WINTER CRUSADE TOUR 2002 – NECROPHOBIC, QUO VADIS, CORRUPTION, UNNAMED, MASS AGE, TEHACE

Coś się przycięło na tym koncercie. Ale co? Czy problemem była cena biletów, nie przespana przez muzyków noc, ciśnienie? Ogólnie publika zachowywała się jak na Bożym Ciele, „czołem Glemp, jestem, widać mnie”. Nie pomogła akcja mikołajkowa, w której udział brał osobiście sam Mittloff, a która polegała na tym, że każdy posiadający bilet mógł przy wejściu wylosować sobie z olbrzymiego worka dowolną kasetę wydawaną przez Apocalypse Production. Od razu przyznaję się, że w związku z opóźnioną o ponad godzinę inicjacją imprezy nie mogłem dotrwać do końca, z uwagi na późniejsze problemy z powrotem do domu. Stąd też nie widziałem występów tuzów z Necrophobic i Quo Vadis. Ale cóż, są klasą sami w sobie, więc zapewne zagrali dobrze. Acha. No i niestety wypadły z warszawskiego występu Hell Born i Diabolical. Czy wystąpią na dalszych koncertach trasy, nie wiadomo, choć wiewiórki na drzewach mówią, że raczej nie…

Na pożarcie pierwsi zostali rzuceni goście z Wybrzeża TEHACE. Koncert zagrali świetny, moim zdaniem. Choć są to dwudziestolatkowie, rozbili spokój ducha około 6-7 ekstremalnie deathowymi kompozycjami, bardzo precyzyjnie zagranymi, i bardzo intrygującymi. Miło mi było poznać nieznany mi wcześniej zespół i jeśli przeznaczone jest im coś osiągnąć w tym kraju, to mam nadzieję, że będą wpadać do stolicy częściej. Jedyne, co brzmiało dla mnie dziwnie, to chwile, w których wokalista zwracał się o coś do publiki swym normalnym głosem. Przywracało to rozchlastany umysł z powrotem na warszawską glebę. „Gogo” pogadał coś do publiki, cztery blachy i… do przodu. Bardzo zgrany młody zespół, na scenie dający z siebie wszystko, mogę wam zaręczyć.

Chwila przerwy i na scenę wkroczyli członkowie Mass Age. Ich muzyki także nie znałem wcześniej, ale jestem trochę usprawiedliwiony, gdyż są z Gdańska. Grają taki przyciążony thrash, na pierwszej linii bardzo ruchliwy wokalista. A gdy w końcu zrobił się lekki ruch pod sceną… poszedłem zrobić wywiad z Tehace. No cóż, już takie jest życie wywiadowcy, że nie przychodzi na koncert tylko się bawić, ale też spróbować trochę udokumentować zdarzenie. Szkoda, bo w trakcie wywiadu zza ściany docierały do mnie energetyczne numery, a to nie to samo, co stać pod sceną. To, co zdążyłem zobaczyć i usłyszeć, na pewno było wyraźnym symptomem wyjadaczy. Chętnie zapoznałbym się z jakimś ich materiałem dłużej i w większej ilości.

Unnamed – dziś było jakieś bez tchu, bez szkieletów. Nie zeszli poniżej pewnego poziomu, ale czegoś zabrakło – może dynamiki? Napotkany przed koncertem Grudzień, gitarzysta zespołu skarżył się na ból głowy i lekką grypę, co chyba trochę usprawiedliwia zespół. Ale słyszałem już ten band wykonujący swój repertuar z większym szaleństwem i ekspresją. Mimo wszystko pod sceną pewna grupa osób z pieśnią na ustach wiernie towarzyszyła następnemu, scenicznemu ujawnieniu się Nienazwanego. W tym i ja, tylko że… Muszę koniecznie zdobyć sobie teksty zespołu, ponieważ to już wstyd dla mnie, że na kolejnym koncercie kapeli nie potrafię zaśpiewać nic więcej niż ŁouŁo! No nic, należy trzymać kciuki za nowoczesne antybiotyki.

Ostatni poznany przeze mnie zespół z autopsji to Corruption. Nie wiele powiem wam o stylu zespołu, bo stałem jak wkopany patrząc na sceniczny wypas muzyków. Yeah! Coś pośredniego między Monster Magnet a Acid Drinkers. Mówię wam, spadły mi z nóg lakierki… Bardzo fajnie zagrali według mnie, poza tym przybijali ludziom piątki, a gdy spragniony basista zapytał publikę, o coś do picia, pierwszy podałem mu swój kubek pienistego. Super czadowo, choć muza nie była do końca prosta, a ponadto, jak zapowiedzieli muzycy, koncert zagrali dla swego drugiego gitarzysty, którego obowiązki wezwały w inne miejsce. Może włączył się tu syndrom drużyny piłkarskiej, która po stracie jednego piłkarza potrafi wznieść się na wyżyny umiejętności i nadrabia puste miejsce zwiększoną determinacją. Styl określmy, zważywszy na to, co wyryło się po tym występie w mej głowie, jako rock'n'rollowe thrash'n'heavy. Na ostatnim numerze, a był to cover „Paranoid” Sabsów, wsparł Corruption Skaya z Quo Vadis, który eksponował swoje nowe, kocie soczewki kontaktowe. Kurde, niezłe wariactwo…

Zanim opuściłem klub, przysłuchiwałem się graniu na sucho w kanciapie członków z Necrophobic, którzy ponadto chętnie pozowali do zdjęć z fanami i zagadywali ludzi po angielsku. Wydali mi się bardzo sympatyczni, no ale bez bicia przyznaję się, że nie dotrwałem do ich giga.

W trakcie koncertów został uruchomiony kiosk – stoisko z różnymi gadżetami, koszulkami, płytami CD i kasetami. Ceny były umiarkowane, i widziałem że ludzie to brali, tak więc jak sądzę, podobne atrakcje będą czekać fanów na dalszych koncertach tej trasy. Tak więc uprzedzam was, jeśli się wybieracie na koncert z tej trasy, to rozbijcie świnkę skarbonkę, sprzedajcie butelki i makulaturę i weźcie co macie ze skarpety. Będzie na co wydać!

PS. Właśnie się dowiedziałem, że po moim wyjściu z klubu dotarł tam i szukał mnie na koncercie kumpel z osiedla, który przyjechał własnym autem. Cholerne walkmany! Nie słyszałem telefonu, bo przy takim obrocie sprawy zostałbym do końca. Shit! Pozdrawiam załogę Tehace, Grudnia i Roba z żoną oraz specjalnie Piotra Kozieradzkiego. Wiemy za co.

Powrót do góry