SOULLESS „The Darkening Of Days”

Strzeżcie się synowie i córki dwudziestego pierwszego już wieku, albowiem dni mroku są blisko. Groźnie zabrzmiało? Ha, ha. Bo tak brzmieć miało. Ale co my tu o jakichś apokaliptycznych pierdołach rozważamy, przecież ta recenzja o CD bezdusznym być miało. 10 songów mroku, nienawiści i brutalnego rzemiosła. Ten zespół jest rodem z US, ale niech was nie zmyli ta kraina, ponieważ kapelka ani za bardzo nie brzmi, ani też nie serwuje nam tu takich wyziewów jak choćby CANNIBAL CORPSE. Owszem jest siarczyście ciężko, ale w innym wymiarze tego słowa. Ten album to ma być chyba death metal. Mówię chyba, bo twórczość kapeli jest na tyle dziwna i zróżnicowana, że trochę trudno to jednoznacznie sklasyfikować. Szczerze powiedziawszy, to przypominają mi trochę KREATOR z ich późniejszych dokonań, a to przecież żaden death metal. Szczególnie gardłowy SOULLESS przypomina mi Petrozę, jego styl śpiewania. Taki specyficzny krzyk. Ale to nie wszystko. Swoim brzmieniem, i strukturą pracy gitar również nasuwają mi na myśl ten kultowy już przecież zespół. Spotkałem się ze stwierdzeniami, iż w muzyce Amerykan, jest zbyt mało mięsa. Otóż moim skromnym zdaniem, dodanie większej ilości basu, oraz nagromadzenie większej ilości ciężaru zmieniłoby diametralnie muzykę zespołu. Ja sobie za bardzo bym tego nie życzył, ponieważ dokonania SOULLESS przypadły mi do gustu, i to dość znacznie.

Sztuka uprawiana przez zespół jest bogata pod względem aranżacyjnym, pomysłów, a o solidne wykonanie też nikogo prosić nie trzeba. Kapela obraca się we własnych ramach muzycznych, oczywiście hołdując muzyce ekstremalnej i nie kalecząc jej, lecz co jakiś czas próbując lekkich eksperymentów, i odrobinę okraszają swoją muzykę inaczej brzmiącymi i wydawałoby się czasami nie pasującymi środkami ekspresji. Ale jak już mówiłem, wszystko jest ciekawie zmontowane, tak, że żadnych luk, ani też nadmiarów dźwięków raczej nie uraczycie. Choć z drugiej strony wszyscy gustami się przecież różnimy. Płytka jest starannie wydana, jak na klasowy zespół przystało. Zewnętrzny cover świetnie się uzupełnia z tytułem albumu, a i samym tekstom też nic nie brakuje. Ta piętka amerykański pomazańców na pewno jest bez duszy, bo według mnie takową poświęcili muzyce. Naprawdę to się czuje. Pasja, uczucie pokładane w poszczególnych kompozycjach oraz delikatna, nazwał bym to przebojowość, lecz wiem że to nie adekwatne słowo, więc nie bierzcie go sobie zbytnio do serca.

C/o Chris Dora
6uo Bradley Ave
Parma OH 44129-2218
USA

chrisdora@webtv.net

Powrót do góry