DISGORGE „She Lay Gutted”

Jakiś czas temu spotkałem się ze stwierdzeniem, iż w porównaniu z tym, co zrobili Amerykanie na tym krążku, Europa to zacofana wioska. I jakby nie patrzeć, trochę prawdy w tym jest. Nie urągam w tym miejscu niczyjego talentu, bo weźmy chodź by nasz rodzimy i nieistniejący już DEAD INFECTION. Ten album to gore… gore… gore, grind… grind…. grind. Płyta aż ocieka od krwi, a kolorem dominującym jest purpura. Ale oprócz takich pikanterii jest jeszcze kawał cholernie dobrej muzy. Ci, którzy mieli okazję zetknąć się z wcześniejszym materiałem tej kapeli z USA, na pewno długo wypatrywali chwili, z którą na rynku pojawiła się „She Lay…”. Na tym materiale dominują tempa, a jakże, szybkie oraz bardzo szybkie. Pod tym względem płyta jest dość jednostajna. I może część z was uzna to za znaczny minus całego krążka, lecz ja zatrzymałbym się trochę dłużej przy technice wykonania całości. Na tym polu instrumentaliści mają o wiele więcej do powiedzenia. Bardzo dobra praca perkusji, a zwłaszcza potężne blasty centralek, które nadają materiałowi ciężkości. Odrobinę może wysunięte do przodu, ale przy tej ilości basu, prawie nie zauważalne. Partie gitar są ostre i bez większych wyhamować, co uatrakcyjnia ten stuff jeszcze bardziej, aha i byłbym zapomniał, ten long jest również materiałem bez solówkowym. I choć tych na tym krążku nie ma, to z kolei ich braku nie da się odczuć, poprzez dobrze zagęszczoną strukturę poszczególnych tracks. Po zmieszaniu tych wszystkich elementów razem, otrzymacie potężny zastrzyk energii, ale uważajcie żeby nie przedawkować he, he. „She Lay…” absolutnie nie nudzi na co wpływa też stosunkowo krótki czas trwania albumu, to raptem niespełna 25 minut. Reasumując ciekawa, a nawet dobra pozycja w dyskografii tegoż zespołu, i niezły konkurent dla meksykański rzeźników tworzących pod tą samą nazwą.

Powrót do góry