ANGEL CORPSE „The Inexorable”

ANGEL CORPSE „The Inexorable” - okładka


Muszę przyznać, że kiedy usłyszałem debiutancką płytę Angelcorpse – „Hammer of Gods” – nie byłem specjalnie zachwycony. Nie zrozumcie mnie źle, był to całkiem niezły krążek. Jednak nie zapowiadał on (przynajmniej w moim odczuciu), tego co miało miejsce później. Kolejny album, o wiele mówiącym tytule „Exterminate”, po prostu zmiótł mnie z powierzchni ziemi. Zawierał dawkę niesamowicie brutalnego, pierwszoligowego death metalu którego nie powstydziliby się najwięksi. Udowodnił też wszystkim malkontentom, że z pozornie wyświechtanej formuły da się jeszcze mnóstwo wycisnąć (bez uciekania się do tanich sztuczek i łagodzenia brzmienia), a wszystko zależy nie od instrumentarium, ale od pomysłów kompozytorskich. A te w przypadku „Exterminate” były wyjątkowo dobrej jakości. Słychać, że panowie znakomicie umieli przekazać muzykę, która siedziała w ich głowach. Szczerze powiedziawszy bardzo wątpiłem, czy uda się im przebić rewelacyjną „dwójkę”. O dziwo – udało się. Zacznijmy od brzmienia, bo jest to element, który zmienił się najbardziej w stosunku do poprzedniczki. Jest ono bardzo ciężkie i drapieżne, a zarazem bardzo selektywne. Po prostu nie ma się do czego przyczepić. Na album składa się osiem dość krótkich utworów, które wręcz ociekają wściekłością i złem. Zdaję sobie sprawę, że już wielokrotnie czytaliście tym podobne epitety, ale odnośnie tej płyty naprawdę mają one swoje uzasadnienie. Zresztą ludzie, którzy słyszeli „Exterminate”, dobrze wiedzą o co mi chodzi. Poziom agresji w tej muzyce przebija chyba dokonania wszystkich wielkich poprzedników. Co poza tym? Cóż, mimo iż Angelcorpse był dość młodym zespołem (piszę „był”, bo jak wszyscy wiemy, niestety już nie istnieje), to bardzo szybko wypracował swój własny, rozpoznawalny styl oparty na morderczym tempie utworów a la wczesny Morbid Angel i charakterystycznych solówkach naszego rodaka Pałubickiego, przypominających nieco styl Kerrego Kinga. Ta pozornie mało oryginalna mieszanka dała w przypadku twórców „The Inexorable” iście piorunujący efekt. Jedyna drobna różnica w stosunku do poprzednika polega na tym, że kawałki na ostatnim albumie są troszeczkę łatwiej przyswajalne i „chwytliwe” (o ile death metal w ogóle może być „chwytliwy”). Krążek jest idealną propozycją dla każdego fana brutal death. Właściwie nie ma żadnych słabych punktów. No, może poza tym, że jest taki krótki:).. Pozostaje nam tylko modlić się do rogatego, by panowie z Angelcorpse reaktywowali zespół i nagrali więcej takich płyt…

ocena: 9/10

Powrót do góry