FRONTSIDE „…I odpuść nam nasze winy…”

Przede wszystkim chylę czoła przed wokalistą, który od samego początku istnienia kapeli decyduje się na śpiewanie (hmmm…. śpiewanie?) po polsku. Uwielbiam, kiedy klasyczny growling występuje w języku Mickiewicza. To taki trochę swojski akcent, który równocześnie każe nieco inaczej patrzeć na zespół. Bo umówmy się: czy słuchając, dajmy na to, Deicide, naprawdę zwracasz wielką uwagę na to, co Benton sobie mruczy? Jeśli w pewnym momencie usłyszysz jakieś słowo, być może zerkniesz do książeczki z tekstami i sobie poczytasz, ale generalnie tego nie robisz. Tymczasem Frontside dokazuje po polsku i w zasadzie doskonale słychać, jakie słowa wypluwa z siebie wokalista. Dzięki temu Twoja uwaga skupia się także na przekazie słownym, który banalny nie jest, lecz jednocześnie nie odbiega zbytnio od przyjętych w tego typu muzyce standardów.
Frontside zaczynało czas jakiś temu od grania amerykańskiej odmiany hardcore'a deklarując przy tym, że nieobce są im wpływy klasycznie metalowego grania. I faktycznie, dotrzymują słowa na nowej płycie, gdzie bardzo fajnie mieszają się te różne wpływy. Jeśli bowiem wokal manewruje między typowo deathowym growlingiem, a niemal punkowymi zaśpiewami, to już gitary zdradzają szersze inspiracje, w których obok dźwięków właściwych dla Obituary czy Morbid Angel odzywają się echa Testamentu, Biohazard albo nawet Death. Przykładem ultraszybki Wyklęty, rwany Oskarżony albo zakręcone Ulice nienawiści. Fajnie, że panowie zdecydowali się zaprosić kobietę do jednego z numerów (fajnie, że nie oddali jej mikrofonu na całą płytę). Płacz upodlonych zdecydowanie dzięki temu zyskuje.

Co by zresztą nie pisać o tej płycie jej ona dowodem na dobrą kondycję takiego grania – „takiego” oznacza zakręconego, nie przywiązanego do jednego stylu, ciekawego, w sumie nawet oryginalnego. Polecam.

ocena: 4/5

Powrót do góry