RUSH „Counterparts”

RUSH „Counterparts” - okładka


Dziesięć lat temu ukazała się płyta, która przez wiele miesięcy zdecydowanie przodowała w moim prywatnym rankingu. Piękna rzecz, z mądrymi tekstami (co wcale nie takie oczywiste…), mocna muzyka i doskonałe wykonawstwo. Bardzo trudno pisać o takich płytach, bo ma się wrażenie, że cokolwiek by się nie napisało, to zawsze będzie to za mało, aby choć trochę przybliżyć klimat, nastrój, przesłanie, czy też ożywić uczucia zawarte w dźwiękach. Napiszę więc krótko, proponując posłuchanie i samodzielną ocenę.
Counterparts było drugą płytą wydaną przez Rush w latach 90., po niezbyt udanym Roll The Bones z 1991. Mając w pamięci ów krążek mało kto spodziewał się radykalnych zmian, jakie zajdą w muzyce Kanadyjczyków. Rush jednak nie poszło na łatwiznę i nie nagrało kolejnego podobnego albumu, lecz sięgając do swej własnej – jakże bogatej – muzycznej przeszłości i jednocześnie korzystając z zalet nowoczesnych technik nagrało, moim zdaniem, swoje największe dzieło.

Counterparts imponuje przede wszystkim bogactwem brzmień i melodii. Kompozycje są formalnie złożone i diabelnie trudne do odegrania. W każdym utworze jest tyle patentów i zagrywek, że spokojnie można byłoby nimi obdzielić kilka innych numerów – przykładem instrumentalny Leave That Thing Alone lub rushowa perełka Cut To The Chase. Istotne jest natychmiast zauważalne „zagęszczenie” brzmienia (oczywiście w porównaniu z wcześniejszymi albumami) – chociaż z drugiej strony takie Between Sun And Moon albo Cold Fire pełne są przestrzeni.

Tym, co wyróżnia Counterparts jest zdecydowanie cięższa muzyka, którą podkreśla wyeksponowana gitara Alexa Lifesona. To ona nadaje ciężkość i jak kilka albumów wstecz znajduje się na pierwszym planie. Nie oznacza to oczywiście, że Geddy Lee i Neil Peart nie mają tu nic do powiedzenia. Ten pierwszy z pozycji wokalisty zawiaduje zespołem, a drugi jest odpowiedzialny – jak zwykle – za wszystkie teksty.

Właśnie, teksty. One zawsze były istotne na płytach Rush. Nie inaczej jest tym razem. Dla mnie osobiście najpiękniejszym momentem albumu jest Nobody's Hero – ballada o bezinteresownej pomocy bez względu na wszystko. Majstersztyk. Do tego dodałbym jeszcze zamykającą album kompozycję Everyday Glory, która choć może wydawać się początkowo naiwna, to jednak prostymi słowami mówi to, co niektórzy próbują bezskutecznie wyrazić w pokrętny sposób.

A jednak wyszło całkiem sporo. A tak chciałem w paru tylko zdaniach powiedzieć coś o Counterparts. Coś, co skłoniłoby chociaż jedną osobę do jej posłuchania… Ale widać nie da się. Bo to po prostu WIELKA płyta…

ocena: 5/5

Powrót do góry