CREATION OF CHAOS VOL. II – HATE, INCARNATED, MEMEMBRIS, MORIAR

Sobota zaczęła się niezwykle dziwnie (może dlatego, ze poprzedzał ją pechowy piątek trzynastego?), bowiem moje poszukiwania miejsca koncertu trwały niemiłosiernie długo. Myślałam, że dobrze znam dzielnice Białegostoku, jednak obolałe stopy przemawiają same za siebie…Do pubu fabryka dotarłam o 17.45, a więc na 15 minut przed godziną widniejącą na mym bilecie. Być może szukałam budynku tak długo, bo spodziewałam się luksusowej rezydencji, a okazał się on być zwykłym, przedwojennym , piętrowym lokalem z brakującymi oknami (czyt. naturalnym systemem wentylacyjnym). Jednak przykład PUBU FABRYKA dowodzi, ze NIE SZATA ZDOBI CZŁOWIEKA, bowiem to, co działo się wewnątrz starego budynku – ludzie, atmosfera, a przede wszystkim muza – zdecydowanie przyćmiewają jego wizualne „walory”, a co więcej, w sobotni wieczór sprawiły, że był to jeden z magicznych dni mojego życia… Ale od poczatku…

Gdy na wielkich, drewnianych drzwiach wejściowych ujrzałam plakat: Moriar (melodic metal), Memembris (black metal), Incarnated (death/grind), Hate (death metal) – zaczęłam zastanawiać się, czy reprezentanci tak zróżnicowanych gatunków muzycznych wpłyną na moje odczucia i jeśli tak, to w jakim stopniu…. Jak będę się czuć motana sentymentalnymi dźwiękami melodyjnego metalu, podsycana buntem black metalu rodem z Norwegii, przytłaczana łojeniem detah/grind i zachwycona precyzją Hate'owskiego death metalu…. A czas płynął….

Próba dźwięku przedłużyła się niesamowicie, a ja odczuwając lekkie zmęczenie wciąż powtarzającymi się uderzeniami w werbel i „hutniczymi pracami” przy piecach, udałam się piętro wyżej, by w spokoju wysączyć złocisty nektar z bąbelkami. Szkoda tylko, że barmanka dokonała profanacji i serwowała wszystkim BOSKI NEKTAR + H2O – dziwny związek chemiczny – nie polecam – dlatego też do końca koncertu popijałam sok pomarańczowy… 🙁

Zespołem, który otwierał Creation of chaos vol. II, był białostocki MORIAR. Wokalista przywitał zgromadzonych siarczystym okrzykiem, po czym rozpoczęło się blisko 30 min. growlowanie z pseudowokalnymi wstawkami recytacjami plus „niema” muza. Osobiście wolałam, jak Szanowny singer MORIAR growlował, bo chyba nikt nie chciałby, aby jego uszy gwałcone były przez arcynieczyste dźwięki i rozwleczone rymowanki. Jednak pocieszające jest to, że wokalista kapeli zdawał sobie sprawę z faktu nieumiejętności śpiewania – brawo za samokrytykę – polecam trzecia edycję Idola- może wywalczy Pan coś za te hip hopowe deklamacje? Po takich wstępnych odczuciach pomyślałam sobie – I to ma być melodyjny metal? Owszem, nie mogę pominąć partii, które wykonywała wiolonczelistka… Ale nie zmienia to faktu, że zespół MORIAR praktycznie tylko wystąpił, bez większego wpływu na mnie i resztę publiki.

Po muzycznej mordędze nadszedł czas na prawdziwie boskie przedpola Edenu, bo będąc na występie łomżyńskiej kapeli MEMEMBRIS, rzeczywiście można się poczuć tak, jakby się tam było. Muza w ich wykonaniu okazała się wspaniałym środkiem zaradczym na stargane nerwy i okaleczone uszy. Ale to nie tylko moje wrażenia – publika również się ożywiła i to aż do tego stopnia, że po pierwszych 10 min. grania, na sali mieliśmy istne morze falujących włosów… Przyznam, że sama chciałam wypłynąć na te wody, ale kobieca subtelność nakazywała mi pozostać na swoim miejscu… Kapela jako jedyna tego wieczoru bisowała trzykrotnie-w czym zagrała m.in. „ IN nomine of SATAN” Venom-a. Ten kawałek wywołał istną burzę na morzu – tylko nieliczni zostali na lądzie – grzmoty dźwięków połączone z błyskawicami (błyski fleszów)… robiły naprawdę piorunujące wrażenie…

Być może występ Memembris był niezwykle udany, bowiem urozmaicały go solówki grane przez tajemniczego gitarzystę (okrzykniętego przez publikę „drugim Chuckiem”)… choć jak na uszy moje i reszty publiki było ich za mało… Mam nadzieję, że chłopaki zrehabilitują się na następnym koncercie…

Po black metalowych brzmieniach przyszedł czas na INCARNATED – reprezentanta Białegostoku. Prawie godzinne, przytłaczające swym ciężarem łojenie dało się we znaki wszystkim, publika trochę osiadła, ale najwięksi weterani koncertów dziarsko trzymali się do końca… Dziwnie pisać kobiecie o death/grindowej kapeli – wprawdzie przeżyłam Grind tour de Pologne – ale tego wieczoru, po burzy wywołanej przez Memembris został mi tylko stoliczek i czarna, mocna kawa…

Aż wreszcie nadszedł czas na gwiazdę wieczoru HATE. Pomyślałam sobie – No tak, to przecież to, na co czekałaś. Szkoda tylko, że Panowie z HATE zamknęli się w swym małym, tajemniczym świecie i ujawnili się dopiero, gdy nadeszła ich kolej… Już pierwsze dźwięki przywołały ten charakterystyczny deathmetalowy nastrój – precyzja i mistrzostwo w jednym…Wypracowany każdy szczegół, wszystko równiutko i dokładnie jak w szwajcarskim zegarku- to lubię… A po zachowaniu i czynnym udziale ludzi, mogę stwierdzić, że oni również. Kawałki z nowej płyty „Aweaking of the Liar” i starsze, roznosiły mury starego budynku Fabryki… Publika w transie… A koncert dobiegał końca…

Myślałam, ze chociaż po koncercie Panowie z Hate będą bardziej dostępni… jednak drzwi do ich świata zatrzasnęły się szybciej niż zdążono je otworzyć…A szkoda…czasem warto wymienić zdania na rozne tematy, zapytać o wrażenia po koncercie… Nie ma sensu odgradzać się murem (berliński zburzono już dawno)… I tak dobiegł końca 14 czerwca 2003r., a zaczął się 15.06.03.- czas na przemyślenia i spłodzenie tego oto tekstu…

Powrót do góry