD… Nienawiść, złość, wściekłość… A pod sceną wrzało… Zespół w większości grał te szybsze kawałki…

… Ostatnimi na scenie byli muzycy z genewskiego KESS'KHTAK. Jednak z racji zmęczenia i pory podjęliśmy decyzję o powrocie… Wracając do domu, jeszcze długi czas ciągnął się za nami dźwięk grindcore'owego łomtu… Tej nocy miasteczko w Szwajcarii nie spało…

Podsumowując całość… Jak zawsze było świetnie. Jednak zaczyna mi brakować na tamtych scenach zespołów spod znaku bardziej klasycznych odmian Metalu, jak Heavy, Thrash, Death czy Black, gdyż od kilku lat muzyka jest bardzo nasycona posthardcoreowym i postmetalowym duchem co sprawia, że cały dzień imprezy brzmi podobnie… A zatem na 9 edycji także nie zabraknie szeroko pojętego Hardcore, tym razem w wydaniu amerykańskiego CONVERGE oraz szwajcarskiego IMPURE WILHELMINA.

Powrót do góry