TERATOMA „The Terato – Genus Reborn”

Brutal death metal. Prawda, że to ładnie brzmi. Zapewne dla wielu z was, jak i dla mnie, jest to nie zły zastrzyk adrenaliny. Ale nie wszystko złoto, co się świeci. Ten hiszpański zespół, to dobry rzemieślnik, lecz jeszcze w fazie poszukiwań. Choć kapela, jest zdecydowana, jaką drogą zamierza podążać, i w którą stronę zwrócić swój wzrok, to jeszcze muzyka bandu wydaje się być nie, co nie skoordynowana. Jest ciężko, brutalnie – więc czego można jeszcze chcieć. Ano, oprócz wyżej wymienionych liczy się dla mnie polot, fantazja w poruszaniu się w świecie dźwięków (nawet, gdy gra się taką muzę, jak death metal), oraz nie ukrywajmy jak najlepszy warsztat muzyczny. Pewnych elementów, z wyżej wymienionych przeze mnie przymiotników, czy nazwijcie to jak chcecie, zespołowi trochę brakuje. Owszem, ich albumu słucha się całkiem przyjemnie, OK. Lecz w pewnym momencie da się odczuć lekkie znużenie, brak tak potrzebnego tym dźwiękom wykopu, dzikości. Niby wszyscy w kapeli spinają się jak tylko mogą, aby odegrać swoje jak najlepiej, to wydaje mi się, że wskazana byłaby zdwojona liczba prób, zwłaszcza przed nagraniem. Na największe pochwały zasługują gitarzyści, którzy według mnie najlepiej łapią, o co w tym wszystkim biega. Ich zaletą jest rzetelności w dążeniu do obranego przez resztę ekipy celu. Dobra technika, ciekawe aranże, i nieunikanie przed bardziej wirtuozerskimi zagraniami. Mocny punkt TERATOMy. Ale i im zdażają się lekkie wpadki, mianowicie solówki. Nie podoba mi się ich brzmienie. Przez nie tracą bardzo dużo. One w natłoku riffów, gdzieś niepostrzeżenie nikną. To zwykłe marnowanie swojego talentu, bo kolesie mają ciekawe pomysły, które warto przedstawić szerszemu gronu odbiorców, niż tylko wytrwałym słuchaczom. Godnym zauważenia jest również wokalista zespołu. Jest on może odrobiną monotonny, rzadko przecinany diabelskimi krzykami, ale kolo wczuwa się w klimat muzy i to od razu widać. Poza tym jego barwa głosu. Mocno zdołowany growll, będący zarazem trochę dziwnym.

No i na końcu zostaje nam tylko perkusista. Wiem, że człowiek się stara, ale jego praca jest najmniej efektownym elementem albumu. Owszem, dobrze radzi on sobie ze zmianami przejść, potrafi łupać i szybko i wolno. Jednak jego gra jest mało urozmaicona. Zbyt mało dobrych przejść, za ciche blachy i prawie zupełny brak centralek. Jest ona również zbyt głośna, i za bardzo wysunięta do przodu. Zalecałbym spędzanie większej ilości czasu ze swoim instrumentem, tym muzycznym of course. Jako wyznacznik muzyki zespołu zaleciłbym wam trochę IMMOLATION, i całą plejadę zespołów grających na początku i przełomie lat 90-tych. Zresztą zespół ma raczej ciągoty do grania muzyki w starym dobrym stylu. Na płytce, oprócz 9 utworów twórczości własnej kapeli, odnajdziecie także cover SODOM „Christ Passion”. Utwór, choć znany, to wykonany z ciekawego punktu widzenia, w death metalowym stylu i brzmieniem własnym kapeli. Jest naprawdę ciekawy. No i pora kończyć. Co można dodać na koniec? Wytrwałości panowie, wytrwałości.

C/o Mike Morabito
Sardenya 151 apt.16
08013 Barcelona
Spain

morabito@worldonline.es

Powrót do góry