PROGRESSIVE NATION 2009 – DREAM THEATER, OPETH

Jakże miło ze strony Rock-Serwis oraz Mike'a Portnoya iż trasa Progressive Nation trafiła w tym roku również do Polski. Co za tym idzie, jako miłośnik progresywnego grania, musiałem stawić się w Bydgoszczy 30stego września. Z pomocą odnośnie transportu z Suwałlk na miejsce nadciągnął znajomy, który wybierał się samochodem i miał wolne miejsca. Zatem bilet w kieszeń i lecimy.

Jechałem głównie na DREAM THEATER, by zobaczyć ich na żywo po raz czwarty (wielkie kapele nigdy się nie nudzą), OPETH widziałem już w wakacje i nie zrobili na mnie ciekawego wrażenia (tak, tak, wiem – koncert w Wawie ponoć rozwalił i był niesamowity…tylko co z tego jak nie umieją go najwidoczniej powtórzyć?). Spodziewałem się około 5 h występów wszystkich czterech kapel, zatem opcja sektorów VIP wydała się najlepszą z możliwych – taki tez bilet posiadałem. Wiele godzin jazdy samochodem, stania w korkach i spania na siedząco i dojechaliśmy po 18:00. Nie wiem o której zaczęto wpuszczać ludzi, ale prawdopodobnie większość ludzi spóźniła się na kapelę otwierającą gig – UNEXPECT. Znam tą bandę z CD i muszę przyznać iż na koncercie wypadają dużo mniej…awangardowo niż na płytach. Bardzo ciekawy performance, dużo energii na scenie i niestety brak mojego ulubionego tracku „Chromatic Chimera”. Publika powitała i odebrała ich w miarę ciepło, oby wrcócili kiedyś do nas na dłuższy gigas. Kolejny na scenie po dość nie dużej przerwie pojawił się BIGELF, którego wejściu na deski towarzyszył „Imperial march” z Gwiezdnych Wojen. Wokalista, a zarazem klawiszowiec w cylindrze, gitarzysta i basista oraz perkman z typowym rock'n'rollowym zestawem perkusyjnym. Ich muzyka to połączenie klasycznego rocka z psychodelicznymi motywami i progresją a'la U.K. Podczas jednego utworu na scenę wbiegł organizator trasy, a zarazem perkusista DREAM THEATER – Mike Portnoy, zasiadł za garami i zagrał z BIGELFEM cały kawałek. Wokalista kapeli podziękował mu słowami „Dzięki Mike, zmieniłeś nasze życie”.

Tyle jeśli chodzi o dwa supporty, przejdźmy teraz do gwiazd wieczoru. OPETH – ja zawsze mam po ich koncertach mieszane uczucia. Niby wszystko w porządku, brak fałszów, wszystko dobrze odegrane, nawet niezły dobór kawałków na setlistę…nie mam zastrzeżeń tyle do samego gigu OPETH, co do kapeli ogólnie. Fenomen tego bandu to dla mnie od lat wielki znak zapytania. Riffy i motywy w piosenkach wydłużane i powtarzane co najmniej 4x za dużo, patterny (mimo iż często ciekawe) zagrane 12 razy pod rząd stają się nużące i niestrawne. Gdyby tak OPETH skrócił swoje kawałki o połowę i nie robił dłużyzn instrumentalnych miałbym do nich inne podejście. Wracając do koncertu – było dużo lepiej niż ostatnim razem, gdy widziałem ich live. Mikael zmienił nawet dowcipy i żarty między utworami. Tak czy siak fani byli jak zwykle zachwyceni – rozmawiałem z paroma osobami po koncercie i dzień po nim – zdania raczej nie były podzielone – „zajebisty gig, ale w Wawie było lepiej. Gdyby grali bez innych kapel byłoby inaczej” 😉

I nadszedł czas na danie główne Progressive Nation, czyli DREAM THEATER. Oczekiwaliśmy na wejście muzyków na scenę przez około 30 minut, by ekipa mogła przygotować światła i efekty. Następnie włączone zostało epickie intro oraz zgasły reflektory. Kiedy kurtyna spadła na ziemię, zobaczyliśmy prawie pełny skład DT zaczynający właśnie grać „A nightmare to remember”. LaBrie wbiegł na scenę dosłownie parę sekund przed tym jak zaczął swoje partie wokalne. Niesamowite światła, podniosła atmosfera i genialny performance! Przywitani wielkimi brawami kontynuowali ze słynnym połączeniem „The mirror” i „Lie” z płyty „Awake”. Na telebimie mogliśmy obserwować na zmianę muzyków na scenie, jak i obrazki, animacje oraz fragmenty teledysków. Następnie bardzo długie intro + solówka gitarowa Petrucciego do balladki „Hollow years”. Dość ciekawa wersja live, różniła się znacznie od oryginału. Dla tych którzy obserwowali setlisty z PNT 09' zaskoczeniem nie była solówka na keyboardzie z ciekawymi animacjami na telebimie. Później w kolejności poleciały „The dance of eternity” (chyba najbardziej oczekiwany przez muzyków wśród publiki) połączone dość sprytnie z „One last time” (!!!). Nie spodziewałem się iż zagrają ten kawałek u nas w Polsce, ale czekałem na niego cierpliwie, podobnie jak na „In the name of god” (który widziałem na żywo w Poznaniu w 2005) – niestety nie zagrali go tym razem… „Solitary shell” dało dla ludzi pod sceną chwilę odpoczynku, gdyż jest niezwykle przystępnym i spokojnym utworem. Do pieczętowaniem wieczoru było zagranie singla „A rite of passage” z nowej CD oraz bisu w postaci „The Count Of Tuscany” – który został odegrany przez DREAM THEATER niezwykle epicko.

Pierwszy raz nie byłem zmęczony po koncercie – jednak miejsca siedzące w strefie VIP na koncertach muzyki progresywnej to cud, hehe. No i cóż mogę dodać? Czekam na kolejny gig DREAMÓW w Polsce.

Powrót do góry