MYOPIA – Wywiad z Robertem, wokalistą i basistą zespołu.

Muszę pochwalić chłopaków z Myopii, gdyż bardzo szybko nawiązali ze mną korespondencję, ustawili się na wywiad, ba, nawet Robert sam przyjechał do mnie na rozmowę, którą przeprowadziliśmy w pobliskiej knajpce, a w której zwykle przesiadują policjanci… Widząc takie zdyscyplinowanie i dynamikę w szeregach zespołu, nie dziwne jest teraz dla mnie to, że bez problemu radzą sobie na koncertach z niełatwym materiałem pochodzącym z płyty „subconsciously unconscious”. Nie boją się ryzyka – o to na pewno. A muzyka ich jest to bardzo dziwna i popieprzona sprawa. Z Robertem wokalistą Myopii pogadałem o historii kapeli, tasowaniach w składzie, nagraniach w Polsce przez Szymona Czecha i… w Czechach, stosunku do narkotyków, jego pracy nad techniką, życiu prywatnym, pasji muzycznej, przekwalifikowaniu z gitarzysty na basistę zespołu i wielu innych sprawach. A że jest osobą bardzo otwartą to i rozmawiało nam się długo i przyjemnie, jak to przy piwku bywa…

…E…

Zanim zaczniesz, pozwól, że poczęstuję się twoim papierosem…

Proszę, proszę… Twoja kobieta wie, że palisz w ogóle?

Nie ma z tym problemu, bo palę sporadycznie, od czasu do czasu… (śmiech)

No wiesz, w świetle prawa amerykańskiego papierosy są narkotykami. O właśnie. Proszę o zaprezentowanie oficjalnego stosunku zespołu Myopia do narkotyków?

Do narkotyków? Nie wiem, czemu akurat z tym do mnie… Nie wiem, jaki jest stosunek zespołu, ale mój jest taki, że nigdy nie dawałem sobie w żyłę, i nie mam zamiaru, bo nigdy mnie to nie pociągało. Wiesz, zapalenie trawki nie jest to nic groźnego, i od czasu do czasu można sobie to zajarać. Ale nie przywiązuję się tak samo, jak i do palenia fajek. Mogę sobie zapalić, ale nie wciąga mnie to za bardzo.

Przepraszam, ale czy my rozmawiamy o marihuanie, czy o narkotykach?

Wiesz, jakoś ja się nie wgryzałem nigdy w żadne sprawy narkotyczne. Dla mnie zapalenie trawki kopie mniej, niż zapalenie papierosa.

No, sądząc po tym jak gracie, to chyba sporo kawy w takim razie walicie, bo kurcze, muzykę tworzycie ze speedem i kopem!

Nie…! Materiał był robiony przez dosyć długi okres, bo na tej płycie są kawałki również sprzed np. 10 lat. Dlatego chcieliśmy to zarejestrować. Obecnie mamy nowe pomysły, które pewnie za jakiś czas nagramy, ale nigdy nie były robione na jakiś spidach, a raczej wypływały z… bo ja wiem…? Z głębi… Na pewno nic nie powstało pod wpływem narkotyków. Już raczej pod wpływem rozmaitych wydarzeń, albo czegoś, co nazwijmy, kombinacją myśli. To raczej na tym się opiera. Ale nie pod wpływem jakiegoś sztucznego czadu w głowie.

OK, OK. Teraz już wierzę. Czemu na plakatach reklamujących wasze koncerty widnieją etykietki „psychodelic metal”? Czy zgadzasz się z takim zdefiniowaniem waszej muzyki?

Wiesz, tego rodzaju etykieta jest formą dania informacji ludziom, czego mogą mniej więcej oczekiwać po naszym zespole. To tak, jak recenzent. Przypinacie zwykle, wy recenzenci, te swoje nazwy, żeby można było skumać, z czym co można jeść. A i tak każdy sobie może interpretować dowolnie naszą muzykę. A że jest ona troszeczkę inna, dźwięki są może bardziej psychodeliczne i odjechane, niż te ze standardowej gamy, to jak najbardziej pod tym kątem można by to tak czytać.

A jak byś określił wasz styl inaczej. Jak graliście kiedyś, i czy zawsze graliście tak samo…

Kiedyś bardziej zwracaliśmy uwagę na stronę techniczną. Musieliśmy dużo uwagi poświęcać na to, że musi być coś zagrane równo, klarownie, żeby wszystko było słychać. Kiedy graliśmy kiedyś koncerty – przed wyjazdem do Anglii (członkowie wyjechali w latach 1995-1997 – przyp. Emanuel), – to nie mieliśmy ani pracy, ani kasy na zorganizowanie jakiegoś super sprzętu o dobrej mocy, i raczej ustawialiśmy brzmienie na koncertach tak, żeby to było selektywne i żeby wszystko było słychać. Ale traciło to kopa. Okazuje się, że to nie jest najważniejsze. Najważniejsze jest to, by z koncertu można było wyciągnąć jakiś power, jakiś czad, a selektywność dźwięku to można sobie posłuchać na płycie. Na koncercie powinno być czadowo, choć owszem należy koncentrować się na dobrym brzmieniu, ale należy dążyć do tego, żeby dać widowisko z prawdziwym kopem. I raczej w tej chwili zmierzamy do tego, żeby to brzmiało powerowo, niż żeby było słychać każdy jeden specyficzny dźwięk. Całość ma brzmieć czadowo.

Czyli numer ma brzmieć dobrze jako całość, jako dobry kawałek, a nie poszczególne solówki…

Dokładnie.

A czy jesteście zespołem, który na koncertach gra bardzo widowiskowo, wizualnie? Czy stoicie jak wieszaki z zawieszonymi gitarami i odgrywacie partie?

He… Kiedyś tak było, jak zaczynaliśmy. Trzęsawka pełna, trema, kupa w majtach itd., ale w tej chwili już mamy to za sobą, bo zupełnie u nas inne podejście panuje w zespole Jakieś takie bardziej na luzie. Dzięki temu ma się większą swobodę grania i można się poruszać, poskakać, potrzepać głową, i to też na pewno lepiej wygląda, jeśli o to pytasz. To nie jest najważniejsze, ale na pewno ma to swój wkład w odbiór koncertu przez publikę…

OK. To może tak od początku zacznę. Kiedy został założony zespół? Kto wtedy grał w składzie?

Ech… Kurcze, teraz już nie pamiętam dokładnie ani roku, ani miesiąca… Ktoś to kiedyś wyliczał, i te szczegółowe informacje są na naszej stronie internetowej do wglądu (www.myopia.bielsko.pl – przyp. Emanuel). Ja z Bogdanem poznaliśmy się w takiej punkowej kapeli. Graliśmy jakieś dziwne rzeczy, o „wszawych kurwach” itd. (śmiechy) Mieliśmy wokalistę, który miał jeden tekst do wszystkich kawałków… (śmiechy) Jak się wydzierał, to nie można było nic zrozumieć. I tak sobie graliśmy. Szybko zdaliśmy sobie jednak sprawę z Bogdanem, że nie jest to kierunek, którym chcielibyśmy muzycznie podążać. Przychodziliśmy tam i graliśmy nie tworząc. Trudno to nazwać graniem sesyjnym, ale wiesz… Przychodziliśmy, mieliśmy jakiś materiał do zagrania, i to graliśmy, ale mnie to osobiście nie czadziło specjalnie. W końcu u Bogdana w piwnicy zaczęliśmy robić swoje. Zaczynaliśmy od pogrywania sobie coverów Metalliki, żeby się powoli zgrywać ze sobą. Jak poczuliśmy, że jesteśmy ze sobą już jakoś zgrani, dużo miejsca zajęły improwizacje, szukanie dziwnych i chorych dźwięków, do których Bogdan grał bębny. Jak tylko pojawił się ciekawy motyw, Bogdan rejestrował go od razu. Słuchaliśmy sobie tego potem i na bazie takich reh-ów zaczynały świtać nam w głowie nowe pomysły, które sklejały się nam w numery. Tak działaliśmy na początku lat dziewięćdziesiątych. W końcu olaliśmy zupełnie tamtą panczurską kapelę. Znaleźliśmy Kazka, który zagrał na drugiej gitarze, gdyż wówczas miałem właściwie w Myopii etat gitarzysty. I jechaliśmy tak przez jakiś czas. Z tego okresu pamiątką, bo nie bardzo jest to reprezentatywne dla nas, jest materiał zarejestrowany w Czechach „Unknown Controls”, na którym oprócz gitar musiałem nagrać ścieżki basu.

A kiedy zostałeś rasowym basistą?

Z basistami to zawsze mieliśmy kłopot. A to mieliśmy takiego, który nie potrafił zakumać rytmiki, albo trafił się jakiś inny, co kompletnie nie czuł takiego grania, inny znowu przyszedł na dwie próby i więcej się nie pokazał. Sam wiesz… W efekcie graliśmy aż do czasu wyjazdu do Anglii w takim składzie, czyli: dwa wiosła i perkusja. Tak graliśmy też koncerty. Ale granie koncertów bez basu nie ma sensu, bo nie ma dołów, nie ma powera, i to jest muzycznie nieporozumienie. W Anglii dopiero kupiłem sobie gitarę basową, na której gram do tej pory, choć to jest bardziej wiosło treningowe. I tak już zostało. Do dziś gram na basie.

A kiedy pojawił się w Myopii Darek?

Kiedy wróciliśmy pod koniec 1997 roku, Bogdan dał ogłoszenie do prasy, na które odpowiedział Darek, z którym nagraliśmy później tę płytkę (mowa o płycie „subconsciously unconscious” – przyp. Emanuel). Ale zanim do tego doszło, to trzeba zaznaczyć, że na próby przyjeżdżałem rzadko, bo Bogdan po powrocie zamieszkał we Wrocławiu, a ja w Warszawie. Praktycznie zespół nie funkcjonował wówczas. Bogdan pogrywał sobie sam, a ja mogłem z nim pograć ze dwa razy w roku ledwie. Ale kiedy wrócił do Bielska, i odnalazł się Darek, to ćwiczyli sporo… Wtedy nadal jeszcze rzadko miałem okazje, żeby z nimi pograć. Wówczas powstał pomysł, żeby zarejestrować ten materiał, który mieliśmy już od bardzo dawna. Nastąpiła u nas wówczas większa mobilizacja. Zacząłem więcej grać, więcej trenować, szlifować więcej starych zagrywek, częściej bywałem w Bielsku, i po tym wszystkim spotkaliśmy się w Olsztynie w studiu Selani. Początki były trudne, i dalej jest trudno, bo mieszkamy daleko od siebie, ale ten nasz układ funkcjonuje i mam nadzieję, że będzie już coraz lepiej.

Hm… Jeżdżąc na próby pokonujesz odległości jak w Stanach…

Na szczęście z Warszawy do Bielska jest dwupasmówka, więc w ciągu trzech godzin można dojechać.

Po drodze pewnie ze trzy mandaty… Jak sobie radzisz z drogówką?

Tak jak każdy… (śmiechy) Jesteśmy na takim terenie, że wolę nie mówić głośno (przypominam, iż wywiad miał miejsce w policyjnej knajpie – przyp. Emanuel), jak to załatwiam. Ale załatwiam standardowo. Występuję jako negocjator… Podobno każdy handlowiec musi być dobrym negocjatorem. Kiedyś szef mi powiedział: „Jak mi kiedyś przyniesiesz mandat, to stracisz pracę, bo to by znaczyło, że nie jesteś dobrym negocjatorem…” (śmiechy)

No proszę… Ile czasu nagrywaliście w Selani?

Nagrywaliśmy 10 dni. Z czego piliśmy dziewięć.

A pamiętasz, ile jest kawałków na materiale?

Muszę policzyć… (Robert chwilkę liczy w pamięci – przyp. Emanuel) Osiem kawałków plus intro, które nazwaliśmy „Intronium” – razem dziewięć…

A wszystko poszło na płytę?

Tak. Chociaż nagraliśmy jeszcze na rozruch trzy nowe kawałki, tak po prostu, żeby mieć jakiś szkic w miarę dobrze brzmiący, żeby można było poćwiczyć w domu, ale tego nie ma na płycie, z oczywistych powodów. Myślę, że pojawią się na następnej płycie, jak już się je przygotuje perfekt.

W czasie nagrań zostaliście pozbawieni gitarzysty…

No tak, mniej więcej w połowie sesji. Nasz Darek stwierdził, że musi jechać do domu, bo tata mu kazał (śmiechy). Efekt był taki, że o ile dobrze pamiętam, to 3 kawałki musiałem nagrać sam na gitarze, oprócz basu. Na szczęście w miarę pamiętałem, jak chodzi gitara, choć musiałem sobie przypominać tak ze dwa dni. Ale jakoś poszło.

A obecnie gracie w składzie trio?

Tak, w tej chwili gramy w trio, na szczęście znalazł się Kamil, młody gitarzysta, który świetnie sobie daje radę i szybko złapał, o co chodzi w naszej muzyce. Myślę też, że teraz jesteśmy bardziej zżyci, co jest podstawą sensownego funkcjonowania. Z Darkiem nie było aż takiego kontaktu. Grał swoje, ale trudno się było z nim dogadać, nie było z nim jakichś bliższych relacji. Kamil jest osobą otwartą, komunikatywną, można z nim powymieniać różne opinie, w naszej muzyce też wie, o co nam chodzi. Tak więc myślę, że zmiana się kapeli przydała i wszystko teraz zmierza w dobrym kierunku.

A Kamil grał gdzieś wcześniej?

O ile mi wiadomo, to Kamil nie grał nigdzie wcześniej. Z tego, co mówił, chciał grać zawsze w jakimś poważnym zespole i jak tylko zdarzyła się okazja, że zwolniło nam się miejsce gitarzysty, to bardzo zapragnął u nas grać. Wiedział, że mamy jakieś doświadczenie, repertuar, reprezentujemy pewien poziom – i to mu bardzo odpowiadało. Cały czas uczy się grać, tak samo jak każdy z nas, ale od razu bardzo mu pasowało, że będzie mógł doganiać nas, szkolić się i rozwijać swoje umiejętności. Gra coraz lepiej i błyskawicznie widać efekty jego pracy. Jest bardzo ambitnym gościem.

Nie ma problemów z graniem partii Darka?

Główny problem po odejściu Darka był taki, że odchodząc zabrał całą swoją wiedzę na temat, jak grać swoje numery, bo niektóre są jego autorstwa. Więc częściowo ja pamiętałem niektóre partie, a część musieliśmy rozwalać ze słuchu… Ale z tych jego kawałków, w zasadzie tylko jeden znalazł się na płycie „subconsiously unconsious”. Resztę jego kompozycji prawdopodobnie wykorzystamy na następnej płycie.

A jakie były okoliczności nagrania tej pierwszej demówki?

„Unkonwn Controls” nagraliśmy w czeskim Cieszynie w 1995 roku. Przed wyjazdem. Znalazło się tu pięć kawałków plus intro. Materiał był tak nagrany, że lepiej nie pokazywać.

A ten materiał , który ja słyszałem, kiedy powstał?

Ta płyta została nagrana w 2002 roku, w lutym. Jak się nie ma kasy na promocję, to cały czas jesteśmy jakby na starcie.

Tak… Co roku się wtedy debiutuje… A jak wspominasz współpracę z Szymonem Czechem?

Współpraca z Szymonem Czechem była rewelacyjna! Facet naprawdę wie, o co chodzi. Bardzo lubi taką muzykę. W ogóle większość materiałów, które wychodzi spod jego ręki, ma jakieś znamiona psychodelii. Szymon jest prawdziwym pasjonatem, tego co robi. Jesteśmy bardzo zadowoleni z jego wkładu w nagrywanie płyty. Zresztą, jak prawdziwy realizator, podsuwał nam różne ciekawe rozwiązania i patenty w trakcie nagrań, jeśli chodzi o oprawę, czy jakieś wstawki między kawałkami. Więc ślad jego myśli jest również widoczny na tej płycie.

Jednym słowem, jak dobra matka.

Dobry ojciec! (śmiechy)

Jakie macie teraz plany, co chcecie w najbliższym czasie robić?

W tej chwili, od kiedy gra z nami Kamil, chcemy się jak najwięcej promować na żywo, czyli grać koncerty, łapać kontakty z innymi kapelami i wspólne występy. Po odejściu Darka nie dało się grać przecież. Zaczęliśmy dopiero realizację tych zamierzeń. Zagraliśmy już kilka koncertów w krótkim czasie, najbliższy będzie 29 marca w Chorzowie, wraz z kapelami bardzo heavy, więc zobaczymy jak to wypadnie. Jesteśmy otwarci na wszystkie propozycje. Rozsyłamy nasz materiał do różnych wytwórni i zinów…

A jaki jest odzew?

Odzew jest standardowy. „Fajnie, fajnie, materiał jest fajny, ale w tej chwili mamy już zablokowane całe fundusze na promocje już na następny rok. Może później otworzą się jakieś możliwości. Będziemy w kontakcie”.

A jak ludzie przyjmują na żywo wasz materiał, który przecież nie jest prosty.

Jak ktoś słyszy go po raz pierwszy, to zwykle siedzi z otwartą buzią, a ci którzy już w miarę znają ten materiał, to wiadomo, że poskaczą sobie trochę. Nie jest to owszem muzyka do skakania, nie ma w tym jakichś długich partii rytmicznych, przy których można sobie poskakać, jest za to dużo łamania rytmu, ale reakcje zwykle są pozytywne. I mi to pasuje.

Jaki koncert wspominacie najsympatyczniej?

W tym nowym składzie nie graliśmy jeszcze zbyt wielu koncertów. Trudno jest mi więc w tej chwili mówić, który z koncertów wypadł najlepiej, bo na tym etapie, to każdy jest nowym doświadczeniem, nie tylko dla Kamila, ale również i dla nas. Nie wspominam starych koncertów… Bo to było troszeczkę inne granie. Choć bardzo sympatycznie wypadł nasz ostatni koncert przed wyjazdem do Anglii. Miał charakter pożegnalny. Tylko był taki szkopuł, że chcieliśmy go zarejestrować na wideo, ale koleś, który trzymał kamerę, tak się złatał, że nagrał tylko podłogę (śmiechy). Ale koncert był naprawdę świetny. A z tych koncertów, które graliśmy ostatnio, mieliśmy miłe wspomnienia. Np. bardzo sympatycznie nam się grało ostatnio w Suchej Beskidzkiej. Co prawda na scenie nie mogłem się za bardzo ruszać, scena miała dwa na dwa metry, i jak Bogdan rozstawił swoje bębny, to już nie było miejsca specjalnie. Ale wiesz, był kawałek sprzętu, odsłuchy, było dobrze słychać, ludzie reagowali. A to jest ważne wszystko. Jak słyszysz siebie dobrze, to jest zupełnie inny komfort grania. A ostatnio w Czechowicach koncercik też wyszedł fajnie. Była fajna publika, brzmienie też całkiem fajne się udało uzyskać, jak na pub.

A jakie macie oczekiwania wobec organizatorów koncertów, na jakie minimum liczycie?

Akurat dla mnie dosyć ważne jest, żeby w sali w jakiej gramy, stał jakiś sprzęt, odsłuchy itp. Bez tego zawsze mogą być jakieś wpadki wokalne. Czy jakieś rozmycia się z dźwiękami. Jak byłem ostatnio w tym klubie warszawskim…

Przestrzeń Graffenberga?

… tak, tak… w Przestrzeni. Taki standard, jaki tam był, to w zupełności by nam wystarczył. Przody, odsłuchy, jakieś fajne światła, które tworzą klimat. I fajna, super publika. Dobrze by było, gdyby organizator również zadbał o jakąś, choć częściową, refundację kosztów przejazdu.

No to opowiedz mi coś o swoim sprzęcie? Jaką masz gitarę obecnie?

Gitarę mam taką, jak mówiłem, kupioną w Londynie, przeznaczoną bardziej do trenowania. Na gitarze jest napisane „Wakefield Made In Korea”… Ale jakieś dźwięki można z niej wydobyć, choć nie jest to gitara ani do studia, ani do grania koncertów. Nie jest ekranowana, sieje strasznie jak się przestanie grać. Ale ponieważ mieszkam tutaj i chciałem mieć cokolwiek, żeby ćwiczyć w domu, to wziąłem tę gitarę i ją obtłukuję w wolnych chwilach.

A jaka jest twoim marzeniem?

Wiesz, nie jestem przywiązany do marek. Dobra gitara musi składać się z dobrej dechy i dobrej elektroniki, i dobrze leżeć w ręku. Jak bierzesz taką do ręki, to od razu wiesz, że jest świetna. Ponieważ basistą stałem się względnie niedawno, to nie mam w tej chwili jakiegoś modelu w głowie, który chciałbym mieć. Ostatnio popróbowałem sobie na MusicManie, u Piotra Żaczka, do którego chodzę na lekcje. Ta gitarka np. bardzo mi pasi. Wiesz, jestem realistą pod tym względem. Jak mi wpadnie jakaś większa kasa, to sobie poszukam czegoś lepszego. To wszystko zależy, do czego się potrzebuje instrumentu. Co się przy jego pomocy chce osiągnąć. Jak byłem gitarzystą, zawsze chciałem mieć jakiegoś fajnego Jacksona strzałę.

OK. A kim jesteście w życiu prywatnym?

Jesteśmy zwykłymi, szarymi kołkami (śmiech)… Nie no, żartuję. Bogdan pracuje ucząc angielskiego i nadal studiuje, podobnie zresztą jak ja. Ja dla odmiany sprzedaję plastikowe granulki…

Kulki do pistoletu?

Nie, to jest rodzaj granulatu, z którego można wytwarzać tworzywa, folię itp….

I można z tego wyżyć?

Pewnie, że można. To jest firma dystrybucyjna, więc nigdy nie jest nudno. Co jakiś czas trzeba gdzieś pojechać w Polskę, coś sprzedać, coś wdrożyć. Przynajmniej jak na razie starcza mi na to, żeby oprócz normalnego życia, kupić sobie jakiś sprzęcik, czy opłacić studio nagraniowe. Na razie mi to zdaje egzamin.

A jak długo będziecie chcieli jeszcze grać?

(śmiech) Aż do ostatniego oddechu. Fajnie było by grać jak najdłużej. Ale w życiu może się różnie potoczyć. Przynajmniej na razie uważamy, że jesteśmy na początku drogi.

Myślę, że to jest dobra odpowiedź. A powiedz mi, dlaczego gracie?

Już tak nam w duszy gra. Są różne sposoby na wyrażenie tego, co się czuje. Można coś sobie namalować, można coś napisać, można komuś przyjebać pałą, a można grać na gitarze. Albo na bębnach.

A jaka była pierwsza płyta, jaką żeś sobie kupił w życiu?

Pierwsza płyta? Pamiętam pierwszą płytę, ale ją dostałem. Nie miałem wówczas jeszcze gramofonu. To było „Live” TSA. Mam ją do dzisiaj. Później dopiero po paru miesiącach kupiłem sobie gramofon typu „Bernard”. I mogłem sobie zrobić wielką inaugurację, bo już miałem płytę (śmiechy). Nie miałem żadnego sprzętu nagłaśniającego do tego gramofonu, bo miałem w domu takie stare radio „Diora” z zielonym oczkiem. I na tym sobie grałem. A później się pojawiły takie różne typu Iron Maiden, Helloween…

Helloween, yeah! A co wolisz, Helloween, czy Iron Maiden?

No, sam nie wiem. Chyba bardziej jednak Iron Maiden. Ich słuchałem od samego początku, chociaż Helloween też bardzo cenię, bo chłopaki naprawdę robili fajne rzeczy.

OK. To opowiedz mi może jak Ci się zmieniały gusty muzyczne.

Zmieniały się i zmieniają się do teraz. Od jakichś bardzo wpadających rzeczy, których słuchałem dłuższy czas, typu…

Kylie Minogue…. (śmiech)

Nie… raczej typu Scorpions, Iron Maiden, stare rzeczy, klasyczne, typu Black Sabbath, Led Zeppelin. Później się zaczęły trochę ostrzejsze kapele typu Metallica, Sepultura, Kreator. Aż po coraz bardziej odjechane, ponieważ zacząłem szukać coraz bardziej dziwnych rzeczy w muzyce. Zaczęło się od VoiVod, którym zaraził mnie Bogdan. Chociaż robiąc kawałki, te które są i teraz na płycie te sprzed 10 laty, wtedy jeszcze VoiVoda nie specjalnie znałem. Ale później zakochałem się w VoiVodzie do szaleństwa.

I z wzajemnością…? Należycie do fan clubu jakiegoś?

(na zdjęciu obok Robert/MYOPIA/ i Piggy /VOIVOD/)

Nie, nie. Nie należymy do fan clubu, aczkolwiek członkowie tego zespołu mieli różne okazje poznać nasze zamiłowanie, bo spotkaliśmy się z nimi parę razy i zawsze kończyło się to na długich rozmowach, zdjęciach itd. Mają bardzo podobne zamiłowania. Przynajmniej jak z D'Amourem rozmawialiśmy, to okazało się, że lubi podobnych pisarzy, ma zbliżone poglądy na świat, i pod tym względem dogadywaliśmy się. No a w tej chwili słucham bardzo odjechanych rzeczy. Im bardziej porąbana muzyka, im więcej psychodelii, tym bardziej mnie to podnieca.

A jesteście stanu wolnego?

Ja się ożeniłem, Bogdan też się ożenił, a Kamil jest stanu wolnego i zdaje maturę w tym roku.

Tak więc, uwaga dziewczyny! (śmiechy) A gdybyś miał do wyboru, życie w ciepełku, domek, ogródek, czy muzyka, to co byś wybrał?

Mieliśmy taki wybór. Pogodziliśmy to w sposób naturalny. Wiesz, normalne jest, że zawsze tam są jakieś przepychanki, jak cały tydzień siedzę w pracy, a przychodzi weekend i trzeba jechać na koncert. Przyjeżdżam w piątek wieczorem, a w sobotę wyjeżdżam na koncert. Ale to wiadomo. Kobiety mają zawsze jakieś obiekcje. Ale w moim przypadku moja żona akceptuje to, i rozumie, że każdy ma prawo do jakichś pasji. To jest najważniejsze, jeżeli kobieta potrafi zrozumieć pasje swojego faceta. I jakoś to godzimy.

A czy wasze życie prywatne ma jakieś odzwierciedlenie na teksty?

Teksty, które pisze Bogdan. I warto dodać, że teksty z tej płyty były napisane bardzo dawno temu. Byliśmy wtedy wszyscy kawalerami, związki damsko-męskie nie mogły mieć żadnego wpływu na teksty. Ale tak poza tym to życie ma bardzo duży wpływ na wszystko co się robi, a szczególnie na teksty. W tekstach, podobnie jak w wierszach, można wyrzucić wszystko, co się czuje, jak się odbiera świat, i jakie w ogóle jest życie.

W jednej z recenzji waszej płyty znalazłem sformułowanie, iż przekaz płyty dotyczy korelacji między człowiekiem a maszyną. Zgadzasz się z takim uogólnieniem?

Może nie cała płyta. Jest w sumie jeden kawałek, który bezpośrednio opisuje zagrożenie, które może się pojawić, jeśliby kiedyś komputery i mechanizacja naszego życia zapanowały nad nami, nad naszym życiem i emocjami, i nad tym, co robimy. Chociaż nie tylko. Więc na pewno to, że technika coraz bardziej pojawia się w naszym życiu ma wpływ. Kontrola nie tylko maszyny nad człowiekiem, ale nadkontrola nad tym, co robimy, to coś, co determinuje nasze poczynania, jest tematem naszych tekstów. Siły, które determinują nasze postępowanie, nasze życie, to niewyjaśnione siły. Szukanie ich źródła fascynuje nas cały czas.

A czy wyznajecie taki pogląd, że jest coś takiego, jak powiedzmy magia, zjawiska nadprzyrodzone, czy też uważacie, że takie zdarzenia są wytłumaczalne naukowo, ale obecnie nie mamy dostatecznych narzędzi ku temu?

Można różnie nazywać coś, co dzieje się poza tym, co znamy, a co odbywa się poza drugim wymiarem. Można to nazywać magią, można to nazywać Bogiem, można to nazwać duchem jakimś…

Manitou…. (śmiechy)

…ale wierzę, że jest coś, czego nie potrafimy zdefiniować, co kieruje nami, co wpływa na nasze myśli, na nasze stany, coś, czego nie potrafimy określić i możemy sobie to nazywać, jak chcemy, ale wierzę, że coś jest. Na pewno.

Grając koncerty często musicie pewnie grać z zespołami o bardziej klasycznych zapatrywaniach na muzykę, głównie heavy metalowych. Nie gryziecie się między sobą fascynacjami u jednych smokami, a u drugich maszynami?

To, co my robimy, nie gryzie się. Oni robią swoją muzykę, a my swoją. A to, że gramy razem, to akurat tak się złożyło. Nie gramy ze sobą razem tylko i wyłącznie dlatego, bo mamy te same poglądy na świat, życie czy muzykę, albo pijemy ten sam rodzaj wódy. Gramy razem koncerty i już. Z takimi klasycznymi bandami zagraliśmy dotąd w sumie tylko dwa koncerty, a trzeci zagramy już niedługo w Chorzowie. Myślę, że ludziom też się podobała taka odmiana i różnorodność.

Spróbuj powiedzieć własnymi słowami, jak rozumiesz wolność.

Wiesz, wolność jest strasznie abstrakcyjnym pojęciem. Trudno mi sobie wyobrazić pełną wolność. Zawsze, cokolwiek się nie zrobi, gdziekolwiek się nie będzie, nawet w najdalszym zakątku galaktyki, coś będzie nami kierowało. To, że wydaje nam się, iż jesteśmy wolni, według mnie przynajmniej jest jedynie złudzeniem, i wyrwanie się zupełnie spod kontroli, czy „nadkontroli” uważam za niemożliwe. Wolni możemy być chyba tylko wtedy, kiedy wyzioniemy ducha i wtedy zapewne jesteśmy wolni. Ale nie do takiej wolności chyba zmierza każdy z nas.

Wiesz, umiem sobie wyobrazić, że ludzie, którzy mają predyspozycje do samobójstwa, będą szukali tej wolności w przyśpieszonym tempie. No właśnie. Co Myopia sądzi o samobójstwie/samobójcach? (śmiechy)

Wiesz… Każdy z nas żyje nadal. Było wiele trudnych chwil, ale nigdy nie myśleliśmy o jakichś drastycznych posunięciach. Uważam, że ludzie którzy podejmują takie kroki, są albo w tak dramatycznej sytuacji, że już ich mechanizm psychiczny nie wytrzymuje, i współczuję tym ludziom. Ale jeśli ktoś ma choć z trochę siły do walki, to powinien walczyć do samego końca. Nie poddawać się. Życie może i tak skończyć się nawet za minutę. Na pewno trzeba się bawić życiem. Nigdy nie wiadomo co jakiś Arab wymyśli w imię czegoś. Na pewno więc należy się życiem bawić i korzystać z jego uroków. I wyznawać od rana do wieczora zasadę Carpe diem.

A proszę wyjaśnij już na koniec, co oznacza tytuł waszej płyty, i dlaczego jest taki…

„Subconsiously unconsious” wymyślił Bogdan i oznacza dosłownie „podświadomie nieświadomi”, i sobie zinterpretuj… (śmiechy)

Aha… No to dobra.

Po przeczytaniu wszystkich naszych tekstów, możesz sobie wyjaśnić, co to znaczy.

Wiesz, w przypadku waszych tekstów, jako człowiek stąd, mówiący po polsku, a znający angielski tak sobie, mam problemy natury technicznej. Wasze teksty są za trudne jak dla mnie. Zresztą mają nawet niektóre wygląd, kurcze, bo ja wiem? Jadłospisu? W ogóle jak pierwszy raz w nie zajrzałem, to zastanawiałem się, jak to się śpiewa…

Wiesz, wszystko ma ręce i nogi, ale trzeba do tego posłuchać muzy, a wszystko się wyjaśni. Ale owszem, zdajemy sobie z tego sprawę i w najbliższym czasie Bogdan przetłumaczy je na język polski i te translacje będą zapewne dostępne na naszej stronce www.myopia.bielsko.pl .

Widać, że lata w Anglii się przydały, ale stwierdzam obiektywnie, że teksty są za trudne… Może uwzględnicie moją prośbę na następnej płycie…

(z szatańskim uśmiechem) Na następnej płycie. OK. (śmiechy) Nie ma problemu…

Czy masz chęć komuś coś przekazać, pozdrowić kogoś, coś ogłosić za pośrednictwem Metal Centre?

Chciałbym powiedzieć tylko, żeby ludzie się nie bali, kurde, wydania paru złotych na płytę, zamiast kupowania sobie japcoka, albo paru piw. Zazwyczaj jest tak, że ludzie mają na jabola, ale na płytę, która w naszym przypadku kosztuje 10 złotych na koncercie, nie mają, bo mają zamiar zaraz iść gdzieś za róg i coś wygrzmotać. Jeżeli przychodzą metalowcy w skórach, mają długie pióra, firmowe glany, obwieszają się jakimiś plakietkami, wisiorkami, naszywkami i są wielkimi metalami, a ty im oferujesz płytę za grosze, a oni mówią, kurwa, że nie mają, ale widzisz, że są nagrzmotani na maksa, to weź daj spokój, no… Albo kupują za to wyłącznie wszystkie te płyty, które są recenzowane w „Metal Hammerze” wydając na nie 5 dych, choć wśród tych jest wiele pozycji, które można od razu wyrzucić do kosza. Ja nie mówię, że nasz materiał jest jakimś mistrzostwem świata. Ale przecież można spróbować chociaż. Jeżeli ktoś wpada na nasz koncert, i mu muzyka pasuje, to dlaczego ma sobie nie kupić płyty do domu i przesłuchać jej w spokoju, nie? A zazwyczaj jest tak, że podchodzą goście i mówią, że pasuje im ta muza, ale nie kupią płyty, bo właśnie nie mają pieniędzy – a wali od nich jabolem. (śmiechy)

Ja się śmieję, ale to prawda. Dobrze żeś to ujął… I tym optymistycznym inaczej akcentem kończymy wywiad. Dziękuję za rozmowę.

Wielkie dzięki.


Powrót do góry