DEMENTOR „The Art Of Blasphemy”

Ten zespół, od kiedy tylko sięgnąć pamięcią, był uważany, za niepodważalnego i jednego z liderów sceny słowackiej. Zresztą, kto tak sądził, lub sądzi, daleki od błędu nie jest a i prawdy dużo w jego słowach ukrytej. Co z tego, jeżeli kapela, pomimo swoich trudów, nie spotyka się z porządną, popartą solidną trasą promocją. Wydawać albumy tylko dla siebie samego? Bez problemu, każdy tego dokona. DEMENTOR'owi trafiła się okazja, bo przecież podpisanie papierków niejako z samą Repulse do codzienności raczej nie należy. Lecz oprócz samego kontrakciku, zbyt wiele wokół samego band'u się nie działo. A szkoda to szkoda, bo, maniax, którzy czytują tylko oficjalną prasę zbyt wielu okazji do zapoznania się szerzej z twórczością kapeli, okazji nie miała. Można śmiało powiedzieć – przynajmniej biorąc pod uwagę nasz kraj – promocja leżała na całej linii. Dopiero podziemniaki z naszego podwórka, dzięki swojej uprzejmości, postanowiły przedstawić tego słowackiego twora. Zresztą jest, o czym mówić, bo poziom utworów granych i tworzonych przez zespół, jest, co najmniej na dobrym poziomie.
DEMENTOR jest kultywatorem brutalnej, a w szczególności amerykańskiej szkoły death metalu. Bluźnierstwem, aż ocieka ich każda kompozycja. Pogardzie praw chrześcijańskiej religii, praktycznie nie ma końca. Ale raczej nie teksty stanowią o istocie samej sztuki metalowej. Tu liczą się raczej umiejętności i pomysły. Tego też zespołowi nie można odmówić. Z pewnością, każdy jakieś tam podobieństwa do jakiegoś tam zespołu X odnajdzie, ale czy jest tak naprawdę ma to jakiś większy sens? Dla mnie nie szczególnie. Fakt, ja mógłbym wymienić przynajmniej dwa zespoły, którymi prawdopodobnie kolesie się inspirują, co wcale nie znaczy, że zrzynają. Według mnie to DEICIDE oraz MORBID ANGEL. Twórczość DEMENTOR ma pewne cechy wspólne z diabłami z Florydy. Death metal w wykonaniu Słowaków jest, złożony technicznie. Nie ma tu jakiejś jednej, i konkretnej normy, poza którą zespół nie może się wychylić. No kłamię może troszeczkę, bo taką normą w ich przypadku może być, chęć tworzenia muzyki, tylko i wyłącznie brutalnej. Z takiego stanu rzeczy, przynajmniej ja się mogę tylko cieszyć. Wściekłe, kąsające, co chwila gitary, solówki, które z miłą chęcią rozwiercą wam łeb, zakręcone partie, to tylko niektóre z atutów twórczości DEMENTOR. Są przecież, hiper szybkości i tu na dużą uwagę zasługuje perkusista zespołu.

Kolo urządzi wam taką kanonadę uderzeń w centralki, iż miejscami można się tylko posikać z zachwytu. Powiem szczerze, że czasami sam zastanawiałem się czy to na pewno nie automat, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że to ludzka robota. Wierzcie lub nie, ale gościo jest niesamowity. Ma chłopak atut w rękawie, gdyby chcieli go wykopać ha, ha. Szybkość przeplata się z bardziej miażdżącymi partiami, czyli zbytnia przewidywalność raczej nie wchodzi w rachubę. A nawet gdyby zespół nie stosował zmiany temp, to w kwestii riffów mają tak namieszane, iż wsłuchując się w poszczególne utwory, też nudy odczuwać nie powinniście. Jest trochę ciekawych sampli, smaczki w postaci elektronicznie spłodzonej części tego albumu. Jeżeli nie kumacie, o co biega, to wyjaśniam, iż mam na myśli fragmenty na kształt intra. Ale i na tym się podróż nie kończy. Te właśnie intra są sprytnie wkomponowane w resztę utworu. Stanowią one same w sobie integralną, jak i wspólną część z resztą poszczególnych tracków. Jest to coś na miarę, krótkiego wprowadzenia, a tym samym, stanowią wątek dość mroczny, pikantną przyprawę, bez której dana potrawa nie ma prawa istnieć. Bez tego, to już nie było by to samo. Kapeli udało się uzyskać solidne brzmienie, adekwatne to tego grania, do grania, jakie można odnaleźć na „The Art Of Blasphemy”. Z kolei na następnym krążku bandu, doświadczycie już czegoś innego, czegoś, co akurat nie pasowałoby tutaj. Podsumowując jest brutalnie, jest bluźnierczo, mrocznie, z kopem i do przodu. Jest tak jak powinno być w muzyce każdego rasowego zespołu. Ten album, choć do najmłodszych i najświeższych już nie należy – bo to już prawie dwulatek – to i tak robi wrażenie i swój efekt oraz cel osiąga bezbłędnie. Dla mnie to krążek dla każdego szanującego się death maniaka.

Powrót do góry