HEAVEN AND HELL „The devil you know”

HEAVEN AND HELL „The devil you know” - okładka
Kraj: Wielka Brytania/Stany Zjednoczone
Gatunek: Heavy/doom metal
Strona zespołu: http://www.heavenandhelllive.com/
Dobre utwory: Atom and Evil, Follow the tears, Bible Black
Długość albumu: 54:52



No i co ja tu jeszcze mogę napisać? No pytam się co? Wiecie, zanim włożyłem ten album do odtwarzacza czułem się dziwnie nieswojo, dlaczego? Ponieważ ilość spustów i peanów nad tym albumem (ciekawe za co?) wywołała we mnie pewne zniesmaczenie, dość lepkie, że tak powiem. No ale co tam, odważyłem się to i słucham. Teraz należy odpowiedzieć sobie na jedno zasadnicze pytane, czy liczy się tutaj muzyka, czy sam fakt tego, że ten album w ogóle powstał i namieszał na scenie heavy? Oczywiście być może dla kogoś faktycznie liczą się dźwięki, ale ja wychodzę z dość kontrowersyjnego założenia, że nieważne jaki by ten album nie był pompa towarzysząca jego wydaniu i tak byłaby ogromna, a recenzenci chcąc, nie chcąc i tak by ten album wychwalali. Pff.

Historię zespołu powinien znać każdy, a jeśli nie, to gwoli przypomnienia HEAVEN AND HELL to przecież to oryginalny skład BLACK SABBATH z Ronnie'm Jamesem Dio jako wokalistą. To właśnie za ten fakt skusiłem się i sięgnąłem po ten krążek. Niezdarte ponad sześćdziesięcioletnie gardło DIO to ostoja i znak rozpoznawczy całego heavy metalowego świata, a, że ja tego pana co najmniej bardzo lubię, to jestem chyba usprawiedliwiony. Dodam tutaj jeszcze, że przez większość, ten album uważany jest za taki jasny punkt na czarnym heavy metalowym świecie, który już kompletnie niczym nie zaskakuje. To nie objawienie, bo przecież Ci panowie już dobrych dwadzieścia lat temu pokazali światu, kto i w jaki sposób tutaj rządzi. The devil you know to definitywnie album dla fanów BLACK SABBATH jak i starego heavy metalu rodem z wczesnych lat 80. I w tym momencie muszę z przykrością przyznać, że chyba tylko i wyłącznie dla nich. Głuchy jestem, to wina metalcore'a he,he.

Dla metalowego młodzika ten album może wydać się nudny, bo wolny, momentami minimalnie monotonny, nieco epicki (a jakże), oraz ciężki ale w taki oldchoolowy sposób. Tutaj nikt z nikim się nie ściga, nie udowadnia swoich umiejętności, zresztą, nawet jeśli by panowie chcieli, to wiek już raczej nie pozwala, a poza tym, konwencja zespołu wymusza takie a nie inne granie. Z całą pewnością muszę jednak przyznać, że to co oferuje nam Iommi i spółka to na prawdę mocne i energiczne dźwięki, może nawet najmocniejsze w całej karierze. Ma się rozumieć, że to się co najmniej chwali, i tak też jest. Niewątpliwie ciężar tego albumu (wraz z naprawdę dobrą produkcją) to atut całego zespołu. Idźmy jeszcze o krok dalej, mistrz gitary Tommy Iommi, mimo, iż każdy (dosłownie każdy) utwór ozdabia solem, tym zabiegiem niestety nie wywołuje u mnie żadnych palpitacji serca. Od jegomościa oczekuję solidnych bujających riffów, które same wwiercają się w głowę i takich też jest tutaj cała masa. Począwszy od jednego z najlepszych na całej płycie, otwieracza Atom and evil, czy singlowego, ale bardzo intensywnego Bible Black. W tym drugim właśnie użyto akustycznych wstawek by godnie rozpocząć majestatyczny utwór, nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą na całym albumie.

Jednakowoż w pewnym momenie, a żeby być bardzo precyzyjnym od czwartego utworu aż do siódmego (nie włącznie) jest niestety bardzo monotonnie, smutno jakoś tak, co dobitnie potwierdza choćby nieco nostalgiczne solo Iommi'ego w Rock and roll angel. Chwała diabłu za to, że panowie jednak wiedzą jak przeplatać ze sobą dźwięki szybsze i wolniejsze (choć tych pierwszych nie ma zbyt wiele…) i od Eating the cannibals jest już znacznie pogodniej, żywiej i ostrzej, a nie tak mdle jak w The turn of the screw, który mimo, iż wyróżnia się fajną partią basu i nawet całkiem zgrabnym tempem utworu, nie wywiera kompletnie żadnego znaczącego wrażenia. Jako całość ten krążek faktycznie trzyma się kupy, to jakaś tam gratka, aczkolwiek jak już wspominałem wyżej nie dla wszystkich. Swoje powody dla których w ogóle wysłuchałem tego albumu już podałem, i jak się okazało całkiem słusznie. DIO to niewątpliwie największy atut HEAVEN AND HELL, a właściwie to każdego projektu w którym ten jakże niski człowiecze się udziela.

Podsumowując. Album zgrabny, ciężki z pewnością zadowalający swój target. Szczerze mówiąc, The Devil You Know traktuję jako miły przerywnik i odskocznię od rzeczy którymi jaram się na co dzień. Wysłuchałem, w paru momentach nawet się pogibałem, a na mej twarzy przynajmniej raz pojawił się nieco szyderczy, szatański uśmieszek, dokładnie taki, jaki z pewnością ma na swej twarzy DIO gdy na koncertach grają Follow the tears. Świetny utwór a otwierający riff i te organy w tle to istna masakra.

I know the devil? How about you?

ocena: 7/10

Lista utworów

1. Atom & Evil 05:15
2. Fear 04:48
3. Bible Black 06:30
4. Double the Pain 05:25
5. Rock & Roll Angel 06:25
6. The Turn of the Screw 05:02
7. Eating the Cannibals 03:37
8. Follow the Tears 06:12
9. Neverwhere 04:35
10. Breaking into Heaven 07:03

Skład

Ronnie James Dio – Vocals
Tony Iommi – Guitars
Terrance „Geezer” Butler – Bass
Vinny Appice – Drums

Powrót do góry