DECAPITATED, HATE, CHRIST AGONY, VEDONIST, NAMMOTH, NERVE

Rebellion Tour part II. „Jedynkę” chyba przespałem, choć przyznam Wam się, że sądziłem iż trasa HATE w 2007 roku, na której moshowałem to była właśnie ta RT:1…no, ale pomyliłem się, jak się okazało po sprawdzeniu biletów z lat poprzednich.

Na samym początku pragnę oświadczyć, że głównym powodem mojej wizyty w Gdyńskim klubie Ucho, było zobaczenie na żywo jednego z największych fenomenów naszej rodzimej sceny muzycznej, a mianowicie DECAPITATED. Chłopaki w ostatnim czasie zniknęli jakoś w cieniu BEHEMOTHA I VADERA, co jak dla mnie jest jakąś paranoją, gdyż ekipa Vogga stoi dla mnie ponad tamtymi dwiema. Jednak to co u nas niedoceniane (nic nowego) na Zachodzie robi niesamowitą karierę, co może poświadczyć fakt, iż DECAPITATED wróciło niedawno z trasy po USA jako headliner Summer Slaughter Tour! Wow? No panie i panowie, toż nasi rodacy przebili w tym momencie w konkursie popularności THE FACELESS, ALL SHALL PERISH, czy VITAL REMAINS.

Wracając do dnia 20 października i Gdyni. Krótkie before party u kumpla w akademiku i lecimy. Na miejscu mały poślizg, ale wyszło nam to na dobre, gdyż ogarneliśmy w tym czasie merch kapel. DECAPITATED powaliło cenami – tanimi. T-shirt 40, bluzy 70 – jak na kapelę ich rangi, to tanio jak w szmateksie, hehe. HATE pogwiazdorzył w tym momencie, proponując nam zip hoody za 100zł (drożej od gwiazdy wieczoru? sick). Ku mojemu zdziwieniu mało płyt, ale w sumie i tak nie przybyłem na tego typu zakupy.

Udając się do sali głównej słyszeliśmy już strojenie instrumentów dla pierwszej kapeli tego dnia – NEVRE. Nie ma co się rozpisywać o ich występie – nudno, jednostajnie i monotonnie. Jednym uchem wleciało, drugim natychmiast wyleciało. NAMMOTH to ekipa z moich rejonów, a dokładniej z Ełku. Widziałem ich w 2009 roku i wypadli wtedy raczej słabo. Tym razem przywalili porządnym death metalowym łojeniem. Solidny kunszt instrumentalny oraz głęboki growl to to co tygryski lubią najbardziej. Nie ma światowego poziomu, ale na pewni wybijają się ponad przeciętną. Dobry gig. Chwila przerwy i na scenę wyskoczyli panowie w śmiesznych spodniach, szytych specjalnie na koncerty…jakieś frędzle czy co to? Nie przemawia do mnie takie coś jako image, no ale ok, skupmy się na muzie. Bardziej techniczna odmiana death metalu, z zajebistymi solówkami. Tu wielkie pokłony dla gitarzysty w dredach – chłopak nie przemęczał się w ogóle grając, a odwalał fajne cuda na tym wiośle. Wokal trochę jednostajny, ale prawdopodobnie to taki już minus darcia ryja live. Postawię dla chłopaków 4+ z tendencją do wzlotu. Tego dnia chodziły plotki, iż CHRIST AGONY zagra w osłabionym składzie i nie mam pojęcia czemu była gadka o Cezarze… Ten pojawił się na scenie, lecz zabrakło nie jego tylko drugiego gitarzysty. Przez ten mini incydent występ nie zabrzmiał tak jak powinien, jednak nie było źle. Black metal z thrashową motoryką to zajebista sprawa, choć muszę się przyznać, że z całego dorobku Cezara najbardziej ubóstwiam MOON. Ok, szybka zmiana naciągów od central w perkusji (bo ciężko zagrać na naciągach VEDONIST i oszczędzić dla publiki 10 minut czekania), rozstawienie całego ekwipunku, typu flagi i inne nikomu niepotrzebne bzdety, by w końcu mógł na scenę wyjść HATE. Cóż mogę o tym napisać? Chętnie pominął bym to milczeniem, bo nie wiem czy warto rozpisywać się o BEHEMOTH WANNABE w najczystszej formie. Sukieneczki, pomalowane twarze…bardzo ładnie. Muzyka oczywiście wykonana na wysokim poziomie, ale jak już mam słuchać tego, to trudno…odpalę BEHEMOTH. Nadmienię, że redakcyjny kolega Szikak był zachwycony występem HATE, ale to moja relacja, hłe hłe.

Oczekiwanie rośnie, publika zmęczona, ale nie ma zmiłuj – czas na największy rozpierdol dnia, czyli DECAPITATED. Vogg z ekipą wyszli po niezłym intrze i zaczynają set. Podczas grania „Day 69” padło coś w elektronice i po kilku minutach ciszy, zaczęli utwór od nowa. Jak miło, że zagrali 1,5 raza mój ulubiony kawałek, hehe. Na cover BEHEMOTHA „Conquer All” gościnnie za bębnami zasiadł Inferno. Trik ten robią w każdym mieście na tej trasie, jednocześnie apelując o dawcę szpiku dla Nergala – bardzo miła akcja. Do tego same hity, jak „Poem About An Old Prison Man”, czy oldschoolowe „Winds of Creation”. Na koniec dobili nas kompletnie genialnym wykonaniem „Spheres of Madness”, które jak ktoś podsumował „Powinno być hymnem Polski”.

Lekko zmęczeni, wyszliśmy na mróz w Trójmieście i podążyliśmy w stronę akademika, by odpocząć i posłuchać nagrania z „Spheres of Madness”.

Powrót do góry