BRUTAL ASSAULT 2009 – IMMORTAL, BIOHAZARD, OPETH

 

Wróciłem.

W tym roku Brutal Assault był dla mnie wyjątkowy, gdyż wyjechałem dwa dni przed festem, by dotrzeć z Suwałk na dzień poprzedzający koncerty. W sumie cała podróż wyniosła mnie 20h w samochodach, pociągu i taksówce. Tym razem moja relacja będzie wyglądać nieco inaczej, a mianowicie zacznę od podzielenia koncertów na pewne kategorie do których przyporządkuję najlepsze dla mnie występy z tej edycji. A leci to tak:

– Moje osobiste TOP: nie mogę zdecydować się na podanie jednego naj naj koncertu, gdyż jest to po prostu niemożliwe, zatem moje TOP3:

THE FACELESS
TURISAS
EVERGREEN TERRACE

THE FACELESS zniszczyło mnie brzmieniem, doborem kawałków, wokalami, geniuszem perkusisty oraz ogółem, gdyż jestem wielkim fanem i chłopy spełnili moje oczekiwania w 100%. EVERGREEN TERRACE – mimo iż była to 1:20 w nocy, a ludzi naprawdę niewielu – dali z siebie wszystko. Jako, że stałem pod samymi barierkami i byłem jako jedna z pierwszych osób pod sceną – gitarzysta rzucił mi i kumplowi piwo ze sceny, które skonsumowaliśmy przed ich gigiem. Setlista, energia i uczucie – to cechy dla których EVERGREENi dostali się do mojego TOP3. TURISAS odwalił niezłą siekę, poruszył publikę, wypił piwo na scenie i zniszczył coverem Bony M „Rasputin” – kto nie widział, niech żałuje. Do tego oczywiście kilka hiciorów jak choćby „One more”.

– Najciekawszy gig: ULVER. Był to jedyny w swoim rodzaju koncert (a może sztuka?). Jako iż Garm i spółka nie koncertują zbyt często (zaledwie kilka występów przez 15 lat) był to zaszczyt móc zobaczyć takie cudo. Ciężko opisać ich gig, gdyż tak specyficznego show nie widziałem przez całe moje życie. Wielki telebim za muzykami, ukazujący nieraz brutalne i bulwersujące sceny i obrazy, połączony idealnie z każdym dźwiękiem muzyki ULVERA. Zdania co do ich show są podzielone – niektórzy pytali się „co do cholery ta kapela robi na metalowym festiwalu?” a inni znów zachwycali się, tak jak choćby ja.

– Moja najlepsza zabawa pod sceną: CARNIFEX oraz WAR FROM A HARLOTS MOUTH – koniec tematu. Ściana śmierci na WFAHM, czy „kicanie” na CARNIFEX podczas breakdownów to to co najbardziej lubię. Ogólnie w ostatnim czasie mordobicie na deathcorach leży mi jak cholera jasna – mosh & destroy. Do tego takie chwile, jak na „Lie to my face” CARNIFEXa – agrr, bezcenne.

– Największe rozczarowania: DARKANE, ORPHANED LAND, OBSCURA. Ci pierwsi jak i drudzy – na płytach są genialni, uwielbiam ich słuchać….lecz koncertowo wypadają nieumiejętnie, nudno oraz nieprofesjonalnie. Na ORPHANED LAND po trzech kawałkach myślałem, że zasnę na stojąco, a każdy utwór DARKANE brzmiał tak samo. OBSCURA zgubiła gdzieś swoje klawiszowe motywy oraz melodyjne wokale – WTF? Nie po to nagrywa się materiał w studio, by na koncertach nie ukazać go choćby w 90% podobieństwa…

Z ważnych informacji, dla niewiedzących: DAGOBA nie dojechała na festiwal i ich koncert został odwołany z powodu wypadku busa w drodze do Czech. Szkoda chłopaków oraz fanów (w tym mnie) którzy czekali na ich gig – jednak miejmy nadzieję iż chłopcy trzymają się jakoś i żyją…

W tym roku widziałem 34 kapele, a przegapiłem tylko 2 spośród tych na których mi w miarę zależało (kiedyś trzeba spać i jeść, nie?). Wypiłem dziesiątki czeskich piw (między 3,6 do 4,2%), pojadłem zarówno na terenie festu (drogo), jak i na mieście w restauracji (tu już logiczniejszy stosunek cena-jakość). Na terenie BA zajebisty wybór merchu – zarówno oficjalnego, jak i innych cudów – kupiłem sobie bluzę DESPISED ICON, koszulkę BA oraz badzika ABORTED 😉

Przejdźmy teraz do opisu całościowego, a zatem:

DZIEŃ 0:

Przyjechaliśmy 3-osobową ekipą do Jaromera około 10-11 przed południem. Na polu mało ludzi, zatem mogliśmy rozbić się gdzie tylko nam się podobało. Wybraliśmy miejsce niedaleko górki, pod którą wchodziło się by dojść na teren festiwalu. Następnie dołączyły do nas dwie ekipy z którymi sporządziliśmy coś na zasadzie obozu. Zapoznawcze piwa, rozmowy, wspólny obiad w restauracji i tak aż do wieczora (w międzyczasie dołączyła do nas koleżanka, która wróciła z Anglii specjalnie na Brutal Assault). Picie, picie, picie….i tym oto sposobem nadciągnął kolejny dzionek.

DZIEŃ 1:

Z namiotami jest tak, że wieczorami i w nocy zimno spać, a rano – gdy wstanie słońce, nie da się oddychać w środku z ciepła i przegrzania. Zatem sen maks do 8 rano. Śniadanie (piwo?) i oczekiwanie do 16:05 kiedy to mieliśmy iść na pierwszą tego dnia kapelę – WAR FROM A HARLOTS MOUTH. Start niesamowity – zabawa przednia, dobre wall of death na koniec. Kolejna kapela DARKANE – słabooo oj słabo na żywo. Wokalista męczy się śpiewając, nie wyciąga refrenów…do tego nie grali swoich największych hitów prócz ostatniego kawałka. CARNIFEX – zajebioza, zajebioza, zajebioza. Nie miałem jak dostać się na ich giga do Katowic, ale Brutalowy występ był mam nadzieję podobnej klasy. Dobry mosh pod sceną, publika dopisała, niezła energia na scenie i dobór kawałków. Na SADUSa nie miałem siły…wiem, że legenda itp. ale musiałem zachować siły na wieczór + byłem strasznie głodny, więc ominąłem występ. Wróciłem na ROTTING CHRIST. Widziałem już ich jakoś dwa lata temu i na prawdę podobali mi się – tym razem podobnie – bardzo dobry koncert. MADBALL również już kiedyś widziałem i podobnie jak poprzednim razem – nie zrobili na mnie zbyt dużego wrażenia…od taki sobie hardcore, choć fani oczywiście zaskoczeni, a kumpel obijał się w moshpicie. O ORPHANED LAND już się wypowiadałem wyżej – nudne i raczej na posiadówkę niż na metalowy festiwal. PAIN – tylko 55 minut, ale za to jakie! Swietne disco metalowe baunse, z tańcami i hiciorami. Potańczyli, pofazowali oraz zagrali na koniec oczekiwane przez wszystkich „Shut you mouth”. TURISAS znam od kilku lat i szczerze powiem, że bardzo ich lubię, a był okres, gdy nawet ich uwielbiałem. Nie zawiedli moich oczekiwań – niesamowity show i performance. Poruszyli publikę do tańca i wspólnego śpiewania – to na wielki plus dla nich. Legendarny tech death’owy CYNIC w nowym składzie widziałem po raz pierwszy (dwa lata temu line-up różnił się znacznie, gdy ich oglądałem). Mieli poważne problemy techniczne, ale jakimś cudem wybrnęli i zagrali niezły gig – prawie całą nową płytę + dwa stare utwory. Zmęczony udałem się spać na pole namiotowe.

DZIEŃ 2:

Wstaliśmy i udaliśmy się do miasta po zakupy oraz na śniadanie. Jako iż nie jest to zbyt daleko w normalny dzień, a w słoneczny można zdechnąć idąc – mało nie zdechliśmy, hehe. Po pożywieniu się, wypiciu piwa itp. udaliśmy się na pierwszą kapelę tego dnia – OBSCURA. Słabo poszło dla chłopaków…no trudno. Następnie przystanąłem na dłuższą chwilę przy NEGURA BUNGET. Dość ciekawa i avangardowa muzyka, szczególnie zaskoczył mnie instrument wyglądający na deskę do prasowania z drewna, w którą muzyk pukał młotkami. VOMITORY – dość mocno i ciężej niż na płytach – nie zrobili na mnie specjalnego wrażenia, ale niezły performance. Jako, że GRAVE już widziałem i widzieć nie raz jeszcze pewnie będę (choćby na trasie z NILE w tym roku) zbyt dużej ilości czasu na chłopów nie poświęciłem. Zagrali „Souless” i tyle mi styka, by być zadowolonemu. ATHEIST, przez tak wielu oczekiwany, zagrał w starym stylu i poleciał dalej…jak dla mnie totalny przeciętniak, nie rozumiem ich kultu. Niby kontakt z ludźmi był i zagrali perfekcyjnie, ale dla mnie brak polotu. Dużo lepiej spisali się chłopaki z BENEATH THE MASSACRE – genialne wokale, głęboki growl, sieka, brutalność i najcięższe breakdowny jakie słyszałem na żywo. VREID znów gorzej – melodyjne wokale na płytach brzmią ładnie, za to na gigach, jak doświadczyłem – niezbyt… PESTILENCE ominąłem, bo w sumie nie jarali mnie nigdy, lecz poszedłem od razu po nich na BRUJERIA. Zaskoczeniem była obecność panów z NAPALM DEATH oraz wokalisty CARCASS, który grał na gitarze basowej. Choć nie lubię ich twórczości, koncert był bardzo udany. I nadszedł czas na gwiazdy – OPETH…przysięgam, ile razy nie mam podejścia do którejkolwiek ich płyty, zasypiam/przełączam w połowie. Kiedyś nawet ich lubiłem, lecz z czasem stali się schematyczni i nudni. Wiem, że w tej chwili wielu ludzi uważa koncert OPETH za najlepszy, ale to już nie mój problem – dla mnie nudy. Lecim dalej – TESTAMENT, już widziałem, ale mimo to miło zobaczyć ich znów w akcji z nową setlistą (choć gorszą niż choćby na zeszłorocznych HunterFeście). Kolejny ULVER, opisałem w miarę powyżej, podobnie jak EVERGREEN TERRACE – miazga. Koncerciki skończyły się około 2:15 więc szybko do namiotu na pole, piwko i spać.

DZIEŃ 3:

…czyli ostatni dzień Brutal Assault. Wyjątkowo się wyspałem, cholera wie czemu, ale dobrze mi z tym było, więc piwko i poleciałem pod scenę na GAMA BOMB. Pod barierkami pełno polskich thrasherów (może nawet kogoś znam z thrashmetalforum?) , więc mosh był nawet fajny, jednak ja wolałem pomachać baniakiem i pooglądać. Chłopy dobrze się uwinęli i zagrali niezły gig. THE RED CHORD trochę zawiódł moje oczekiwania – miałem nadzieję iż koncertowo lepiej wyrobią normę niż na płytach. A jednak było po prostu nijak. ADOR DORATH jest bardzo specyficzne, lecz nie moja muza, więc posłuchałem z daleka i oglądałem z telebimu. THE FACELESS nie da się opisać – to trzeba przeżyć – moc! GHOST BRIGADE zamuliło mnie…niby takie połączenie KATATONIA z post-rockiem, ale wolę posłuchać ich z płyt niż stać w pełnym słońcu na koncercie i zamulać. EVILE podobał mi się na Metalmanii 2008, lecz tym razem ich nowe kawałki na żywca zabiły mnie na minus – nie wiem po co zmieniają stylistykę na pseudo-cięższą, ale nie wyjdzie im to na dobre. Next gig – HATE ETERNAL – nie ma Dereka Roddiego to nie ma imprezy, hehe. A tak na serio to straszna młucka i chaos…gdyby nie „King of all kings” to koncert zaliczałbym do jednych ze słabszych. Mini przerwa na jedzenie i piwo i lecimy na kolejny oczekiwany przeze mnie koncert – MISERY INDEX. Nowa płyta miecie mnie po pokoju i wbija siekierę w łeb – koncert uczynił to samo. Świetny dobór kawałków (traitorrrrrs!!!) oraz niezła zabawa. Publiką na ANAAL NATHRAKH zaskoczona była nie tylko sama kapela, lecz i…część publiki. Nikt nie spodziewał się takiego ruchu pod sceną i gorącego przyjęcia chłopaków w Czechach. Ci nie zawiedli i dali niesamowity koncert! SUFFOCATION zostało ogłoszone przez wielu najlepszą kapelą tegorocznego BA – jestem w stanie jedynie przytaknąć iż „jedną z lepszych”, bo „naj” z pewnością nie była. Wokalista odwala takie cuda o których na płycie nie marzę (świniaki?). I „ladies and motherfuckers!” czas na gwiazdę festu, czyli IMMORTAL. Show nieziemski (wybuchy, zianie ogniem itp.), muza wykonana jak trzeba – jednak ja fanem IMMORTAL nie jestem, a i ogólnie black metal ostatnimi czasy mi zbrzydł i nie wchodzi (może niedługo mi to minie), więc koncerrrto nie był jakiś specjalny dla mnie. Całość Brutal Assault zamknęło dla mojej ekipy WALLS OF JERICHO, na którym pobiegłem na wall of death i mało nie zginąłem – masakra pod sceną. Na kolejnych kapelach postanowiłem nie zostawać, gdyż MARDUK to nie moja działka (mogłem już widzieć 3, czy 4 razy, ale zawsze wole wypić piwo, niż katować się ich „muzyką”). Udałem się zatem do namiotu w celu wypoczynku. Następnego dnia wielkie pakowanie i kolejne 20h do domu…

Kolejna edycja już za rok,a dokładnie 12-14.08.2010 – zapraszam już dziś w imieniu MetalCentre i moim – z pewnością warto. Ja byłem już trzy razy i za każdym świetnie się bawiłem. Oby do zobaczenia za rok!

 

Powrót do góry