RADOGOST „W cieniu wielkiego dębu”

RADOGOST „W cieniu wielkiego dębu” - okładka
Kraj: Polska
Gatunek: Folk metal
Strona zespołu: www.radogost.pl
Dobre utwory: Tam po drugiej stronie, Dar czarnego Licha, Utracone Marzenia
Długość albumu: 52:46



Polska scena metalowa nigdy, a raczej, prawie nigdy nie obfitowała w zespoły parające się tą folkową odmianą naszej ukochanej metalowej muzyki. No dobra, niby był ŻYWIOŁAK, niby coś tam, ale zespołu na miarę RADOGOST, który tak wyraźnie sięga do folkowych (ludowych) korzeni prawdopodobnie w Polsce nie było, i nie ma. Zatem W cieniu wielkiego dębu, to album który bynajmniej na naszym rodzimym podwórku powinien dać sporo radochy, wszystkim zainteresowanym. Czy aby na pewno?

Znając poprzedniego dokonania RADOGOST-a, śmiem twierdzić, iż na W cieniu wielkiego dębu, poszli o krok dalej niż na poprzednich wydawnictwach. Nie należy jednak spodziewać się radykalnych zmian. Po prostu, dalsza aktywność na scenie, próby, oraz przede wszystkim koncerty wymogły kilka mniej lub bardziej zauważalnych zmian. I w zasadzie, to samych pozytywnych.

Nowy album w jak na razie mało bogatej dyskografii zespołu przynosi nam kolejną, mocną dawkę, melodii, agresji, ale przede wszystkim sympatycznego klimatu. Zresztą, jak można grać folk metal bez wyczucia tego leśnego klimatu prawda? Klimat w RADOGOST jest równie ważny co ostre riffy, czy wspaniałe partie skrzypiec. Już od samego początku albumu, czyli od intra W cieniu wielkiego dębu, przejmuje nas sielska, ciepła atmosfera, który chcąc nie chcąc, utrzymuje się już do końca trwania albumu.

Nie ma sensu rozkładać albumu na czynniki pierwsze, nie ma sensu też oceniać, co tu pasuje a co nie. Nie, nie trzeba tego robić, bowiem W cieniu wielkiego dębu, to o dziwo album złożony, mający pewną myśl przewodnią. Tak jak na Dwóch Hektarach Żywego Lasu, tak i tym razem, liryki zespołu oscylują wokół tematów ludowych, słowiańskich, czyli jak mniemam bliskich sercu muzyków. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, bo sam nie jestem fanem takiego rodzaju twórczości, ale prawda jest taka, że dzięki tym jakże swojskim, lirykom. łatwiej jest RADOGOST przyswoić. To specyficzne podejście do własnych korzeni, zostało świetnie zilustrowane w niemal pięćdziesięciu trzech minutach trwania albumu. Jak na tak młody zespół, który w dodatku nie jest jeszcze zobowiązany żadnym kontraktem to sporo, może nawet zbyt sporo? Niekoniecznie, ponieważ Polski rynek albo przejdzie obok tej płyty obojętnie, albo nagle ni stąd, ni z owąd, zainteresuje się takim graniem. W to akurat wątpię, dlatego jak pewnie wszyscy wiecie, należy uderzyć do naszych południowych sąsiadów, Czechów. Tam folk ma bardzo podatny grunt, a Czesi z roku na rok są coraz bardziej głodni rasowego folku.

Wróćmy jednak do samego albumu. Jak już mówiłem, nie warto rozkładać go na czynniki pierwsze. Lecz z pewnością warto wytknąć to i owo. Otóż, pomimo faktu, iż grają dość specyficzny metal w naszym kraju, póki co mają jeden problem. Nie wyobrażam sobie sytuacji w której zabrakło by Janka. Tak, tak, skrzypka. Mimo, iż materiał, ten metalowy, na W cieniu wielkiego dębu, jakoś tam się broni (i do tego dojdę czym się broni), to prawda niestety jest dość smutna i bolesna. Gdyby nie skrzypce, gdyby nie folkowe instrumentarium, nie wiem czy faktycznie chciałbym tego słuchać. Ale… ten zarzut faktycznie można by wystosować do większości zespołów tego nurtu. Także, nie załamywać się i robić dalej to co się kocha.

Czasem, ale podkreślam czasem, irytuje mnie wokal Mussiego. Pomimo, iż jego growling jest dość wyraźny, nie zawsze trafia w mój gust. Oraz… miejscami, brakuje mu (Łukaszowi) po prostu mocy w głosie. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że wszystko śpiewa tak samo. Może tak jest łatwiej? Może, kto wie. Pozostając jednak przy samej postaci Łukasza, należą mu się pochwały za partie solowe. Moją ulubioną spośród wszystkich na albumie jest ta z Daru czarnego licha. Zagrana z jajem, polotem i nawet finezją.

Teraz kolejny, niestety bolesny fakt, i zarazem minus. Basu to ja w ogóle nie słyszę. Ale to mnie już nie dziwi. Nawet te wielkie szumne produkcje, jak i te zwykłe robione z mniejszą pompą jakoś omijają ten instrument. No bywa, a zresztą, kto by tam słuchał linii basu prawda? Jeden SADUS wystarczy he,he.
Co do basu, a raczej sekcji, Goszki gra zdecydowanie ciekawiej niż na poprzednim krążku. Gra szybciej, mocniej, oraz z większym wyczuciem, nie zapominając przy tym o sile prostego rytmu. Hah! Nawet zaczął używać twina, i to nie okazyjnie, a całkiem konkretnie (Tam po drugiej stronie). W ogóle te szybkie partie, czy też nawet całe numery w których utrzymuje się szybkie tempo, bynajmniej dla mnie są tymi najciekawszymi, No cóż… ja muszę dostać po mordzie by poczuć metal he,he. RADOGOST-owi też się to udaje.

Mimo wszystko agresywne tempo nie jest tutaj pierwiastkiem który nachalnie wysuwał by się na pierwszy plan. Królem jest średnie do którego zdążyli się już przyzwyczaić wszyscy Ci, którzy kiedykolwiek słyszeli już RADOGOST-a. Są też momenty nie metalowe. Przerywnik w postaci Snu (oraz Oczekując Syna Boga Chmur), idealnie pasuje do całości materiału. Świetnie wkomponował się w całość, i pełni rolę utworu który przygotowuje na szybki, intensywny atak w postaci wspomnianego już Tam po drugiej stronie. Innym numerem który jest inny, oraz ciekawszy są Utracone Marzenia. Bardzo nastrojowy, przesycony melancholią numer. Wszystkie ozdobniki, wokale (Tabak, Mussi, Ewa), wypadają znakomicie. Ta kompozycja wprost emanuje nastrojem, przejmuje wręcz. Nie tylko samą muzyką, ale i tekstem. Tym razem gratulacje dla Mussiego, który napisał na prawdę fajny tekst. Chyba jedyny który w stu procentach mi się podoba.

Hm… czy warto pisać o wieńczącym album ukrytym kawałku. Nie sądzę, no chyba, że lubicie muzykę electro, klubową połączoną z metalem. Oj, nie podoba mi się to, oj wcale. Poza tym jest dobrze, nic tylko znaleźć wydawcę i wznosić kufle piwa w górę. Z radości oczywiście, bowiem muzyka RADOGOST to muza, która niesie z sobą pozytywny ładunek energii. A na koniec pozwolę sobie pogratulować twórczyni okładki jak i całego layout albumu. Amfiria namalowała (!), świetny i genialne korespondujący z zawartością albumu obraz. Nic tylko gratulować i dziękować za takie cudo he,he. A, że wczoraj miała urodziny to i ja jej złożę życzenia, Amfirio, Cześć i Sława Ci, za prawdę.

P.S
Jak się dowiedziałem, ten ostatni numer to tzw Fucker. He,he…. interpretujcie sami 😉

ocena: 8/10

Lista utworów

W cieniu wielkiego dębu
Dar czarnego licha
Niechaj stanie się dzień
Sława i Cześć
Mara
Sen
Tam po drugiej stronie
Utracone marzenia
Legendy ślad
Oczekując syna boga chmur
Halny
Odwet
Tym którzy odeszli
Trybut

Skład

Łukasz Mussi Muschioł – lead guitars
Marian Kolondra – rhythm guitars, bass
Łukasz Goszyk – drums, perc
Jan Musioł – violin

goście:
Tabak – backing vocals
Ewa Karsznia – female vocals
Anna Michajluk – flute
Zygmunt Czupryn – Accordion

Powrót do góry