VALINOR „It is Night”

Kiedy pierwszy raz posłuchałem płyty Valinor pierwszą rzeczą, jaka przyszła mi do głowy było: muzyka Wikingów. Toż to idealnie pasuje do obrazka: łódź, niespokojne morze, jakiś lód wystający spod powierzchni spienionych fal i kilku gości w skórach i hełmach, którzy płyną po łupy. Poważnie, niczego nie brałem 🙂

Skojarzenie niby wydumane, ale wydaje mi się, że dość trafne, bo to taki klimat. Zresztą, mówiąc już na marginesie, nie do końca bezpodstawne, bo przecież nazwa Valinor została zaczerpnięta z twórczości niejakiego J.R.R.Tolkiena, który – jak wiadomo – garściami wyjmował motywy z różnych mitologii i wsadzał do jednego wora, tworząc własny świat. Możliwe zatem, że owa nazwa istotnie wywodzi się z tradycji nordyckiej. Tak czy siak jednak, Valinor robi trochę podobnie do wspomnianego pisarza. Miesza mianowicie różne style i tworzy z tego swoją jakość. I tak black (wokale i gitary) spotyka się z deathem (sekcja i takowoż gitary), a thrash (gitary) wychodzi naprzeciw tradycyjnemu heavy metalowi (wokale i gitary) po to, by za chwilę trafić na swej drodze na echa gotyku (klawisze) i dalekie reminiscencje power metalu (gitary, trochę wokal).

Mieszanka, wydawałoby się, bez racji bytu – bo przecież składają się na nią elementy nieraz skrajnie różne – a jednak skuteczna. Na tyle skuteczna, że It Is Night wciąga niesamowicie. W powietrzu unosi się aura rycerskości i jakiegoś patosu, ale umówmy się: nie jest to rzecz pretensjonalna. Najlepsze na płycie kawałki, czyli – według mnie – wszystkie trzy części In the Mist… oraz numer tytułowy to kapitalna jazda. Zróżnicowane tempa, ogromna inwencja w wymyślaniu chwytliwych patentów, fajne wstawki klawiszy i przede wszystkim niesamowita spójność tego materiału naprawdę robią wrażenie. Aż dziw bierze, że ten zespół, który istnieje już przecież 10 lat nie zaistniał w świadomości większej liczby słuchaczy. Ale to się na pewno zmieni, czego im życzę. Oby więcej takich płyt!

ocena: 4/5

Powrót do góry