DEFECTOR „Forsaken”

DEFECTOR „Forsaken” - okładka


Kapela jeszcze do niedawna nazywała się Defector. Dosłownie na dniach (bo pod koniec maja 2003 roku) zmieniła nazwę na IN COMA. Materiał Forsaken został jednak nagrany jeszcze pod szyldem Defector na początku 2002 roku. Kapela nie jest młoda stażem, bo istnieje od 1997 roku (obecny skład skrystalizował się w 2000 roku), a jednak mimo drugiego już materiału promocyjnego (poprzednim był Visions Of Serenity) – jak to u nas bywa – wciąż czeka na swojego księcia z bajki, czyli łaskawego wydawcę.
Digits And Flesh: fajne intro, zupełnie niemetalowe, które sugeruje raczej wycieczkę w techno klimaty. Po tym mylącym początku następuje kapitalny motyw klawiszy, który wprowadza w numer Growing Cold – jak dla mnie chyba najciekawszy na płycie. Mocno w Moonspellowym klimacie, szczególnie ze względu na wokal, ale klawisze też robią swoje (zresztą ich partie decydują według mnie o brzmieniu tego kawałka). Jest fajnie, trochę czystego wokalu, trochę growlingu, świetnie brzmiące gitary.

Następny na krążku The Theatre niewiele zmienia w wizerunku Defectora – klimat pozostaje ten sam, czyli okolice wokół Moonspella plus jakieś przebitki (jeśli jesteśmy już przy tej grupie) Daemonarch, chociaż to raczej na zasadzie ciągu skojarzeń. W każdym razie wyraźnie uwidacznia się przepis Defectora na utwory: klawisze podają motywy plus robią tło, gitarki wespół z elektroniką mieszają w sferze melodyki, sekcja trzyma to wszystko w ryzach, a wokal – raz czysty, innym razem blackowy – świetnie dopełnia całości.

Visions Of Serenity (Even Snow Dies) to w dalszym ciągu klawiszowo-gitarowe klimaty (polecam patent w okolicach trzeciej i pół minuty!) z przewagą chyba jednak tych pierwszych. I muszę przyznać, że powoli zaczyna mnie drażnić to, że właśnie elektronika dominuje na Forsaken… Nie to, żebym miał coś do klawiszy, po prostu wolę typowo gitarowe granie. Ale generalnie jest w porządku, szczególnie kiedy gdzieś w połowie tego numeru na polu bitwy zostają na moment tylko dźwięki pianina (pewnie z klawiszy i tak…), a całość rozwija się w kierunku Anathemy albo może My Dying Bride. Fajne.

Ostatni na płytce kawałek, Painting My Horrors, otwierają dźwięki, które prędzej można usłyszeć we muzyce bardziej tanecznej. Na ich tle recytuje głos, ale na szczęście zaraz odzywają się gitary i wszystko wraca na swoje miejsce. Ten numer kojarzy mi się jakoś z naszym polskim, swojskim Domain – chociaż klawisze mocno tu rządzą – a wokalnie… cholera, już wiem kogo przypomina mi wokalista (obok głosu Moonspella) – niejakiego Wolverine'a z warszawskiego Neolithica! Sorry Olafie, jeśli Cię to ubodło 🙂 Ale nic nie poradzę, że mam takie skojarzenie…

Kilka słów podsumowania: bardzo mi się podoba Forsaken. Naprawdę. Mam tylko małe „ale”. Chodzi rzecz jasna o klawisze. Wydaje mi się, że jednak jest ich w muzyce Defectora (teraz już In Comy) zdecydowanie za dużo. Bo klimat klimatem, ale jednak… więcej czadu, mniej romantyzmu – chciałoby się powiedzieć. Zarówno do wokalisty, jak i instrumentalistów trudno się o cokolwiek przyczepić, a ponieważ nigdy nie chce mi się bawić w wyłapywanie jakichś potknięć rytmicznych czy nutowych, więc spokojnie mogę stwierdzić, że to muzycy z prawdziwego zdarzenia. No i jeszcze plus za niezłą okładkę. Ale cicho, jest zajebiście. Chciałbym, żeby jakaś firma się za nich wzięła i porządnie wypromowała, bo muzyka Defectora (In Comy) jest na wysokim poziomie.

Powrót do góry