TYPE O NEGATIVE „Life Is Killing Me”

Największy problem robi się wtedy, gdy chcesz napisać kilka słów o płycie, którą uwielbiasz. Niby masz tyle do powiedzenia, ale okazuje się, że kiedy siadasz przed ekranem, względnie maszyną do pisania, tudzież kartką i długopisem, nie potrafisz sklecić nic więcej poza kilkoma schematycznymi zdaniami. Że jest świetnie, że nowatorsko, że do przodu. No i co z tego wynika?
Ano wynika, że TON nagrali – przynajmniej według mnie – najlepszą, zaraz obok October Rust, swoją płytę. Płytę, która – choć przeraźliwie długa – nie nudzi ani przez moment. Przeciwnie, im więcej słucham Life Is Killing Me, tym bardziej mam wrażenie, że ten krążek rozwija się numer po numerze. Każde przesłuchanie to również kolejny odkryty fajny patent albo zagrywka. Nic, tylko rozpływać się w zachwytach.

Żeby jednak nie było bezpodstawnie, powiem, że Life Is Killing Me to swoista mieszanka, taki „the best of” tego, co stanowi dorobek TON plus kilka zupełnie nowych składników.

Spokojnie można wyróżnić tu numery, które mogłyby z powodzeniem znaleźć się na wcześniejszych albumach. I tak, I Like Goils to czad wzięty ze Slow, Deep And Hard. Anesthesia i Nettie to przedstawiciele Bloody Kisses. Z kolei Life Is Killing Me, A Dish Better Served Coldly oraz How Could She? występują jako reprezentanci October Rust. World Coming Down słychać w The Dream Is Dead. Nowe składniki zaś, to przede wszystkim wyraźne dowody fascynacji Beatlesami. Dowody, które uwidoczniły się już na World Coming Down (ostatni utwór) tu są aż nazbyt czytelne. Todd's Ship Gods, Electrocute i Less Than Zero (podobieństwa do Tomorrow Never Knows Wielkiej Czwórki jak najbardziej na miejscu) – wszystkie te utwory czerpią z beatlesowskiej tradycji. Na szczęście odbywa się to w sposób rozważny i nie mamy do czynienia z bezmyślną kopią. Mam wrażenie, że dzięki owym wpływom muzyka TON nabrała szlachetności, jeśli można tak powiedzieć.

Ważne, że Life Is Killing Me to bardzo melodyjna i … chwytliwa płyta. I Don't Wanna Be Me to numer, który chyba każdy wskaże na murowany przebój .Ale są i inne. Tytułowy albo piękny Nettie, czy choćby mocny Angry Inch mogłyby z powodzeniem zawalczyć o wysokie pozycje na metalowych listach przebojów. Dzięki temu, że album niesie ze sobą dużą dawkę melodii, mam wrażenie, że jest on nieco, hm…. pogodniejszy niż World Coming Down. Chociaż to słowo może niezupełnie pasuje do muzyki TON, to jednak samo się nasuwa.

Czy zyskała przez to muzyka? Czy tak zróżnicowany album ma szanse stać się klasykiem? Czy wreszcie TON nagrali dobrą płytę? Odpowiedź na wszystkie te pytania brzmi: TAK.

ocena: 5/5

Powrót do góry