FADING COLOURS „The Beginning 89-94”

FADING COLOURS „The Beginning 89-94” - okładka


Fading Colours, znane niegdyś jako Bruno Wątpliwy (qrde, co za nazwa, prawda? – ale oddajmy hołd: zapożyczona od Monty Pythona, więc można wybaczyć) wypuściło sto lat temu na rynek taką skromną kasetkę Black Horse, na której znajdowała się muzyka powszechnie znana jako elektroniczna z elementami gotyku. Zasłuchiwałem się wtedy w tym albumie jak oszalały, lecz ni diabła nie potrafiłem znaleźć porównania dla tej muzyki – ograniczony skromną wiedzą. Teraz, kilka tysięcy przesłuchanych płyt później, wiem już do kogo Fading Colours najbliżej. Okazało się, że nie trzeba było szukać daleko, gdyż tuż za naszą południową granicą działa kapela, z którą Fading Colours z czasów Black Horse spokojnie mogłoby występować ramię w ramię – chodzi o XIII Stoleti. Podobieństwa są dla mnie ewidentne, jeśli nie brać pod uwagę oczywiście różnic płci – Peter Stepan to jednak „cuś” innego niż De Coy…
Black Horse sytuuje się mniej więcej w okolicach Werewolf XIII Stoleti. To wciąż gotyk, lecz już nie tak mroczny jak klasycy z Sisters Of Mercy, nie tak mocno orkiestrowy jak Lacrimosa, za to wykorzystujący mocno instrumenty klawiszowe. Nawiasem mówiąc później obie grupy obrały nieco inny kierunek, jeśli chodzi o korzystanie z tegoż instrumentarium. XIII Stoleti nagrało słaby album Metropolis, który przeszedł właściwie bez echa, natomiast Fading Colours dopuściło się intrygującego wkroczenia na teren muzyki elektronicznej za sprawą zawierającej remiksy reedycji płyty Time.

Jakie jest jednak The Beginning? Niezłe, ciągle fajnie brzmiące „after all those years”. Zwraca uwagę przede wszystkim ogromna przestrzenność tej muzyki. Brzmienie nie jest gęste, instrumenty tworzą raczej – w przypadku klawiszy – interesujące tła lub – jeśli chodzi o gitary – proste zagrywki dopełniające głos De Coy, niż szalone riffy. Wiele tu spokoju. „Niespokojnego spokoju”, jeśli wolno mi użyć takiego potworka językowego. Kompozycje niby brzmią radośnie, lecz to tylko pozory – wystarczy zapoznać się z tekstami, żeby się przekonać jak mało optymizmu w tych utworach, które w warstwie rytmicznej wiele zawdzięczają popularnej wówczas scenie manchesterskiej (u nas reprezentowanej przez Golden Life). Owa nie-gotycka rytmika może nieco mylić, zwłaszcza jeśli wespół z nią na równych prawach słychać grające momentami nieco „z boku” gitary.

Dobrze się stało, że ta interesująca płyta Fading Colours doczekała się kompaktowej, zremasterowanej edycji, ponieważ wreszcie można jej posłuchać w ludzkich warunkach nie zmagając się z szumiącymi humorami kasety magnetofonowej.

ocena: 4/5

Powrót do góry