W.A.S.P. „The Crimson Idol”

Blackie Lawless i spółka, tworząc kapelę w połowie lat 80. i długo potem, wyglądali jak rasowi przedstawiciele kiczowatego ze wszech miar nurtu zwanego przez niektórych zgryźliwie pudel metalem. Chodziło rzecz jasna o charakterystyczne fryzury, których nie powstydziłyby się francuskie pudelki. Jednakże historia – muzyki zwłaszcza – nie raz już udowodniła, że nie wygląd czyni człowieka i W.A.S.P.-owi zaiste daleko do bandy chłoptasiów z Poison czy Warrant.
Blackie Lawless wybrał sobie kapitalny pseudonim artystyczny – wszak jego „nazwisko” tłumaczy się z grubsza: bezprawny („law” – prawo, „less” – brak czegoś, negacja). W czasie swojej bujnej kariery wiele razy dawał zły przykład grzecznym dzieciom – na przykład nawoływał ich do co najmniej niekonwencjonalnych zachowań w sprawach damsko-męskich (patrz Fuck Like an Animal), nie wkraczając jednak za zakazane tereny osób baaaaaardzo lubiących zwierzęta.

Blackie Lawless ma na swoim koncie kilkanaście albumów stworzonych z W.A.S.P., wśród których są płyty ewidentnie słabe (Helldorado, Still Not Black Enough), ale też małe arcydzieła muzyki metalowej, jak Inside The Electric Circus, The Headless Children, albo niniejszy album – The Crimson Idol. Warto jednak zaznaczyć, że każde z dokonań zespołu jest inne, każde na swój sposób się wyróżnia, chociaż nie zawsze na plus.

Blackie Lawless obmyślił sobie pewną koncepcję tego albumu. Chodzi mianowicie o historię młodzieńca, Jonathana, który jako nastolatek marzy o zostaniu gwiazdą rocka. Prześladuje go paranoiczny ojciec, który chce pokierować życiem chłopaka. Nęka go nadopiekuńcza matka. Lata mijają dość burzliwie, chłopakowi jednak udaje się wreszcie coś osiągnąć. Nagrywa płyty, śpiewa dla ludzi, jest ubóstwiany. Ma kasę, tzw. przyjaciół, panienki, dragi – te sprawy. I niby jest różowo, ale ten sielski klimat burzą coraz bardziej natarczywe myśli Jonathana, że coś jednak jest nie tak: że przyjaciele są z nim tylko dla kasy, że każdy śmieje się za jego plecami, że życie wygląda inaczej niż powinno. Jonathan schodzi zatem ze sceny, a my możemy się tylko domyślać, jakie było zakończenie jego zmagań z samym sobą.

Blackie Lawless sam przyznaje, że pomysł na concept album nie jest nowy i wielu próbowało już zmierzyć się z tą materią. Wielu próbowało, ale niewielu wychodziło z owej konfrontacji obronną ręką. Lawless jednak stworzył z pomocą muzyków sesyjnych dzieło nieprzeciętne, które wiele zawdzięcza innym – podobnym w formie – płytom: The Wall Pink Floyd oraz Tommy The Who. Zwłaszcza tej drugiej pozycji. Lawless na każdym kroku podkreśla swoją fascynację dokonaniami drużyny Pete'a Towsenda – dał jej zresztą wyraz, nagrywając świetną wersję The Real Me, utworu pochodzącego ze ścieżki dźwiękowej rock opery Tommy.

Blackie Lawless nie mówi otwarcie, na ile The Crimson Idol jest metaforą jego własnego życia, lecz wyjątkowa szczerość tej płyty pozwala przypuszczać, że nie bez podstaw jest stwierdzenie: The Crimson Idol to dzieło życia i o życiu Lawlessa.

Blackie Lawless operuje zupełnie innymi środkami wyrazu, jeśli chodzi o muzykę, niż Pink Floyd oraz The Who, stąd trudno bezpośrednio porównać jego album do concept albumów owych tuzów rocka. W.A.S.P. nigdy nie zdołał osiągnąć takiej popularności, nigdy nie miał tylu zwolenników, nigdy wreszcie nie stworzył jednak dzieła równającego się The Wall czy Tommy'emu. Aczkolwiek w swojej klasie The Crimson Idol jest płytą wyjątkową, wielką wręcz. Muzyka na niej zawarta to rock. Po prostu. Rock i metal w najlepszym wydaniu. Energetyczne, mocne numery (The Invisible Boy, I Am One, albo zdecydowanie najlepszy moim zdaniem na płycie The Great Misconception Of Me) przeplatają się z balladami (Hold On To My Heart, The Gypsy Meets The Boy). Wszystkie je splata jeden motyw, który dodatkowo nadaje całości pewnego konceptu. Obecny w różnych odcieniach, z różną siłą odśpiewany motyw przewodni albumu: „where's the shelter for me? only love sets me free” powraca w większości utworów. Muzyka na The Crimson Idol nie jest prosta. Momentami dość skomplikowane przejścia, rozbudowane partie klawiszy, które świetnie współgrają z mocnymi gitarami pozostają jednak na drugim planie, eksponując głos Lawlessa oraz perkusję, która na tym albumie wyczynia cuda. Blackie Lawless twierdzi, że najlepiej słuchać tej płyty w całości. Nie inaczej. Jeśli wyrwać z niej pojedyncze numery nie tracą one co prawda siły, lecz wypadają mniej przekonująco niż gdyby współbrzmiały z pozostałymi.

The Crimson Idol to płyta już klasyczna, największe – obok The Headless Children – dokonanie W.A.S.P., a przy tym dowód, że rasowe rock metalowe granie wystarczy do stworzenia ciekawej, niebanalnej, a przy tym świetnie brzmiącej suity. Nie można nie znać.

ocena: 5/5

Powrót do góry