RÓŻNI WYKONAWCY „A Rock Tribute To Guns N’Roses”

GN’R nie mają najwyraźniej szczęścia do składanek w hołdzie, jako że kolejny już album tego typu, który wpada mi w ręce brzmi niestety mizernie. A mógł lepiej…
Będąc miłośnikiem tych starych, pudlowatych brzmień z lat 80. , czyli amerykańskiego hard rocka w stylu Skid Row, GN’R, Tesli, Dokken czy L.A. Guns z ciekawością sięgnąłem po album, który kusił nazwiskami: Fred Coury (Cinderella), Kevin DuBrow (Quiet Riot), Phil Lewis (L.A.Guns), Kory Clarke (Warrior Soul) czy Spike (Quireboys). Cóż, legenda takiej muzyki – wokaliści, którzy teoretycznie najlepiej powinni się odnaleźć w twórczości Axla i spółki.
Niestety, większość zawartych tu nagrań brzmi niczym marna, wyblakła imitacja oryginalnych utworów. Nie ma tego ognia, gdzieś umknęła cała energia, cały klimat Gunsów. Zadziwiające, że żaden z tych wokalistów nie zbliżył się nawet do poziomu Axla! A tak wiele sobie obiecywałem… Zawiodła podstawa tego albumu, bo instrumentalnie kompozycje te pozostały w praktycznie identycznych wersjach, co oryginały. Cały ciężar zbudowania czegoś nowego spoczywał więc na wokalistach, którzy dali ciała na całej linii.
Wszędzie tam, gdzie Axl śpiewał z ogromną pasją, oni odwalają fuszerkę. Tam, gdzie trzeba się wydrzeć, oni kombinują na siłę. Najciekawsze, że w całej tej męskiej przepychance wygrywa… kobieta, niejaka Christina Kartsonakis (pierwsze słyszę), która fajnie śpiewa Civil War. Od bidy ujdzie jeszcze Sweet Child O’Mine z Jizzy Pearlem na wokalu. Ale to już naprawdę wszystko.
Lepiej zapomnieć o tej składance, która wszak zapowiadała się tak ciekawie.

ocena: 2/10

Powrót do góry