VANDEN PLAS „AcCult”

Cóż, nie często się zdarza, aby kapela, która dopiero co (dwa lata wcześniej) wydała swój debiutancki album, publikowała płytę w całości akustyczną, w dodatku zawierającą kilka przeróbek cudzych kawałków plus znane już własne utwory. Vanden Plas, nieświadom czyhających nań niebezpieczeństw nie przejął się za bardzo pomówieniami o nierozważny krok i zaprezentował światu rzecz co prawda nie przełomową, ani też potrafiącą na stałe zapisać się w kanonach rocka, lecz na pewno ciekawą i wartą uwagi.

Zacznijmy od coverów. Z tych przedstawionych na płycie najlepiej prezentuje się Vanden Plasowa wersja Kayleigh z repertuaru Marillion, poprzedzona motywem z Pseudo Silk Kimono – innego utworu tejże grupy z tej samej płyty, Misplaced Childhood. Dlaczego właśnie Kayleigh wypada najlepiej? Bo osobiście uwielbiam ten numer, a Vanden Plas udało się go nie zepsuć. Ich wersja jest do bólu zachowawcza, grupa nie ingeruje ani – broń Boże! – w tekst, ani w aranżację. Niemniej jednak brzmi to fajnie, a głos Andreasa Kuntza świetnie wpasowuje się w klimat kompozycji. Inaczej rzecz się ma z Georgia On My Mind, autorstwa klasyka Raya Charlesa. Tu utwór brzmi jak numer Vanden Plas, pozbawiony jest zupełnie owej magicznej aury oryginału i dlatego podoba mi się mniej. Średnio pasuje głos wokalisty, dość typowy, zakorzeniony głęboko w manierze lat 80. Niewiele mogę powiedzieć z kolei o oryginalnym wykonaniu Des Hauts, Des Bas niejakiego Stephana Eichena. Jeśli jednak autor śpiewa ten kawałek z taką pasją, z jaką czyni to Kuntz, musi to być wielka pieśń. Brzmi kapitalnie, pełna jest namiętności, jakiegoś uniesienia, emocji. Ech, aż ciarki przechodzą. Z pewnością jest to jeden z najjaśniejszych punktów płyty. Na koniec został jeszcze Spanish Rain amerykańskiej kapeli Saigon Kick, która swoje triumfy święciła chyba ze sto lat temu, kiedy królowali jeszcze Cinderella i Poison. I taki jest też ten numer – bardzo mocno tchnący atmosferą sprzed 20 lat, obowiązkowo rzewny, a jednak pozostawiający niedosyt. Nie przekonał mnie.

Przekonują mnie natomiast oryginalne Vanden Plasowe numery, których na AcCult znalazło się kilka. Najmocniej z nich lśni zdecydowanie Days Of Thunder, któremu klimat nadaje kapitalnie dopasowana wiolonczela. Zaraz obok niego Raining In My Heart z fajnym wstępem na pianinie, który gładko przechodzi w dialog z gitarzystą – kawałek dobrej roboty i świetny aranż. Może się podobać How Many Tears – bardzo żywiołowy numer, który kojarzy mi się z najlepszymi fragmentami amerykańskiego hard rocka: Skid Row albo Guns n'Roses. Poważnie. Słychać też delikatne wpływy Led Zeppelin (gitara w okolicy trzeciej minuty). Świetna rzecz.

Ogólnie rzecz biorąc, niegłupia płyta. Pomysłowe aranżacje plus niezły dobór repertuaru gwarantują przednią zabawę. Dla wszystkich fanów Vanden Plas to pozycja obowiązkowa. Dla niezorientowanych, chyba jednak płyta dająca nieco mylne pojęcie o tym, jak na co dzień gra zespół. Ale gdyby jeszcze kiedyś zechcieli nagrać podobny album, to popędzę do sklepu…

ocena: 4/5

Powrót do góry