VOIVOD „Nothingface”

VOIVOD „Nothingface” - okładka


VoiVod to zespół, który zawsze grał swoje. Co nie oznacza, że grał zawsze na to samo kopyto. O nie. Jego twórczość to zawsze muzyka dziwna. W zależności od płyty zainteresowania dźwiękami można rozlokować w od ekstremum do niemal baśniowości Rush. Zawsze każda płyta ma narzucony koncept, i do tego dobrane środki. Płyta, którą dziś rzucam na tapetę, należy do moich ulubionych płyt w ogóle do tego stopnia… że taśma już niemal świeci bladością. Myślę, że wziąłbym ją ze sobą nawet na bezludną wyspę.

Muzyka brzmi jak technologiczny thrashowo potraktowany jazz. Albo ilustracja do popadania w psychastenię przez obdarzony inteligencją komputer. Tę płytę albo się lubi, albo nie. Ale każdy, kto choć z raz grał n czymkolwiek, docenia warsztat muzyków. Niby nie ma prostszego patentu niż ten we floydowskim „Astronomy Domine”. Ale przesłuchajcie uważnie jak do tego covera podeszli Kanadyjczycy z VoiVoda. Chyba nikt tak nie gra na całym świecie. O takiej sztuce najprościej jest mówić za pomocą obrazów. Może powiem tak. Muzyka idealnie odizolowana od świata. Zarzucasz sobie na słuchawki, gasisz światło i czujesz wręcz swąd palonych kabli i widzisz mrugający na monitorach napis „Malfunction!”. Bardzo sprzyja temu przestereowany chwilami dość poważnie bas, elektroniczne zabawki rzucone na gitary oraz reverb, o bardzo gwałtownym spadku. Zresztą sposób w jaki zespół korzysta z instrumentów nazwałbym wręcz sterylnym. Każdy dźwięk ma idealną słyszalność, nic się nie miele, nie ma szumów – sterylność elektronicznego thrashu, powtarzam. Coś pięknego. A przy okazji dziwnego. Wiadomym jest przecież, że często muzyka podoba nam się od razu, albo dlatego że nas dziwi, że mózg odbiera dźwięki jakich się nie spodziewa, a w związku z tym skupia się podejrzliwie na tym co słyszy.

Ktoś, kto znał kapelę z takich dokonań jak np. LP „War And Pain” będzie zszokowany tym, że… ta muza jest wręcz spokojna, podrażniająca nerwy nie agresją, ale, hmm…, matematyką muzyczną. Poza tym – od razu wpadniecie na to – wokalista raczej śpiewa niż krzyczy. Dla mnie forma idealna, choć przyznaję rzadko obecnie już jej słucham, a wynika to z faktu, iż do słuchania tej płyty musicie zmusić swój mózg do koncentracji, a nadto popaść w taki lekko olewczy stosunek do świata. Tak sądzę. Polecam każdemu, ale nie o każdej porze.

Lista utworów

intro
the unknown knows
nothing face
astronomy domine
missing sequence
X-ray
inner combustion
PRC-ignition
into my hypercube
sub-effect

Powrót do góry