SACRED REICH „Heal”

SACRED REICH „Heal” - okładka


Kurde, jak to jest, że szczyty zdobywają przeciętniacy, a naprawdę wartościowe kapele długo pozostają w podziemiu i nigdy nie mają szans osiągnąć takich wyników, co wyniesieni na ołtarze średniacy? No jak to jest?

Sacred Reich, które ma na koncie kilka co najmniej niezłych albumów, nigdy nie dostąpiło zaszczytu sprzedania przynajmniej tylu albumów, co Exodus. Chociaż wcale od nich gorzej nie grają. Wręcz przeciwnie. Gdyby zechcieć prześledzić dorobek Sacred Reich album po albumie, okazałoby się, że zaczynając od mocno podminowanego punkiem thrashu powoli przejmowali kontrolę nad swoim brzmieniem i z płyty na płytę grali coraz lepiej. A obok klasycznych ich dokonań album Heal jest niejako ukoronowaniem długich lat rozwoju i dowodem na wielki potencjał kapeli, a przy tym żal, że na tak udanym krążkiem nie poszło coś więcej. Niestety wkrótce Sacred Reich rozpadli się pozostawiając po sobie sporo niezłej muzyki.

A co mamy na Heal? Przede wszystkim wielką dawkę kapitalnej thrashowej muzyki w najlepszym wydaniu. Połączenie agresji spod znaku Slayera i Testamentu z wokalem niczym skrzyżowaniem Schmiera z Souzą i Ellsworthem dało piorunujący efekt. Ani chwili na odpoczynek. Świetna jazda w Blue Suit, Brown Shirt, Low, Don't czy Who Do You Want To Be – zresztą trzeba byłoby pewnie cały album wymienić. Masywne, motoryczne, gdzie trzeba skomplikowane riffy. Super sekcja, brzmiąca naprawdę potężnie. Sporo melodii i odrobina kwasu – np. w niemal bluesowym Ask Ed. Mieszanka wybuchowa i cholernie skuteczna. Nie mogę się od tej płyty uwolnić. Wciąga jak diabli. Ja stawiam Sacred Reich w jednym rzędzie z tuzami thrashu, bez względu na wyniki sprzedaży. A wy?

ocena: 8.7/10

Powrót do góry