IN EXTREMO „Sunder Ohne Zugel”

IN EXTREMO „Sunder Ohne Zugel” - okładka


Jeśli ciężka muzyka niemiecka kojarzy ci się wyłącznie z Rammsteinem, to In Extremo ma szansę zmienić twoje przyzwyczajenia.
Nie jest to zespół typowy. Jego znakiem rozpoznawczym jest fakt, iż muzycy prócz tradycyjnego metalowego instrumentarium używają także instrumentów ludowych oraz mnóstwa przez siebie wytworzonych. Brzmienie, jakie dzięki takiemu zabiegowi osiągają sprawia, że doprawdy trudno pomylić In Extremo z jakimkolwiek innym zespołem. Dodatkowo odrębność swą manifestują stosowaniem co najmniej kilku języków – niemieckiego, co zrozumiałe, ale też angielskiego, norweskiego (lub szwedzkiego, głowy nie dam), włoskiego czy łaciny. Jest to zatem kapela sprzeczności – z jednej strony przywiązanie do folkloru , z drugiej internacjonalizm tekstowy. Czy takie pomieszanie z poplątaniem wychodzi grupie i muzyce na dobre? Jak najbardziej. Mamy bowiem do czynienia z jednym z najbardziej nowatorskich zespołów na metalowej scenie, który wprawdzie wiele zawdzięcza klasykom gatunku (głównie niemieckim), lecz jednocześnie mnóstwo w tej muzyce kulturowych odwołań, mnóstwo elementów przynależnych innym nacjom.

Sunder Ohne Zugel to szósta, przedostatnia płyta zespołu. Przynosi brzmienie nieco odmienne od tego, jakie wypracowali sobie na znanej i popularnej również w naszym kraju Verehrt Und Angespien. Tam elementy folkowe dominowały spychając mocniejsze oblicze In Extremo na drugi plan. Słychać było przede wszystkim dziwne instrumenty i przetworzone motywy skandynawskie. Na niniejszej płycie mniej jest na pewno wymyślnego instrumentarium, lecz pozostało owo charakterystyczne brzmienie (ni to kobza, ni dudy). Płyta jest za to zdecydowanie mocniejsza i nowocześniejsza (patrz Wind, Krummavisur, Omnia Sol Temperat czy choćby Oskasteiner). Czuć, że panowie wzięli sobie do serca doświadczenia ostatnich lat, jeśli chodzi o metal. Na szczęście nie mamy jeszcze do czynienia z nu-metalem, lecz gitary niebezpiecznie zbliżają się do tej stylistyki. Równoważy je silnie emocjonalny, natchniony wokal i owa folkowo-szantowa melodyka, która sprawia, że – przynajmniej mnie – płyta ogromnie wciąga. Obok kawałków ciężkich i szybkich otrzymujemy także utwory spokojniejsze, jak np. Lebensbeichte (gdyby odrzeć go z gitar i pokręconych instrumentów pozostałaby melodia i struktura typowo popowych numerów!). Ale też Vollmond, chyba najbardziej melodyjny i wpadający w ucho utwór na albumie, bardzo fajny. Podobnie Die Gier. Der Rattenfinger z kolei skojarzył mi się ze stylistyką rodzimego Kultu – podobnie wykrzyczany jak np. Czterej głupcy, o podobnej melodyce. Zwieńczeniem płyty jest monumentalny, powoli rozwijający się Unter Dem Meer, jeden z najciekawszych na płycie. Kapitalne zakończenie niezłego albumu, który polecam każdemu otwartemu na niestandardowe brzmienia muzyki metalowej.

ocena: 8.2/10

Powrót do góry