IMPERIAL NEVER SAY DIE TOUR 2010 – PARKWAY DRIVE, EMMURE, WE CAME AS ROMANS

Jak to zwykle bywa – plany na wyjazd od pół roku, a potwierdzenie na 110% kilka godzin przed odjazdem pociągu. Eh życie zaskakuje z każdej strony. Do rzeczy. Jakimś cudem kasa znalazła się w portfelu (ciekawe za co będę żył do końca miesiąca) no to szybki but do sklepu po bilet, jakieś wódzitsu i o 20 siedzę w kilkunasto wagonowej limuzynie z szóstką dopiero poznanych osób gotowych do napierdolu na IMPERIAL NEVER SAY DIE TOUR.

Kilka suchych butelek i pustych paczek fajek później – dokładniej 14 godzin później – wysiedliśmy w Krakowie. Tu mały split. Odłączyłem się od ekipy żeby spotkać się z ludźmi z Suwałk – tak biegun polski też przyjechał, w prawdzie na niedźwiedziach polarnych ALE PRZYJECHAŁ ;). Szybkie piwko, szamka, prysznic i do boju. Pod Rotundą byliśmy około 2 godzin przed otwarciem drzwi to też zebraliśmy jeszcze kilku spotkanych znajomych na piwko, polansowaliśmy się na słit brutal fociach i czas zleciał w miarę szybko i przyjemnie – nie licząc jednego pajaca trollującego przed gigiem…
Otworzyły się wrota piekieł. Wszyscy ochoczo podreptali do klubu. Dla mnie pozytywne zaskoczenie. Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć krakowską Rotundę. Dość spory lokal dwupoziomowy. Piwo tańsze od Coli – dla mnie baja. Pod sceną dużo miejsca na baunsy, a i sama scena do najmniejszych nie należy. Oczywistą oczywistością jest, że pierwsze co zrobiliśmy to zakupy. Merch zacny nie tylko z wyglądu bo i cenowo prezentował się soczyście. Koszulki po 50 ziko czy bluza zip PARKWAY DRIWE za stówkę. Mniam. Po zakupach pozostało tylko cieszyć się zdobyczą i czekać na pierwszy występ wieczoru – WE CAME AS ROMANS.

Co mogę powiedzieć o chłopakach z WCAR? Dali radę. Znałem ich od pewnego czasu i byłem pozytywnie zaskoczony dobrym połączeniem core’u i elektroniki. Jedyne co mnie mocno zastanawiało to czyste wokale. Na płycie jest pięknie, ładnie i czyściutko. Okazało się, że live jest tak samo. Nie ma ściemy z elektroniką i nieziemską ilością reverbu na mikrofonie. Za to duże propsy. Jak przystało na ‘’techno metal’’ były tańce, wygibasy z gitarami, latający bass, synchrony niczym w ‘’Gwiazdy tańczą na głodzie’’ i to bez czego nie ma imprezy – CRABCORE. Chłopaki zagrali łącznie pięć kawałków. Mało, jednak wszystkie hity zdążyły się pojawić.

Setlista:

To Plant A Seed
Broken Statues
Intentions
Roads That Don't End and Views That Never Cease
Dreams

Następne na scenę wyszło YOUR DEMISE. Za dużo tu nie napiszę bo taki hardcore to kompletnie nie moja muzyka. Nie będę pisał dobre czy nie. Zresztą trudno oceniać coś czego się nie zna. Jedno trzeba przyznać. DUŻA grupa ludzi bawiła się właśnie podczas ich występu. Mosh pit i skoki ze sceny sypały się na gęsto. Ja przestałem koncert gdzieś na uboczu popijając piwko. Niby ta muzyka w całej swojej prostocie ma jakiś power jednak mnie to nie rusza. Nie znałem żadnego utworu więc każdy kawałek brzmiał jeśli nie tak samo to bardzo podobnie. Muza raczej dla fanów HC. Niestety nie mogę znaleźć setlisty.

Chwila gadu gadu przy barze i standardowe pytanie ‘’jak to jest że tu są same laski a w naszych miastach chowają się po kątach’’? Tego nie wiedzą nawet najstarsi górale. No cóż. My tu o pierdołach a ze sceny sypie się grad blastów i breakdownów. AHA. To panowie z Niemiec. WAR FROM A HARLOTS MOUTH sieją mocarny nakurw. Od początku do końca szybko i agresywnie. Wokalista zaskoczył paletą barw głosu – od wrzasków po świniaki. Muzycznie trochę matematyki jednak ku mojemu zadowoleniu nie tak dużo jak na płytach, a i zajawek jazzowych było jak na lekarstwo – NA SZCZĘŚCIE bo jak to żartobliwie mówi Winter – Jazz jest dla pedałów 😉 Mimo że muza sprzyjała zabawie to jakoś specjalnie nie miałem ochoty na obijanie gęb pod sceną. Włączyłem się dopiera na Wall of death pod koniec występu. Postrzelałem z karabinu, przyjąłem obie ściany na klatę i resztę części ciała, a po chwili mosh pitu pożegnaliśmy sympatycznych (co ja piszę) Niemców.

Teraz to na co czekałem jak dziecko na święta. EMMURE. Czyste pierdolnięcie. Cała Rotunda chodziła w rytm miażdżących zwolnień. Siedmio i ośmiostrunowe wiosła robią swoje. Moc czuć na całym ciele. Piękny mosh pit, trochę baunsów i podskoków jak na hip hopowym koncercie i pełna psychodela ze strony wokalisty. Myślałem, że Frankie Palmeri ma takie ‘’jazdy’’ tylko na teledyskach. Myliłem się. Gangsterka z jakimś opętaniem w oczach. Może brzmi to śmiesznie, ale każdy kto widział ich koncert na żywo musi przyznać, że gość ma coś na bani. Jakby tego było mało po koncercie ubrał się w pidżamę w klauny, zimową kurtkę i kominiarkę… Wracając do muzyki. To co prezentuje EMMURE dość trudno zaszufladkować. Jedni mówią na to metalcore inni deathcore, są też tacy którzy porównują (przynajmniej wokale) do KORN’a. Nie wiem kto ma rację, za to wiem że po pierwszych dźwiękach KAŻDY pozna ten zespół. Jak dla mnie setlista cud, miód i orzeszki. Poleciało ‘’I Thought You Met Telly and Turned Me Into Casper’’ oraz ‘’Bars In Astoria’’ i wystarczy. Mogliby katować to w kółko – na pewno bym się nie pogniewał. Na koniec powielając zdania wszystkich znajomych – STANOWCZO ZA KRÓTKI WYSTĘP.

Setlista:

10 Signs You Should Leave
Sound Wave Superior
Sunday Bacon
I Thought You Met Telly And Turned Me Into Casper
Bars In Astoria
Tales From The Burg
R2Deepthroat
When Keeping It Real Goes Wrong

Po EMMURE obowiązkowa zmiana miejsca na te nieco bardziej po prawej stronie klubu. Wcale nie dla tego że właśnie z tamtej strony stały klawisze Marty z BLEEDING THROUGH i sama Marta – naprawdę ;). Szczerze mówiąc BT to jedna z kapel dla których ciskałem się 14 godzin w pociągu. Nie zawiedli moich oczekiwań. No i zagrali Rise – mój ulubiony numerek jeszcze w starym stylu. Mocno zaskoczył mnie Brandan Schieppati. Jak to się mówi ‘’jest chłopa’’. Jedną ręką wciągał ludzi na scenę żeby po chwili rzucić nimi jak szmacianą lalką w publiczność nie przerywając przy tym darcia ryja. Coś pięknego. Ciekawie wyglądało oddanie mikrofonu jednemu z fanów – ‘’a co mi tam, MASZ’’. Nie wiem kto to był, ale dał rade 😀 W sumie dziwię się, że wszystko pamiętam bo podobnie jak liczna większość facetów zebranych w Rotundzie gały miałem wlepione w jeden punkt na scenie – właściwie to w dwa punkty. Eh te klawisze w core’owych kapelach. Pół roku temu Alana z WOPków, teraz Marta z BT nie da mi spać przez kilka tygodni. Ah tak. Zapomniałem. Miało być o koncercie. No więc kontakt z publiką wzorowy, trochę pośpiewaliśmy, trochę potańczyliśmy. Chwilę poczuliśmy dumę – bo jak Brandan sam przyznał ‘’wszyscy nie mogli się doczekać koncertu w Polsce’’. W sumie to się nie dziwię bo porównując to co dzieje się u nas przy frekwencji trochę ponad 800 osób, a w Niemczech przy około 5 000 to niebo a ziemia – na korzyść Polaków oczywiście. Po za tym BT rozkręcili największy circle pit wieczoru. Był taki młyn, że ludzie najbardziej na tyłach musieli wyjść z sali i oglądać wszystko przez drzwi. Setlisty niestety brak, ale miedzy innymi poleciały numery „On Wings of Lead”, „Orange County Blonde and Blue”, „Death Anxiety”czy „Declaration”.

Następni na scenie pojawili się panowie z Comeback Kid. Szczerze powiedziawszy nie ogarniam tej całej podniety ich muzyką. Nie wychyla się ponad przeciętność, jest strasznie oklepana i śmierdzi punkową prostotą. Ludzie mogą mnie za to zmieszać z błotem ale co mi tam NAJGORSZY KONCERT WIECZORU. Cały przesiedziałem i podziwiałem walory pań które również podziękowały CK i wyszły z sali. Jedyny plus ‘’Wake The Dead’’ przy którym trochę pokrzyczałem.

W skrócie CK bez szału jednak szybko o nich zapomniałem bo na scenę wyszli przesympatyczni Australijczycy. Widziałem ich drugi raz i po raz kolejny – koncert życia. Ale od początku. Trochę ochłonąłem więc wracam do sali, a tam palmy przy sprzęcie nagłaśniającym. OK. Jest klimacik będzie ciekawie. I tu mała zależność. Winston powiedział ‘’uwielbiam tu przyjeżdżać bo nie wiem czym jeszcze nas zaskoczycie’’. Z kolei ludzie myślą sobie ‘’ciekawe co PWD odwali tym razem’’ i to jest piękne. Dorośli faceci wychodzą na scenę i bije od nich niespotykana na co dzień radość która zaraża wszystkich po kolei. Uśmiechy z ich twarzy nie schodziły od pojawienia się w Rotundzie aż do jej opuszczenia. Dosłownie. Jednak palmy to nie wszystko. Masowe chórki, Winston wrzucony w publikę, stejdż dajwy z różowym materacem, laski szczypiące gitarzystów za tyłek tudzież podnoszące koszuli do góry – miny muzyków BEZCENNE. A i to nie wszystko. Olbrzymi plus za to co PWD zrobili dla jednego karzełka. Chłopak całe życie musi zadzierać głowę żeby coś zobaczyć, tym razem wszyscy zadzierali głowy by zobaczyć jak on płynie w pontonie nad naszymi głowami. Piękna rzecz. Małą zapowiedź w stylu ‘’ten kawałek jest dla niego’’. Z backstage’u wyłonił się ponton, dwie piłki plażowe i zaczęło się przedstawienie. Mistrzostwo świata i terenów przyległych. Na koniec małe przeprosiny. Podczas Dead Man’s Chest ktoś wyłapał na głowę buta po moim saltku ze sceny. Także przepraszam, poniosło mnie.

SETLISTA:

Samsara
Unrest
Idols and Anchors
The Siren's Song
Sleepwalker
Dead Man's Chest
Deliver me
The Cruise
Home is for the heartless
Guns for a show, knives for a pro
Romance is dead
Set to destroy

Bis:
Carrion
Boneyards

Podsumowując. Warto było stracić tę kasę i olać poniedziałkowe zajęcia. Nie wybaczyłbym sobie gdybym nie pojechał na NEVER SAY DIE TOUR. Pozdro całej ekipie z Pomorza, Suwałk, Krakowa, Cieszyna i wszystkim z którymi dane mi było miło spędzić czas i osuszyć kilka browarków. DO NASTĘPNEGO.

Powrót do góry