PETER „Paracelsus”

Kilka słów, skąd wziął się Peter i Paracelsus – jest to tzw. sideproject skomplikowanej i bardzo rozgałęzionej „rodziny” Laibacha. Ów Peter wespół z 300.000 Verschiedene Krawalle stworzyli 1992 roku performance The Whip Of God, który miał miejsce w Villach w Austrii – w mieście, gdzie mieszkał Phillipus Aureoulous Theophastus Bombastus von Hochenheim – Paracelsus, człowiek renesansu (nie tylko ze względu na czasy, w jakich żył), lekarz, teolog, filozof, magik, naukowiec, alchemik. To jego nazwisko (a właściwie popularny termin, jakim go określano) dał początek projektowi Paracelsus.
Idea Paracelsusa polega na zaprezentowaniu światu nowego stylu zwanego satanic techno. Ów termin ma oznaczać moc, której używają istoty duchowe w celu niszczenia zła w człowieku poprzez bolesną terapię i egzorcyzmy. Satanic techno miało stać się egzorcyzmem wypędzającym złe duchy.

Zgodnie z zapowiedziami i „wytycznymi” muzyka na tym albumie w pewien sposób oddziałuje. Jeśli nie bezpośrednio, to na pewno na podświadomość. Gdyby przyjrzeć się muzycznej strukturze kompozycji, to okaże się, że mamy do czynienia nie z techno, lecz raczej pewną skrajną odmianą ambientu. Skrajną, bo uzupełnioną o „demoniczne” okrzyki, jęki kobiet i dzieci, paranoiczne przemówienia, mantry i jakieś rzucane wściekłym głosem zaklęcia. Jest rzecz jasna niepokojąco – i to jak jasna cholera, nie polecam słuchania w nocy… Nastrój grozy i – prawdopodobnie w zamierzeniu – transu budują przede wszystkim instrumenty klawiszowe. Są momenty, gdy odzywa się na przykład „żywe” pianino, lecz to wyjątki. Elektroniczna perkusja, plamy klawiszy, imitacje chóru, rozległe pasaże – być może to przesądziło o nazwie satanic techno. Na pewno nie rytm, którego głównym zadaniem na Paracelsusie jest wprowadzenie słuchacza w trans – ultra niskie dźwięki świdrują gdzieś w głębi czaszki… Wydaje się, że przymiotnik „satanic” zaś ma związek z owymi dziwnymi odgłosami ludzi, którzy wedle założeń idei satanic techno mają być poddawani egzorcyzmowi wypędzenia zła.

Wszystko to mocno tajemnicze i niepokojące. Chwilami miałem wrażenie, że głosy nie pochodziły z głośników, ale z mojej głowy… Efekt intrygujący… Jeśli oceniać tę płytę z muzycznego punktu widzenia, to mamy tu szerokie rozwinięcie idei ambientu obmyślonej swego czasu przez Briana Eno, pomieszanej z dokonaniami Laibacha z okresu Kapital, a także jakieś śladowe elementy współczesnej muzyki elektronicznej. Ważne, że Peter płytą Paracelsus zdaje się odrobinę wyprzedził epokę – takie granie miało bowiem nadejść dopiero w latach kolejnych.

I jeszcze słowo o okładce, która jak na „krewnego” Laibacha przystało przedstawia mężczyznę, który – nawet się zbytnio nie wysilając – przywołuje skojarzenia z młodym faszystą…

ocena: 4/5

Powrót do góry