WAY OF DARKNESS – ENTOMBED, NAPALM DEATH, ASPHYX, BENEDICTION

Zakończenie tegorocznego sezonu festiwalowego dla mnie padło na pierwszy WeekEnd października w bawarskim Coburgu, gdzie odbyła się trzecia edycja WAY OF DARKNESS.
Ciągłe kłopoty organizatorów z biurokracją i nieszczęśliwe zbiegi okoliczności spowodowane odwołaniem występu paru zespołów sprawiły, że festiwal należał do jednych z najbardziej choatycznych festiwali jakie przeżyłem. W tym miejscu należą się wielkie słowa uznania dla organizatorów, którzy w krótkim czasie postawili na nogi, jak sie później okazało bardzo dobry festiwal.
A rozpoczął się on wielkim nieporozumieniem. Otóż pierwszy zespół PHALLUSKULT grał część swego repertuaru bez publiki, bo zapomniano otworzyć bramy dla tejże. Gromada fanów stojących na zewnątrz mogła słuchowo śledzić poczynania grającego już zespołu i zaczęła w rytm muzyki skakać przy temperaturze ok.6 stopni Celsjusza. Sam zespół, jak na Grindowy z tytuami piosenek typu „Mamo, dlaczego jesteś moją siostrą” przystało wziął całą sytuację z poczuciem humoru.
Następnie mielismy okazję podziwiać grupę o nazwie TYP1. Zespół, który nie mógł się zdecydować co grać. Death? Thrash? Nu? A więc wszystko pomieszali ze sobą i wyszła z tego mieszanka Core. Nic dla mnie, dlatego poszedłem zaczerpnąć świerzego powietrza, spotykając przy tym paru znajomych.
MAGGOT SHOES już bardziej zwrócili moją uwagę, ale nie na tyle, żeby koncert do końca śledzić. Tak więc postanowiłem dalej oszczędzać siły na trzy ostatnie zespoły dnia pierwszego.
Irlandia to piękny kraj, który ma pare muzycznych perełek do zaoferowania. ABADDON INCARNATE nie należy do tej kategorii. Solidny Death Metal z domieszką Grindu w ich wykonaniu mógł się podobać, ale tylko fanatykom brutalnych i szybkich dźwięków. O wiele lepiej zaprezentowali się szwedzi z NOMINON. Typowy szwedzki techniczny Death Metal. Prze zemnie traktowany jako rozgrzewka przed jedną z trzech głównych atrakcji wieczoru.
Thrash Metal ma od 25 lat królową, której od czasu do czasu spadła nieco zakurzona korona, a na WAY OF DARKNESS nie tylko korona została oczyszczona z kurzu, ale i sama królowa udowodniła, że zasługuje na to miano. HOLY MOSES i Sabina Classen pokazali i udowodnili, że stary, dobry Thrash Metal żądzi! Stare, czy nowe kawałki, nie ma znaczenia. Koncert przeleciał tak szybko jak huragan, pozostawiając totalne zniszczenie i opóścili scenę jako zwycięzcy dnia. Pani Sabinka opóściła scenę w sposób niekonwencjonalny, rzucając się ze sceny w oszalałą z zachwytu publikę, a ta z kolei nosiła ją parę minut na rękach…
HOLLENTHON, jeden z zespołów na który się cieszyłem jak dziewica na noc poślubną i gdyby nie pan zajmujący się nagłośnieniem, które kompletnie spartaczył, przeżył bym mega orgazm, a tak pozostał wielki niedosyt. HOLLENTHON rozpoczął z „Y draig goch” co wcale nie było tak łatwo rozpoznać w zlewającej się lawinie dźwięku i wokalu, który się w niej zgubił. Ale gorzej być nie mogło i jakimś cudem nasz bohater i specjalista od dźwięku uporał się z grubsza z problemem i tak można było usłyszeć gitary, bas, perkusję, a nawet i wokal.
Utwory Son Of Perdition, czy Once We Were Kings zagrane na żywo okazały się prawdziwymi hitami. Mnie jednak osobiście najbardziej podobała się mieszanka z The Bazar i Homage (magni nominis umbra), oba z powiewem orientalnego wiatru. Żadko kiedy przeminął mi koncert tak szybko jak ten i żadko kiedy dręczył mnie tak wielki niedosyt, którego nawet taka legenda metalu jak BENEDICTION nie potrafili zmiejszyć. Ogólnie zagrali brytyjczycy solidny koncert, ale z pewnością nie najlepszy w długiej karierze zespołu.

Drugi dzień rozpoczął się soczystym Thrashem ze stajni Bay Area, ale w wykonaniu niemieckiej formacji CRONOS TITAN. Podstarzali aktorzy, którzy grali muzykę swojej młodosci i to w sposób bardzo przekonujący obecnych w namiocie podobnie jak drugi zespół dnia-HATRED.
Przy MAEL MORDHA odniosłem kolejny raz wrażenie, że dźwięk płynący ze sceny siadł, a co za tym idzie starania muzyków, by jak najlepiej się zaprezentować zostały zniweczone. Szkoda. Kolejny zespół na który się cieszyłem padł ofiarą niezdolności technika dźwięku.
AMARGORTIS – szwajcarski Death Metal. Grupa potrafiła podbić serca niewielkiej ilosci publiki swoim graniem, ale tak naprawde nic godnego uwagi. LAY DAWN ROTTEN widziało sie już wielokrotnie na żywo i zawsze w dobrej formie. Nie inaczej było i tego dnia. Solidne rzemiosło!
MANOS to kawał metalowej histori. Przede wszystkim zespół jest znany ze swoich chorych pomysłów, przekształcających swoje koncerty w rodzaj teatru. Tym razem jajcarze z MANOS
zrobili ze sceny pokój mieszkalny ze starą kanapą i lampą z lat 60tych, oraz w plac zabaw, a dziećmi byli fani, którzy wdarli się na scenę swietnie się bawiąc. Tylko ochroniarze byli niezbyt zadowoleni z tej sytuacji, na co wokalista zespołu zareagowal slowami Panowie, przecierz nic sie nie stanie.
DARK FORTRESS rowinęli się zarówno muzycznie jak i optycznie na scenie, co i też udowodnili na WOD. Bardzo sterylne światło i widowisko, od którego wiało dosłownie chłodem zapisały się w mojej pamięci jako jedno z najlepszych koncertów w ostanim czasie.
Podczas koncertu DESPONDENCY ogarnęła mnie chęć odpoczynku, który dobrze zrobił ciału i duszy. ONE MAN ARMY

ENDSTILLE jak zwykle podzielili fanów na dwa obozy, zagorzałych przeciwników i zwolenników. Werbalne ataki w stronę grupy tych pierwszych były poniżej pasa i dosyć niesmaczne. W rozmowie z Iblisem, szukając przyczyn tej nienawiści okazało się, że zarówno on jak i inni członkowie grupy są bezradni i nie potrafią tego stanu rzeczy wyjaśnić. Jego odpowiedź brzmiała „Należołoby inaczej na te zaczepki i agresję reagować, ale to nie ma sensu i doprowadziło by do jeszcze wiekszej eskalacji”. Sam koncert był też dosyć dziwnym wydarzeniem. Zespół przyciągął olbrzymią ma sę ludzi pod scenę, ale reakcja tychże była równa zeru. Bez aplauzu, wszelkiego rodzaju próby konwersacji były od razu skazane na niepowodzenie, publicznosć milczała. Bardzo dziwna sytuacja…
Po krótkiej przerwie spowodowanej przebudową sceny pojawili się przed nią pierwsi muzycy innych grup, co oznaczało, że coś niecodziennego będzie się działo. I jaknajbardziej działo się.
ENTOMBED wkroczyli na scenę i rozpoczęli „koncert życzeń”. Kolejny raz się potwierdziło, że stare zespoły mają więcej sił i energii na scenie niż nie jedna młoda grupa, która uważa,że już coś osiągnęła. To się nazywa profesjonalny występ, a najbardziej wgniataly w ziemię utwory z Left Hand Path i Clandestine. Wszystkie kciuki w górę i na kolana przed ENTOMBED.
Po szwedzkiej masakrze przyszedł czas na masakrę z Anglii, czyli legendarny NAPALM DEATH. I tu można potwierdzić to samo, co już napisałem wyżej o szwedach.

CRIPPER rozpoczęli trzeci dzień festiwalu swoim jaknajbardziem godnym uwagi Thrash Metalem, a wokalistka Britta ze swoim brutalnym głosem przyciągła wzrok niejednego wielbiciela młócącego metalu. COMMANDER, grający mieszankę Thrash Death Metalu w starym stylu, podnieśli wyraźnie poziom ostatniego dnia festiwalu czego nie można powiedzieć o KARRAS, który stylistycznie absolutnie nie pasował do reszty zespołów.
WITCHBURNER zmienili parę lat temu wokaliste i byłem ciekaw jak ta zmiana wpłynie na zespół. O ile muzycznie grupa nie straciła na wartości, to tryeba jednak przyznać, że nowy krzykacz Andy nie ma charyzmy Patricka. Mimo to dobry koncert legendarnego już zespołu.
WARHAMMER reaktywowali się po wieloletniej przerwie. Jako, że WARHAMMER nigdy wcześniej mnie nie potrafił przekonać, byłem też dosyć mało przekonany i zachwycony tym powrotem. I niestety potwierdziły się moje obawy. Nieudolna próba podrabiania HELLHAMMERa po prostu nudziła. Podobnie stało się z holenderskim SINISTER. Lata swietności mają za sobą, co i tym razem udowodnili. I EVOCATION pasują do lamusa jak i poprzednie dwa zespoły. Koleny przykład, że na siłę sukcesu nie da się kupić. Ot zwykły, dobrze zagrany old School Metal.
O DESASTER trudno cokolwiek złego napisać. Wielokrotnie już i zawsze chętnie widziany zespół nie zawiódł i tym razem. Uciecha z bycia na scenie i wiwatująca publika mówia same za siebie. PRIMORDIAL natomiast mieli nienajlepszy dzień i sound. Jedyne na co zwróciłem uwagę był ubiór Alana. Już od dłuższego czasu można obserwować, że Alan jaknajbardziej świadomie nie kryje się z ze swym nacjonalizmem, a i niektóre wywiady niepozostawiają wątpliwości, że nie jest on politycznie poprawny. Powiedzmy, swój chłop z jajami, jednak jego odzienie tym razem nie bardzo pasowało do muzyki. Jako długowłosy poganin był trochę milszy… ASPHYX, który grał w zastępstwie POSSESSED (bardzo, bardzo szkoda…) też nie wywołali we mnie zachwytu. Po prostu zmeczenie dawało znać o sobie i nawet Martin Van Drunen w jak zwykle doskonałej formie plus zaskakujace brzmienie nie potrafiły mnie wyciągnąć z krótkiej letargii. I tak powoli dobiegł ten nieco dziwny i chaotyczny festiwal do końca. Prawie, do końca. Bez wiekszych oczekiwań na jakies cudowne objawienie, ziewając i przecierając oczy, uderzył we mnie grom w postaci innych holendrów, tych z GOREFEST. Gdyby mi ktośprzed festiwalem powiedział, że GOREFEST zagrają tutaj koncert, który będę długo wspominać, wysmiał bym tą osobę. Tak bardzo można się mylić. Inżynier dźwieku wreszcie znalazł receptę na super dźwięk, a holendrzy wykożystali to miażdżąc niczym stu tonowy walec wszystko, co staneło mu na drodze. Bez wielkich świateł, dymu, ognia i podobnych inscenizacji, bez których właściwie nie można sobie wyobrazić metalowego koncertu, a jedynie muzyką pokazał GOREFEST swoją klasę, w którą nigdy nie wierzyłem.
Osobiście jeden z najlepszych koncertów dla mnie w ostatnich latach.

Na zakończenie, słowa uznania dla organizatorów, którym udało mimo ogromnych problemów w krótkim czasie postawić na nogi udany festiwal, festiwal, na którym każdy z obecnych znalazł coś dla siebie i publicznośc, która mimo zimowych temperatur na dworze i w festiwalowym namiocie bawiła się wybornie.

Powrót do góry