DANZIG, GLENN „Black Aria”

DANZIG, GLENN „Black Aria” - okładka


Nagrany w okolicach 1992 roku. Wypuszczony wtedy w mikroskopijnym nakładzie, a siedem lat później wznowiony. Album wszechstronnego twórcy (muzyka: Misfits, Samhain, Danzig; komiks: The Albino Spider Of Dajette chociażby; film). Płyta przez jednych uważana za dzieło wielkie, choć krótkie (niecałe pół godziny). Przez drugich przeciwnie – album olewany i wyśmiewany. Przez światłych speców od szufladek krążek zaliczany bądź do muzyki klasycznej, bądź też nurtu dark ambient. Według mnie prawda jest taka, że Black Aria nie jest ani muzyką klasyczną (bo jednak cechuje ją rzadka w tym stylu prostota i jakaś pretensjonalność i oczywistość), ani ambientem (bo jednak Danzig używa instrumentów właściwych muzyce klasycznej, a także głosów damskich spreparowanych tak, że chwilami brzmią jak chór; także kompozycyjnie blisko tej muzyce do klasyki.) Wychodzi więc na to, że mamy oto album stojący pośrodku tych dwu stylistyk, niezdecydowany, w którą stronę pójść. To dobrze, czy źle? Według mnie źle.

Glenn Danzig porywając się na ten typ muzyki stworzył coś, czego wcześniej nie robił z żadnym ze swoich zespołów. To fakt. Album na tyle odstaje od jego wcześniejszych dokonań, że miłośnicy talentu Danziga mogą być mocno zaskoczeni. A jednak z opinii, które znalazłem w sieci wynika dość jasno, że większość z nich zakochała się w Black Arii! Co więcej, niektórzy twierdzą nawet, że jest to najwspanialsza płyta w ich metalowej kolekcji. Spróbujmy sobie to wyjaśnić. Jeśli słuchasz wyłącznie metalu, od czasu do czasu urozmaicając sobie menu pozycjami w rodzaju Theriona czy „odmienionego” Paradise Lost, wtedy taka muzyka, jak na Black Arii działa na ciebie w sposób ogromny. Niewrażliwy dotąd na podobne dźwięki odkrywasz nagle, że poza rytmicznym napierdalaniem (i Ich Troje lecącym zza płotu) istnieje coś jeszcze. Nagle dociera do ciebie nowy świat muzycznych doznań. Otwiera ci uszy i umysł. Wtedy sądzisz, że Black Aria to najwspanialsze muzyczne dokonanie.

Jeśli natomiast nie ograniczasz się do słuchania tylko heavy metalu, lecz zapodajesz regularnie inne stylistyki – lubisz posłuchać bluesa, czasem jazzu, odrobinę hip hopu, potem zwykły pop, czemu by nie kapkę klasyki, może jakaś opera, dlaczego nie sięgnąć po jakiś trip hop, nawet techno house na odpowiedni nastrój, death, black, gotyk, noise, jakieś loopowe sprawy, ambient w deszczową noc – jeśli słuchasz tak różnych rzeczy, wtedy podczas obcowania z Black Arią dotrze do ciebie, że gdzieś to wszystko już słyszałeś. Że muzyka klasyczna na świecie istnieje o wiele lepsza (weźmy wszystkich starych i nowych, klasycznych i obecnych kompozytorów), a ambient też znasz w o wiele ciekawszym wykonaniu. I wtedy Black Aria traci wiele w twoich oczach (uszach). Bo chociaż na pewno jest to rzecz interesująca i fajnie zrobiona (Overture Of The Rebel Angels – najlepszy kawałek na tej płycie, zdecydowanie), to jednak sprawia wrażenie kaprysu Glenna Danziga. Ot, próbę zmierzenia się z nieco inną materią muzyczną, niż na co dzień. Próbą w miarę udaną, lecz odrobinę pretensjonalną i z pewnością mało oryginalną (przynajmniej w warstwie kompozycyjnej).

ocena: 4.7/10

Powrót do góry