UR „Black Vortex”

Arachnophobia Records, 2017

Muzyka: Black / Thrash / Doom Metal
Strona Internetowa: https://pl-pl.facebook.com/urhorde/
Czas Trwania: 38:23 minut (9 utworów)
Kraj: Polska

Uhm, przyznam, że miałem niemały problem, żeby skleić do kupy kilka sensownych zdań na temat tego krążka. „Black Vortex” naprawdę przyprawia mnie o niesamowicie chimeryczne odczucia, a co gorsza, żadne z nich nie chce wziąć nad drugim góry. Może tak. Z tym krążkiem jest jak ze starym, zdeptanym i zniszczonym parkietem. Jak na niego patrzysz, to się wkurwiasz i masz ochotę go zerwać. Ale od czego jest takie sprytne urządzenie jak cykliniarka? Trochę nią człowiek polata po tym parkiecie, zedrze zniszczenia, pomaluje na nowo lakierem i niby świeci, czyli tak jakby odzyskał świeżość. Niby git, niby znowu cieszy oko, ale człowiek wie, że ciągle depcze po starym, zdeptanym drewnie. Z UR i ich długograjem jest nieco podobnie.

Na „Black Vortex” w zasadzie nie znajdziecie niczego, czego nie słyszelibyście już wcześniej. Lata 90-te to zdecydowanie okres w metalowym łomocie, który autorom tej płytki przydał najwięcej inspiracji. Spoko, jeżeli coś można odkurzyć tak żeby znowu cieszyło w tym przypadku uszy, to czemu nie. Tylko czasem, oprócz przetarcia wspomnianego kurzu, trzeba dany element czymś lekko nabłyszczyć, żeby nadać mu więcej….kurna, życia?

Niby nie jest to zły materiał. Przyznam, że otwierający całość, tytułowy „Black Vortex” buja całkiem przyzwoicie. Dyńka się kołysze, nóżka rwie do tańca. Dalej też nie jest też wcale tragicznie, i da się wyhaczyć sporo dobrego grania. Tylko albo chce się tego krążka słuchać, albo nie bardzo ma się ochotę do niego namiętnie wracać. Przynajmniej ja tak mam. Są dni, kiedy zmielę go kilka razy pod rząd, by później jakoś o nim jakby zapomnieć. Potem znowu gdzieś go odpalę i znowu zapomnę. Rozumiecie?

Nie powiem, UR potrafi urozmaicić swoje granie. Black metal w ich wykonaniu miesza się tu z thrash’em i to całkiem smolistym i czarnym, czy też doom’owymi patentami. Wokalnie można powiedzieć też jest całkiem niczego sobie, bo oprócz standardowych, bezkompromisowych gardłowych wyziewów mamy też czyste partie. Są jakieś melodie, pojawia się czasem całkiem interesujący klimat, by potem znowu UR próbował ukąsić. Przyznam, jakoś to adekwatnie do całości brzmi, nic się tu generalnie z dupy nie bierze, tylko jakoś tak mało wyraźnie to do mnie przemawia. Niby gra i buczy, ale jakoś z butów nie wyrywa.

I nie chodzi mi o jakąś oryginalność czy też jej brak. O tę dzisiaj generalnie ciężko, a też i zagrać coś co słyszało się już setki razy przecież da się tak, że zniszczy na nowo. Ja z tą płytką mam zabitego ćwieka, przy czym nie jest moim zamiarem odstręczać Was jednak od wysłuchania tej pozycji we własnych pieleszach domowych.

Nóż, a może i widelec, Wasze zdanie będzie bardziej zdecydowane?! Ja się jeszcze pobiję ze swoimi myślami.

 

Lista utworów:
1. Black Vortex
2. Black Spark
3. We Are Mortal
4. Shed My Skin
5. The Beckoning Silence
6. The Last Feast
7. Cleansing by Fire
8. The Goddess of the World
9. Oblivion

Skład:
Gregor – gitary / bas / wokal
Kroll – perkusja

Ocena: 6,5/10

https://youtu.be/IQx5yeIhMnM

Powrót do góry