CLINT MANSELL & THE CRONOS QUARTET „The Fountain Official Soundtrack”

CLINT MANSELL & THE CRONOS QUARTET „The Fountain Official Soundtrack” - okładka
Kraj: Stany Zjednoczone
Czas trwania: 46:15



Kiedy wydaje mi się, że świat pozbawiony jest uczuć, tych jakże bolesnych, pięknych tak ubarwiających nasze życie, automatycznie uświadamiam sobie, że istnieje świat w którym niczego mi nie braknie, niczego, ani nikogo – albowiem to muzyka zastępuje, a raczej potrafi zastąpić to czego nam tak na prawdę brakuje. Zrozumienie, empatia, czułość, smutek, namiętność, radość, agresja, brutalność – wszystko to zostało już nie raz zawarte w dźwiękach, nie ważne czy to pop, rock, death metal, czy post-rock, każda dziedzina, gatunek muzyki ma swoje własne unikalne emocje zawarte w dźwiękach wydobywających się z głośników i trafiających do naszych serc i podświadomości. Kiedy ja czuję, iż brakuje mi piękna, czułości i miłości – odpalam sobie nie tyle co samą płytę z filmem, ale przede wszystkim ścieżkę dźwiękową z arcydzieła kinematografii jakim z całą pewnością jest przedostatnie jak do tej pory dzieło Darrena Aronofskyego…

Jeśli ktoś nie umie sobie wyobrazić, uczucia, miłości, pasji, pragnienia a wartości takie jak zaufanie, wiara w to co się myśli, robi i czuje stały się mu obce powinien natychmiastowo obejrzeć to jakże epokowe dzieło. Niesamowity pełen fenomenalnych efektów (autorstwa grafika TOOL), nasycony tak skrajnymi emocjami, budzący niepokój, doprowadzający do łez, nawet tych – mężczyzn którzy to podobno są nieczuli. To film który porusza, wzrusza i co najważniejsze zmienia całe podejście do tematu jakim jest ludzkie uczucie – miłości. Fabuły nie przytoczę, albowiem tak pomysłowego i wzruszającego scenariusza nie powstydziłby się żaden literat, żaden zwycięzca nagród Nike i innych mniej lub bardziej prestiżowych w dziedzinie pisarstwa. Nikt żadnymi słowami nie oddał tylu tych jakże powtarzanych przeze mnie emocji. Nikt.

Muzyka, ciężko jest ją opisać, w tym przypadku staje się to niemalże niewykonalne. Minimalizm, epickość, fenomenalne pobudzające rytmy, swoiste wyciszenia, pauzy, groove, trans to określenia, słowa które mogą mi pomóc, ale po co. Nie chcę tego tak zrobić. Nie tym razem. Nie jestem w stanie opisać geniuszu Mansella (autora muzyki do choćby Requeiem for a dream tego samego reżysera co opisywanego filmu/muzyki). To co ten człowiek tworzy, niezależnie od tego jaki charakter ma film, czy to mroczny, szokujący jak wspomniane już Requeiem czy to bliski, niemalże intymny i tak dziwnie bliski, znajomy i bogaty w ciepło ludzkiego serca Źródło (the fountain). Chylę czoła, i będę to robił do końca moich żałosnych dni. To czego jestem świadkiem w przeciągu całego czasu trwania filmu to coś niemalże mistycznego, to coś co tak na prawdę nie powinno być wyznacznikiem tego jak kto i co najważniejsze, co czuje, ale tak jest. Jeżeli ktoś nie uroni ani JEDNEJ łzy w trakcie seansu powinien się nad sobą zastanowić. I to nie są puste frazesy, to świadczy o znieczuleniu, o maksymalnym zobojętnieniu i pustce w życiu takiego człowieka. I aż wstyd mi się przyznać, że na całe szczęście ja się do takich nie zaliczam. Płakałem, i będę płakał, będę ronił łzy i będę chciał przeżyć taką miłość, tak czuć i kochać – bezgranicznie kochać ją….

Ona to tylko słowo które dopiero w prawdziwym życiu nabiera znaczenia, ona pewnie i w przypadku Mansella wywarła znaczące znaczenie na cały proces tworzenia takich dźwięków. Ambient, post-rock (udział MOGWAI w tworzeniu albumu), to wszystko staje się nie ważne, podziały i przedziały nikną przy takich dźwiękach. Herbata, kocyk, łóżko, słuchawki ja – i ten świat w którym nie ma miejsca nawet dla ISIS, nawet dla PELICAN, nawet dla bogini Loreny McKennitt, to coś podróż, długa przeprawa która swój finał ma na końcu albumu – kiedy to wszystko się wyjaśnia kiedy niby tak na prawdę dopiero wtedy odnajdujemy sens… ale czy na pewno? Czy na pewno wtedy gdy kończy się album, wtedy gdy Death is the road to awe przechodzi do swej finalnej części i rozkwita, rozbudza się, szaleje i przepełnia słuchacza – czy to właśnie wtedy jest już koniec. Kres naszej wędrówki nie następuje – to właśnie wtedy jak i w filmie wszystko tak na prawdę się zaczyna, dopiero wtedy zaczynamy rozumieć, pojmować to o co się walczyło, to co było i jest i ma być takie ważne.

Xibalba to gwiazda, to miejsce we wszechświecie do którego zmierzają martwe dusze inków, to tam wszystko się zaczęło i tam się skończy. Tak jak i w życiu głównej bohaterki filmu, ja nie boję się tego powiedzieć, ja kocham i ją, jak i tą muzykę, kocham to, czuję i przepełnia mnie to ciepło, a tylko i wyłącznie moje własne łzy potrafią mnie przebudzić, a zresztą, one to tylko płyną po skroniach mej twarzy, niepostrzeżenie, nie ma się co ich wstydzić, ludzki jakże właśnie dojrzały odruch jakim jest płacz w tym wypadku staje się czymś pięknym, czymś co wyzwala kumulowane emocje. Za prawdę powiadam wam, jest to coś niesamowitego. Powiem więcej, Xibalba to nie tylko mityczne miejsce do którego udają się zmarłe dusze, to także miejsce do którego zmierzamy my, wraz z bohaterami staramy się dotrzeć tam gdzie spotka nas upragnione szczęście. I choć ja dotrzeć do niego nie mogę, sama podróż która trwa tak długo napawa mnie optymizmem i pozwala jasno patrzeć w przyszłość. Warto, po prostu warto czuć i warto dbać o to na co niektórzy tak bardzo nie zwracają uwagi i odwracają się od – miłości.

Warto nie dlatego, że jak tak uważam, nie dlatego, że im dłużej i im częściej zwłaszcza wieczorami słucham tego albumu staję się wobec niego coraz bardziej bezkrytyczny, warto by choć na chwilę poczuć, że serce to nie tylko organ, to miejsce w którym chowamy wszystko tego czego nie mogą dostrzec inni, a to jak kręta droga jest do niego – niechaj to już zależy od tego jak Wy traficie do owej Xibalby. Pewnie nie będzie łatwo, pewnie nigdy tam nie traficie, ja staram się czuć to co czuje główny bohater, chce i pragnę poczuć to tak jak on, chcę doświadczyć – prawdziwej miłości.

Kolejne wyznania? I co z tego. O takich rzeczach, filmach, płytach jak The Fountain, nie powinno się pisać, tego trzeba jasno doświadczyć, muzyki w odosobnieniu, filmu z kobietą. A potem, zatracić się w przemyśleniach, wrażeniach, spojrzeć na swoje życie i zrozumieć jak bardzo gubimy się w nim i nie znajdujemy czasu na najszczersze, najcenniejsze i najbliższe nam rzeczy. Miłość to nie tylko seks i więź fizyczna, to metafizyka, coś tak nieopisanego i niestworzonego, iż wykracza poza naszą ludzką percepcję. I dobrze bo warto tego szukać, choćby i całe życie…

ocena: 10/10

Lista utworów

1. The Last Man 6:09
2. Holy Dread! 3:51
3. Tree Of Life 3:44
4. Stay With Me 3:36
5. Death Is A Disease 2:34
6. Xibalba 5:22
7. First Snow 3:08
8. Finish It 4:25
9. Death Is The Road To Awe 8:25
10. Together We Will Live Forever 5:01

Skład

Clint Mansell and The Cronos Quartet, Mogwai

Powrót do góry