VELESAR – Wywiad z Marcinem Wieczorkiem (kompozytorem, wokalistą)

„Folk metal ma to do siebie, że jest różnorodny i szeroki. Można łączyć ze sobą i wykorzystywać różne inspiracje i instrumenty… (…) wszystkie utwory są mojego autorstwa (…) Gram z profesjonalistami… (…) nie jest łatwo być żoną lub mężem, dziewczyną lub chłopakiem muzyka (…) Jeszcze nie dostałem od żony po pysku… – Velesar.

Velesar! Już ponad miesiąc od premiery najnowszego albumu „Szczodre Gody”. Jaka jest reakcja fanów?

Mega pozytywna! Cały czas dostajemy zwrotki od fanów, którzy piszą do nas maile lub na Facebooku, albo rozmawiają z nami na koncertach i wszyscy podkreślają, że album bardzo im się podoba. Co ciekawe, wiele osób twierdzi, że jest lepszy od poprzedniego, który też przecież został przyjęty bardzo ciepło i zebrał sporo pozytywnych recenzji. Wiesz, nagrywając kolejny album, zawsze jest pewna doza niepewności i pojawiają się lekkie obawy, zwłaszcza jeśli poprzednia płyta okazała się przysłowiowym „strzałem w dziesiątkę”. A teraz na każdym kroku przekonujemy się, że panikowaliśmy niepotrzebnie. No dobra, może nie panikowaliśmy (śmiech). Ale rozkminy były spore w pewnym momencie (śmiech)…

A mediów?

Te recenzje, które do nas trafiły, również są bardzo pozytywne. Natomiast pytanie jeszcze, co rozumiesz przez słowo „media”. My poruszamy się raczej w obrębie portali internetowych, tematycznych stron na Facebooku, fanzinów, blogów, internetowych stacji radiowych, itd. W dużej mierze tworzonych przez pasjonatów i (jak to mówi Pawulon, który prowadzi audycję „Antidotum Rock’n’rollowe”) takich „pozytywnych popaprańców” – oczywiście w bardzo pozytywnym tego określenia znaczeniu. I my bardzo to sobie cenimy, bo takie rzeczy zazwyczaj są tworzone przez fanów dla fanów, którzy robią to dla siebie i innych, często na tym nie zarabiając, a wręcz przeciwnie – stale dokładając. Bo kochają taką muzykę, bo żyją nią, a nieraz sami taką tworzą. Natomiast raczej nie usłyszysz nas w mediach tzw. „głównego nurtu”. Niestety, tak to już w tym kraju jest i tego nie przeskoczymy. Przy czym trzeba pamiętać, że od premiery płyty minęło niewiele czasu, więc pewnie kolejne recenzje wkrótce się pojawią. A czy będą pozytywne, to się dopiero okaże…

Pięknie to ująłeś, że to wszystko co robimy jest od fanów dla fanów! Wielu z nas coś poświęca… i nawet jeśli nie są to pieniądze, to jest to czas, który musimy dzielić pomiędzy pasją a chociażby Rodziną…

A jak długo powstawał ten album? Czy pandemia go spowolniła?

Odpowiadając najpierw na drugą część Twojego pytania – wręcz przeciwnie. To właśnie pandemia i fakt, że zostaliśmy odcięci od koncertowania sprawiły, że spięliśmy poślady i postanowiliśmy wziąć się poważnie za ten album i nagrać go już teraz. Żeby nie było niedomówień – plan na drugą płytę był od dawna, nawet zanim jeszcze odbyła się premiera poprzedniej, ale możliwe, że album pojawiłby się jednak znacznie później. Natomiast prawda jest taka, że na początku 2020 r. dotknęło nas to samo, co wszystkie inne kapele – czyli lockdown i mnóstwo odgórnych, zazwyczaj chybionych i zupełnie nie przemyślanych decyzji. Efekt był taki, że część zespołów popadła w pewną stagnację, a niektóre nawet zniknęły z rynku. Natomiast my wręcz przeciwnie. Wiesz, ja zawsze miałem coś takiego, że w momencie, kiedy pojawiał się jakiś problem, nie skupiałem się na nim, tylko od razu szukałem rozwiązania. I powiem szczerze, że bardzo mi to pomaga w życiu, chociaż czasami nieźle męczy i często wymaga sporego kombinowania. Ale fakt jest taki, że tym razem było podobnie i chyba udało mi się tym „zarazić” resztę zespołu. Po prostu stwierdziliśmy, że skoro nie możemy grać, a nawet próby są problematyczne, to trzeba to przymusowe „wolne” wykorzystać w inny sposób. I tak właśnie zrobiliśmy – skupiliśmy się na „Szczodrych Godach”. No i tu dochodzimy do pierwszej części Twojego pytania… Na którą, tak naprawdę, nie jest tak łatwo odpowiedzieć, ponieważ pierwsze utwory zaczęły powstawać praktycznie od razu po nagraniu „Dziwadeł”. Jeśli mam mówić szczerze, to prawda jest taka, że w grudniu 2019 r. miałem już skomponowaną większość płyty. Oczywiście w wielu wypadkach nie były to te wersje utworów, które można usłyszeć na albumie, aczkolwiek główny zarys już był. Natomiast w momencie pojawienia się pandemii stwierdziłem, że po prostu trzeba siąść na tyłku i zabrać się za to na poważnie. Tak właśnie zrobiłem, a dzięki temu (i ogromnemu zaangażowaniu całej kapeli) teraz nasi fani mogą słuchać „Szczodrych Godów”. Bardzo mnie też cieszy, że udało nam się dotrzymać słowa i płyta wyszła jeszcze w tym roku – mimo kilku dość poważnych problemów, w tym pandemicznych, które pojawiły się po drodze i poprzesuwały nam terminy. Trzeba tutaj pamiętać, że nagrywanie albumu to nie jest tydzień roboty, a cały proces, który trwa przynajmniej kilka miesięcy, przy czym samo wejście do studia i zarejestrowanie ścieżek to tylko część całej, wcale niełatwej pracy. Ale ważne, że wszystko się udało, dzięki czemu „Szczodre Gody” ujrzały światło dzienne. Ze swojej strony mogę tylko powiedzieć, że bardzo dziękuję wszystkim członkom kapeli za kawał naprawdę dobrej roboty. Tak samo ogromne podziękowania należą się Leonowi ze studia No Fear Records, który dosłownie stawał na uszach, żeby wyrobić się w terminie i aby wszystko zabrzmiało tak, jak powinno. Zwłaszcza że przecież nie byliśmy jego jedynymi klientami w tym czasie.

Album jest dostępny we wszystkich możliwych serwisach streamingowych (poczynając od Spotify, poprzez iTunesa, Amazona, Apple Music lub Deezera, po Bandcamp). Czyli promocja ruszyła z kopyta!

Jak najbardziej. Jeszcze zanim pojawiła się płyta ostrzegałem, żeby po premierze nie zaglądać do lodówek… (śmiech). A tak na poważnie – rynek muzyczny bardzo się zmienił i obecnie wygląda zupełnie inaczej niż 15 lub 20 lat temu. W roku 2000 królowały mp3, a teraz podstawa to YouTube i serwisy streamingowe. Już podczas nagrywania „Dziwadeł” był taki moment, kiedy zastanawialiśmy się, czy w ogóle wydawać płytę w wersji fizycznej – czyli na CD. Oczywiście głównie ze względów finansowych, bo jednak wytłoczenie płyty, choćby w ilości kilkuset sztuk i z odpowiedniej jakości poligrafią, to dodatkowe kilka tysięcy złotych. Wtedy, w 2019 r., przekonał mnie do tego Mussi z Radogosta i dobrze, że tak się stało, bo jednak nadal jest sporo osób, które bardzo sobie cenią, że mają dany album na półce – nawet jeśli tylko tam stoi, bo i tak słuchają go za pomocą np. Spotify. Tak więc i tym razem płyta pojawiła się w wersji fizycznej, aczkolwiek w dniu premiery wskoczyła też od razu na serwisy streamingowe. I powiem tak – wiem, że jest wiele zespołów, które bardzo negatywnie odnoszą się do takich platform, bo twierdzą, że na przykład zabijają one rynek muzyczny etc.… Cóż, ja uważam inaczej. Głównie dlatego, że (jak wspominałem) czasy zupełnie się zmieniły, a jednocześnie zmienił się profil odbiorcy. W związku z tym zamykanie się w tym, co było, a już nie jest i nie wróci, to droga donikąd. Poza tym – powiedzmy sobie szczerze – przecież my na tym nie zarabiamy. Wręcz przeciwnie, stale dokładamy do tego interesu i zapewne będzie tak nadal. Robimy to, bo kochamy taką muzykę, bo nie potrafimy żyć bez sceny i energii, jaką przekazują nam na koncertach fani, bo bez tego po prostu nie bylibyśmy sobą (i może dlatego nasze żony i tzw. drugie połówki ciągle to tolerują – śmiech). A w takim wypadku najważniejsze jest, żeby nasza muzyka trafiła do jak najszerszego grona odbiorców. I to właśnie zapewniają serwisy streamingowe. My mamy obecnie bardzo duże grono fanów za granicą i nie mówię tu tylko o naszych sąsiadach, jak Czechy (gdzie dosyć często gramy) lub Słowacja, ale też o Brazylii, USA, Japonii, Rosji itd. Wiemy to, bo ci fani stale do nas piszą na Facebooku, a poza tym mamy przecież dostęp do statystyk różnych serwisów. 20 lat temu nie byłoby to możliwe, bo po prostu serwisów streamingowych nie było, a Internet w Polsce dopiero raczkował. Teraz świat stoi otworem i tylko od danej kapeli zależy, który otwór wykorzysta… (śmiech). Jasne, że te możliwości również są ograniczone, zwłaszcza bez wsparcia dużych wytwórni lub mediów, ale jednak przy odpowiednim zaangażowaniu wiele rzeczy można ogarnąć samemu. I my staramy się to robić, co z kolei procentuje.

Tradycyjnie na albumie nie zabrakło pewnych gości. Katarzyna Bromirska oraz Mikołaj Rybacki z PERCIVAL oraz PERCIVAL SCHUTTENBACH! Można rzec, że to starzy wyjadacze na scenie folk metalowej. Jak doszło do tej współpracy?

To akurat nie jest nic dziwnego, bo tak się składa, że z Kasią i Mikołajem znamy się dobrze od kilkunastu lat i nie raz graliśmy wspólne koncerty. Dlatego też z przyjemnością zaprosiłem oboje na płytę i niezmiennie jestem im bardzo wdzięczny za to, że się zgodzili. Zwłaszcza że utwór, w którym razem śpiewamy, czyli „Radecznica“, wyszedł świetnie. Jak wspominałem już w którymś z wywiadów, to była po prostu bardzo owocna współpraca osób, które od wielu lat jedzą chleb z tego samego pieca – nie raz łamiąc sobie przy tym zęby, ale nadal uparcie żując.

Ponadto jeszcze gościnnie wystąpili Malwina Szałęga (MALVINA VICTORIA), Hanka Osifová (WOLFARIAN), Adam Kłosek (PERCIVAL SCHUTTENBACH, HELROTH) oraz Grzegorz Stempel… Dlaczego akurat te osoby?

Generalnie tworząc Velesara gdzieś w 2018 r., wtedy jeszcze jako projekt solowy, stwierdziłem, że fajnie by było zaprosić na płytę kilka osób, które było mi dane spotkać podczas tych 20 lat na scenie metalowej. Stąd pomysł na udział gości w całym przedsięwzięciu. Okazało się, że realizacja okazała się łatwiejsza niż myślałem, bo po prostu większość osób, z którymi rozmawiałem, od razu się zgodziła – za co im zresztą bardzo dziękuję. Dlatego podczas pisania materiału na album „Szczodre Gody” stwierdziłem, że tym razem również trzeba zachować „tradycję” i już na wstępie zastanawiałem się, kto mógłby w danym kawałku wystąpić. Przykładowo, pisząc „Radecznicę”, z góry wiedziałem, że ten utwór zabrzmi dokładnie tak, jak chcę tylko wtedy, jeśli zaśpiewają w nim Kasia i Mikołaj z Percivali – i było to zanim w ogóle zapytałem ich o zgodę (śmiech). Tak więc „dobór” danych osób był z góry zaplanowany – i (na moje szczęście) wszyscy odnieśli się bardzo pozytywnie do tego pomysłu. I tak – jeśli chodzi o Adama, to trzeba pamiętać, że nagrał z nami poprzednią płytę i towarzyszył nam na scenie podczas pierwszych koncertów Velesara. Dlatego nie wyobrażałem sobie, że mogłoby go zabraknąć na drugiej płycie, mimo że już z nami nie gra. Bardzo się cieszę, że znowu zgodził się dołożyć swoje trzy grosze do albumu, chociaż tym razem pojawia się tylko w jednym kawałku. Trochę podobnie jest z Malwiną, która występowała już gościnnie na „Dziwadłach”. Utwór „Przegrana sprawa” był pisany właśnie z myślą o tym, że zaśpiewa w nim Malwina – która zresztą jest świetną wokalistką i jej obecność na płycie, w moim odczuciu, bardzo podnosi wartość całego albumu. Jeśli chodzi o gościnny występ Hanki, to jest to taka mała niespodzianka. Po prostu zagraliśmy dwa bardzo fajne koncerty z czeskim zespołem Wolfarian, dwa kolejne są przed nami (i to na pewno nie koniec, bo jesteśmy z Hanką w stałym kontakcie), więc stwierdziłem, że byłoby ciekawie, gdyby w jednym z utworów Hanka zastąpiła naszą Kasię. I myślę, że był to kolejny strzał w dziesiątkę. Natomiast jeśli chodzi o Grzegorza, to jest on naszym dobrym znajomym od wielu lat. Co więcej, dał się poznać jako świetny perkusista w czasach mojego poprzedniego zespołu River of Time, który założyłem po rozstaniu z Radogostem. Po prostu w pewnym momencie, dokładnie podczas trasy z Percivalem Schuttenbachem, zastąpił naszego pałkera Łukasza, który miał wtedy problemy z kolanem. Tak więc, jak powiedziałeś wcześniej, tradycja została zachowana. I powiem więcej – na kolejnej płycie również pojawią się goście. Ale o tym na razie nie ma co mówić, bo jest na to zdecydowanie zbyt wcześnie… (śmiech).

Od października jesteście w trasie „Szczodre Gody”. W zasadzie większość koncertów macie już za sobą. Jak wrażenia?

Wrażenia są bardzo pozytywne. Tym bardziej, że w ogóle udało się te koncerty zagrać. Niestety, prawda jest taka, że pandemia jeszcze się nie skończyła, a to oznacza, że niczego nie możemy być pewni. Organizując i ogłaszając trasę nie mieliśmy pojęcia, czy za tydzień lub dwa ktoś nie wpadnie na „genialny” pomysł kolejnego lockdownu, co z kolei spowoduje, że koncerty trzeba będzie odwoływać. Na szczęście nic takiego na razie się nie stało i wygląda na to, że uda nam się tym razem zagrać całą trasę. Najważniejsze jest to, że po tragicznym dla rynku muzycznego (i nie tylko) roku 2020 koncerty znowu ruszyły i póki możemy, to z tego korzystamy. W tej chwili zostały nam jeszcze dwa koncerty – w Warszawie i Skarżysku-Kamiennej. Mamy nadzieję, że publiczność dopisze i będziemy mogli z sukcesem zamknąć ten rok. Przynajmniej jeśli chodzi o kwestię koncertów.

Na koncertach zawsze coś się dzieje i nie tylko muzycznego… Może podzielicie się jakimiś anegdotami z tej trasy? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że waszego koncertu na Barbar Fest w Czechach nic nie przebije…

Rzeczywiście, Barbar Fest w 2020 r. to było coś, czego nie zapomnimy do końca życia (śmiech). Co nie zmienia faktu, że z chęcią tam wrócimy, bo impreza jest jedyna w swoim rodzaju! No i polecamy wybrać się tam przy najbliższej okazji, aczkolwiek radzimy zostawić w domu pewne polskie naleciałości… (śmiech). Natomiast prawda jest taka, że w tym roku również byliśmy zaproszeni na Barbar Fest, ale na tydzień przed festiwalem, ze względu na to, że nasz perkusista nieoczekiwanie trafił do szpitala, musieliśmy koncert odwołać. Niestety, ten rok Łukasza nie oszczędza, co mocno nam namieszało w planach. I w zasadzie to też jest odpowiedź na Twoje pytanie, chociaż zdecydowanie nie było zabawnie – wręcz przeciwnie. Po prostu na dzień przed startem trasy Łukasz znowu wylądował w szpitalu i okazało się, że nie jest w stanie z nami zagrać. O ile w przypadku Barbar Festu mieliśmy tydzień, o tyle tym razem nie było czasu na nic, bo wiadomość spadła na nas jak grom z jasnego nieba. W tym momencie stanęliśmy przed ogromnym dylematem, czy z dnia na dzień odwoływać wszystko, czy jednak zaryzykować i zagrać… I powiem szczerze, że decyzja była niezwykle trudna. Ostatecznie, po rozważeniu wielu „za“ i „przeciw“, wiedząc, że sporo osób czeka na nas i na te koncerty oraz biorąc pod uwagę, że już poprzednio (przy „okazji” pandemii) musieliśmy odwoływać część trasy, zdecydowaliśmy się wybrać opcję drugą – czyli zagrać. Przy czym musieliśmy zrobić coś, czego do tej pory nie robiliśmy na scenie i czego (mam nadzieję) nie będziemy zmuszeni powtarzać – zagraliśmy z komputerem. Po prostu ściągnęliśmy na szybko perkusję z płyt (i tutaj ponowne, ogromne podziękowania dla Leona z No Fear Records za mega szybką reakcję). Tak więc Łukasz i tak był z nami, chociaż wirtualnie. Ostatecznie wszystko wyszło świetnie, a publiczność we Wrocławiu i Ostrowie Wielkopolskim okazała ogromną wyrozumiałość, ale muszę przyznać, że jechaliśmy do Wrocławia z duszą na ramieniu. Po prostu nie mieliśmy zielonego pojecia, jak to wyjdzie. Sprawa ze szpitalem pojawiła się tak niespodziewanie, że nawet nie mieliśmy możliwości zorganizowania próby. Wszystko działo się „na żywca“. Ale daliśmy radę, a Łukasz powoli wraca do zdrowia i na scenę – i to jest teraz najważniejsze. Natomiast, jak powiedziałem, mówimy tu o dwóch pierwszych koncertach. A przecież po nich zostały jeszcze cztery… No i ponownie pojawił się dylemat, czy odpuścić, czy jednak znowu zagrać z komputerem. Na szczęście z pomocą przyszedł nam Igor, perkusista Morhany, który niespodziewanie zaoferował się, że nauczy się materiału i zagra z nami – za co jesteśmy mu bardzo wdzięczni, bo (mówiąc szczerze) uratował nam tyłki. Czasu na przygotowania mieliśmy bardzo mało, ale okazało się, że pomysł był bardzo trafiony. W międzyczasie Łukasz wyzdrowiał na tyle, żeby zagrać z nami w Leśniczówce, natomiast w Krakowie graliśmy już z Igorem. I muszę przyznać, że wyszło naprawdę dobrze. Igor jest profesjonalistą, a ja również mam do dyspozycji świetnych muzyków, więc okazało się, że wystarczyła nam jedna próba żeby się zgrać. No i podobnie będzie na dwóch ostatnich koncertach – w Warszawie za garami zasiądzie Igor, a w Skarżysku Łukasz.

Dobór kapel raczej nie był przypadkowy? Większość z nich towarzyszyła Wam podczas trasy „Bratnia Krew” lub innych festiwali.

Dokładnie – zarówno podczas poprzedniej trasy, jak i obecnej, do współpracy zaprosiliśmy kapele, z którymi dobrze znam się od dłuższego czasu, nie tylko podczas działalności Velesara, ale także wcześniej – w czasach Radogosta lub River of Time. Z Firlithem mieliśmy okazję grać podczas trasy z rosyjską kapelą Grai w 2019 r., a następnie w ramach naszej trasy „Bratnia Krew”, dlatego wiedzieliśmy, że to sprawdzona ekipa, która na pewno przypadnie do gustu publiczności. Podobnie jest z czeską kapelą Wolfarian, z którą graliśmy już w Cieszynie i Warszawie. Natomiast Morhany nikomu przedstawiać nie trzeba, ponieważ to jedna z tych kapel, które zaczynały w naszym kraju przygodę z folk metalem – obok Percivala Schuttenbacha, Radogosta czy Leśnego Licha. W czasie mojej obecności w Radogoście miałem przyjemność koncertować z Morhaną, a jako Velesar też zagraliśmy z nimi kilka niezłych koncertów, dlatego jak tylko pojawiły się pierwsze plany odnośnie trasy „Szczodre Gody”, najpierw skontaktowaliśmy się właśnie z Morhaną. I cieszę się bardzo, że zgodzili się znowu z nami zagrać, bo to grupa świetnych ludzi, z którymi doskonale się dogadujemy. Natomiast nowością na trasie jest zespół Czarny Bez, który powstał niedawno i nie mieliśmy wcześniej okazji razem zagrać (aczkolwiek po koncercie w Leśniczówce już wiemy, że na pewno nie był to ostatni raz…). Oczywiście warto też wspomnieć o formacji Diaboł Boruta, która niedawno świętowała swoje dziesięciolecie. Tu akurat sprawa jest trochę bardziej skomplikowana, ponieważ z Diabołami próbujemy zgadać się na wspólny koncert od 2 lat i ciągle coś staje nam na drodze – zazwyczaj kwestie zawodowe. Diaboł Boruta zagra jednak z nami w legendarnym klubie Semafor w Skarżysku-Kamiennej, gdzie zastąpi Runikę, która ze względów zdrowotnych była zmuszona w ostatniej chwili odwołać koncert.

Także miejsca w większości chyba były Wam znane?

Nie do końca. Warszawa, Chorzów, Wrocław, Kraków i Ostrów Wielkopolski to miasta, w których już graliśmy wcześniej i zawsze z chęcią będziemy do nich wracać. Zresztą i chorzowska Leśniczówka, i warszawski klub VooDoo to miejsca, których na pewno nie pominiemy na naszych trasach, bo po prostu je uwielbiamy i wiemy, że będzie mega ogień. Podobnie sprawa wygląda z Ostrowem Wielkopolskim, chociaż tym razem graliśmy w innym klubie – Piwiarni u Bossmana (niestety, klub Fanaberia, w którym koncertowaliśmy do tej pory, nie przetrwał pandemii). Natomiast zupełną nowością będzie dla nas klub Semafor w Skarżysku-Kamiennej i na razie jest to dla nas jedna wielka niewiadoma. Zwłaszcza że będzie to nasz pierwszy koncert w Skarżysku, więc zupełnie nie wiemy, czego się spodziewać. Aczkolwiek mamy nadzieję, że publiczność dopisze, a Semafor stanie się kolejnym stałym przystankiem na naszej koncertowej drodze.

Kto to wszystko organizacyjnie wam ogarnia?

Cóż, nie będę ukrywał, że nie mamy wsparcia żadnej wytwórni ani agencji, więc wszystko ogarniamy sami – od kwestii koncertowych, poprzez PR-owe, graficzne, społecznościowe itd. Dopóki nie pojawi się ktoś, kto zdecyduje się zaryzykować i zostać naszym managerem, tę funkcję pełnię ja.

W poprzednim roku nagraliście teledysk do utworu „Swaćba”, tzw. Wersję Quarantine Total Home Recording. Pandemia spowodowała, że wiele kapel coś takiego stworzyło. Jednak czy macie w planach jakieś kolejne wideo?

Nie wiem, czy można to nazwać teledyskiem… (śmiech). Ale faktycznie, podczas lockdownu coś takiego popełniliśmy. „Swaćba” nie była pierwszym utworem napisanym z przeznaczeniem na drugą płytę, ale jako pierwsza została wykonana publicznie (żeby było ciekawiej – na weselu naszego perkusisty!). A skoro odcięto nam możliwość koncertowania i z powodu obostrzeń nie mogliśmy nawet spotkać się na próbie, postanowiliśmy udostępnić fanom coś innego i nagrać kawałek całkowicie domowym sposobem. Trochę na wesoło, trochę po to, by zasygnalizować nadchodzącą płytę. No i to się udało. Natomiast kwestia teledysków to już inna sprawa. W przypadku „Dziwadeł” był pomysł na przynajmniej dwa teledyski, a ostatecznie, głównie ze względów finansowych, pojawił się jeden – do utworu „Ostatnia Kupalnocka”. I na razie jest to nasz jedyny oficjalny teledysk. To jednak wkrótce się zmieni, bo mamy plan na kilka kolejnych, z czego jeden już jest na ukończeniu i niebawem się pojawi na naszym kanale YouTube. I tym razem już nie odpuścimy – będą też kolejne teledyski, aczkolwiek pojawią się dopiero w przyszłym roku.

Marcin, teksty piszesz sam. Większość jest oparta na ludowych podaniach, legendach czy historii. Ale z tego co wiem, to nie tylko dotykają one Słowiańskiej tematyki… Co z „Wiedźminem” lub ogólnie pojmowaną fantastyką?

Oczywiście, głównie poruszamy się w tematyce słowiańskiej, tej naszej, rodzimej. Co nie znaczy, że od czasu do czasu nie możemy odskoczyć trochę w bok. Tak było na przykład na „Dziwadłach” w takich utworach, jak „Normanica” lub „Dzikie Pola”. Nasza historia, wierzenia, obrzędy lub legendy mają sporo do zaoferowania i zdecydowanie warto o tym mówić i śpiewać oraz propagować jak najdalej. Natomiast nie tylko my mamy bogatą kulturę – inne kraje, czy regiony również. Dlatego od czasu do czasu warto tam sięgnąć, a inspiracji jest naprawdę sporo. Jednocześnie, wracając do Twojego pytania, jednym z tematów, których z uporem nie poruszam, jest tematyka wiedźminowska, mimo że osobiście uwielbiam sagę Sapkowskiego. Po prostu uważam, że temat Wiedźmina jest już tak mocno eksploatowany na wszelkich możliwych polach i korzysta z niego tak dużo kapel, że nie jest potrzebny kolejny zespół śpiewający o Ciri i Geralcie. Poza tym trzeba pamiętać, że muzycznie z Wiedźminem najbardziej kojarzony jest Percival, który zresztą wykonał tutaj kawał ogromnej i świetnej roboty. Jeśli ja miałbym poruszyć tę tematykę, to musiałby pojawić się naprawdę dobry i ważny powód, bo obecnie nie widzę potrzeby podpierania się tym tematem.

I chyba jesteś kompozytorem całej muzyki? Od bębnów, gitar po skrzypce i „fujarki”? Każdej nutki?

Cóż, nie jest to tajemnica, więc zostaje mi tylko odpowiedzieć twierdząco… Tak, wszystkie utwory są mojego autorstwa. Wygląda to mniej więcej tak, że zespół otrzymuje gotowy materiał, wszystkie ścieżki, łącznie z perkusją, rozpisane w tabulaturach lub nutach i każdy uczy się tego w domu. A potem spotykamy się na próbie i po prostu gramy. Taki system pracy wprowadziłem dawno temu, jeszcze w czasach mojej pierwszej kapeli Goddess of Sin. A wziął się stąd, że kiedyś faktycznie próbowaliśmy jako Goddess of Sin tworzyć utwory wspólnie na próbach. Efekt był taki, że jeden kawałek rzeźbiliśmy przez 5 lub 6 prób, a ostatecznie i tak lądował w koszu. Tyle że wtedy wszyscy byliśmy na etapie liceum i mieliśmy czas na to, by spotykać się na próbach 2-3 razy w tygodniu. Teraz, kiedy każdy gdzieś pracuje i ma mnóstwo innych obowiązków, w tym rodzinnych, coś takiego jest nierealne. No i pamiętaj, że początkowo Velesar miał być projektem solowym, tworzonym z muzykami, nazwijmy to, sesyjnymi. Fakt, że udało się stworzyć świetny skład, dzięki czemu z projektu solowego bardzo szybko utworzył się pełnoprawny zespół, nie ma w tym momencie większego znaczenia. System, z którego korzystamy, po prostu doskonale się sprawdza.

Żeby utrzymać w ryzach tak rozbudowany skład, rzeczywiście trzeba być jak gestapo, prawda Marcinie?

I teraz powinienem Cię zapytać, kto Ci się poskarżył… (śmiech).

Ma wejść ustawa o ochronie tzw. sygnalistów, więc nie powiem 🙂

Aczkolwiek muszę przyznać, że większych problemów nie ma. Gram z profesjonalistami i to zmienia bardzo dużo. Natomiast faktycznie zdarzają się momenty, że trzeba podjąć jakąś decyzję lub uderzyć ręką w stół. Jest też kilka zasad, które zostały wprowadzone na początku i twardo pilnuję, żeby się ich trzymać – i tutaj rzeczywiście potrafię być paskudny. Ale tak to, moim zdaniem, powinno właśnie wyglądać. Jak to powiedział kiedyś Mussi z Radogosta – demokracja w zespole nie jest wskazana. I ja to potwierdzam. Zwłaszcza jeśli chce się coś osiągnąć. Po prostu trzeba skupiać się na tym, żeby być coraz lepszym w tym, co się robi i iść coraz dalej, a nie na walkach między sobą. Z kolei co do samych utworów, to tutaj wszystko zależy od danej ścieżki. Największą swobodę mają tu perkusja i gitara prowadząca, czyli Łukasz i Dawid – zwłaszcza jeśli chodzi o główne solówki. Natomiast najgorzej chyba mają dziewczyny, bo one akurat muszą zagrać dokładnie tak, jak jest w nutach. Tyle że tutaj nie ma innego wyjścia. Skrzypce i flet często grają na dwa głosy, przeplatają się… Po prostu jeśli zagrają inaczej, to nie zabrzmi to tak, jak powinno.

Dawno temu sam miałem kapelę, do której komponowałem wszystkie instrumenty (no może poza perkusją, ale jakiś zamysł miałem w głowie) i gdy tylko ktoś nie potrafił zagrać tak jak chciałem, lekko mówiąc wpadałem w złość, do tego stopnia, że dziewczyny z zespołu pośpiesznie zamykały przede mną okna (do których ostentacyjnie biegłem rozsierdzony). Ale to było tylko pierwsze piętro… Czy na próbach w VELESARZE także są emocje?

I to jakie! Zwłaszcza jeśli ktoś się spóźnia, a zazwyczaj jestem to ja… (śmiech). Ale tak na poważnie – częściowo odpowiedziałem już na to w poprzednim pytaniu. Natomiast emocje są, i owszem, ale raczej na przykład w momencie, kiedy zagramy zupełnie nowy kawałek i okazuje się, że to naprawdę dobrze brzmi (albo jeśli okaże się, że mój pomysł był jednak chybiony i trzeba całą ścieżkę napisać na nowo). Powtórzę po raz kolejny – mam przyjemność współpracować z profesjonalistami, więc raczej nie tracimy czasu na próbach na inne rzeczy. Jeśli ktoś się pomyli, to nie ma problemu – po to właśnie są próby. Ważne, żeby na koncercie zagrać dobrze. Zdarza się, że dopiero na próbie okazuje się, czy dany kawałek zostaje jak jest, czy trzeba znowu w nim kopać. Na przykład podczas pracy nad „Szczodrymi Godami” postawiliśmy sobie za cel zagrać wszystkie utwory na próbach zanim w ogóle wejdziemy do studia. W przypadku „Dziwadeł” było trochę inaczej, przez co pojawiła się w pewnym momencie niepotrzebna nerwówka, więc uznaliśmy, że tym razem nie możemy popełnić tego samego błędu. No i tak właśnie się stało, dzięki czemu pojawiły się jeszcze drobne korekty, a do studia poszliśmy już z utworami dobrze opracowanymi.

A właśnie, dziewczyny w zespole! Czy koleżanki też słuchają Metalu, czy po prostu grają do Metalu?

O to chyba powinieneś zapytać je bezpośrednio. Generalnie jest tak, że wszyscy słuchamy bardzo różnej muzyki, nie tylko metalu. I dziewczyny również. O ile kojarzę, to Kasia i Iga w ogóle nie miały styczności z metalem zanim trafiły do Velesara. Ale postanowiły spróbować czegoś nowego, dowiedzieć się jak to wyjdzie i… wpadły na amen. Tym lepiej dla mnie (śmiech).

To kobiece instrumentalno-wokalne wsparcie sprawia, że muzyka VELESARA ma w sobie sporo folkowego tchnienia. Chyba z samym rockowym instrumentarium by tak nie wyszło?

Folk metal ma to do siebie, że jest różnorodny i szeroki. Można łączyć ze sobą i wykorzystywać różne inspiracje i instrumenty, w zależności od regionu czy kraju, z którego dana kapela pochodzi i nadal poruszać się w kręgu folk metalu. Można sięgać do historii, obrzędów, wierzeń, ludowych melodii, wydarzeń, specyficznych dla danego miejsca lub danej społeczności, można wreszcie śpiewać we własnym języku – i fani tego gatunku tym bardziej to docenią. I to wszystko wpływa na styl danej kapeli, a jednak nadal jest to folk metal. Jeśli ktoś zadaje mi podobne pytanie, zawsze polecam posłuchać japońskiego folk metalu lub arabskiego. Dla nas, Europejczyków, może być to lekko dziwne – a przecież to też jest folk metal! Natomiast u nas wprowadzenie kobiecych wokali wyszło tylko na plus. Jasne, jestem wokalistą Velesara, ale to nie znaczy, że muszę mieć tutaj pełny monopol. Oczywiście, mógłbym zaśpiewać „Dziwadła“, „Szczodre Gody“ lub „Radecznicę“ sam – tyle że wtedy byłyby to zupełnie inne utwory. Zapewne nie miałyby ani takiej mocy, ani też tak dobrego odbioru. Zaproszenie do wspólnego śpiewu odpowiednio Malwiny, Igi i Kasi Bromirskiej było doskonałym pomysłem, a wspólne kawałki tylko zyskały na wartości. I to mocno. Natomiast odpowiadając na pytanie odnośnie intrumentarium… Cóż, dla mnie folk metal zawsze łączył się z dodatkowymi instrumentami – fletem, skrzypcami, lirą korbową, dudami itd. Różnie to bywa w różnych kapelach, ale u nas, przy takich a nie innych kompozycjach, same gitary, bas i perkusja nie osiągnęłyby zamierzonego efektu.

A jak jest z relacjami damsko-męskimi w zespole? Nie ma zazdrości waszych żon, czy dziewczyn o muzykantki z VELESARA?

Jeszcze nie dostałem od żony po pysku, jeśli o to pytasz (śmiech). Natomiast mówiąc całkiem poważnie – znowu muszę odwołać się do kwestii profesjonalizmu. Poza Velesarem każdy z nas ma swoje życie prywatne oraz zawodowe i my doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Istotne jest, żeby oddzielić jedno od drugiego i żeby te kwestie nie wchodziły sobie w drogę – przynajmniej na tyle, na ile to możliwe. Natomiast my wszyscy dobrze się znamy i rozumiemy, a dotyczy to nie tylko członków zespołu, ale też nasze tzw. drugie połówki, które zresztą często również pojawiają się na naszych koncertach – więc stale są w bezpośredniej bliskości zespołu. Tak więc relacje damsko-męskie mamy bardzo poprawne (śmiech). Natomiast jedno, za co możemy i powinniśmy być wdzięczni naszym drugim połówkom, to wyrozumiałość. Powiedzmy sobie szczerze – nie jest łatwo być żoną lub mężem, dziewczyną lub chłopakiem muzyka. Dlatego, że to nie jest praca, a pasja i niezwykle ważna część naszego życia. W dodatku wymagająca ogromnych nakładów czasowych i finansowych, które można by przecież spożytkować na inne, okołodomowe lub rodzinne cele. I za tę wyrozumiałość (i ogromną cierpliwość) – a myślę, że w tym momencie mogę wypowiedzieć się za wszystkich członków kapeli – bardzo im dziękujemy. Natomiast trzeba też popatrzeć na jeszcze jedną sprawę – wiele osób zajmujących się muzyką, w tym i ja, nie potrafi żyć bez sceny. Ktoś, kto nie ma z tym nic wspólnego, nigdy tego nie zrozumie. Jasne, można by odłożyć gitarę lub mikrofon na stałe i zająć się, jak to niektórzy „mądrzy” określają, „prawdziwym życiem”. Problem w tym, że skończyłoby się to bardzo źle. Sam miałem taki okres, kiedy przez kilka lat nie byłem na scenie i nie miałem żadnej kapeli. I bardzo źle ten czas wspominam – bez koncertów, bez tej energii, bez tworzenia czegokolwiek… Tak więc z muzyką może być czasem ciężko, ale bez muzyki wcale.

Jaka według Ciebie jest kondycja sceny folk-metalowej w Polsce?

Na pewno lepsza niż jeszcze 10 lub 15 lat temu. Kiedy dołączałem do Radogosta w 2010 r., na scenie było zaledwie kilka kapel grających folk metal. Percival Schuttenbach, Morhana, Leśne Licho, wspomniany Radogost, startujący dopiero Diaboł Boruta, Vecordia… Od tego czasu jednak sporo się zmieniło. Wymienione wyżej kapele grają nadal, poza nie istniejącą już Vecordią, a dodatkowo pojawiły się kolejne, takie jak: Runika, Cronica, Łysa Góra, Helroth, Othalan, Open Access, Merkfolk, Black Velvet Band lub założona przez byłą wokalistkę Vecordii Magdę Przychodzką Derwana. Othalan, Open Access i BVB już nie działają, ale pozostałe formacje świetnie sobie radzą i sporo koncertują. W dodatku od pewnego czasu pojawiają się zupełnie nowe projekty, typu Djavena lub Windmill (obydwa obecnie zawieszone), Likho, Czarny Bez, Dvarga… Tak więc nasza scena folk metalowa cały czas się zmienia i rozwija, chociaż oczywiście ilościowo daleko nam do tego, co prezentuje polska scena heavy, czy thrash metalowa, gdzie kapele można liczyć na setki. No ale to już jest specyfika danej muzyki. Natomiast trzeba przyznać, że znacznie wzrosła ilość fanów folk metalu w ostatnich latach, a to jest coś, z czego tylko możemy się cieszyć.

Wiele kapel stosuje jakiś tam sceniczny image, przybiera jakąś muzyczno-liryczną formę by przyciągnąć publiczność albo po prostu by być bardziej oryginalnym. Folk Metal od dawna jest odrębnym gatunkiem muzyki Metalowej. Jednak zastanawia mnie fakt, jak to jest w przypadku VELESARA? Czym dla Was są wierzenia pogańskie? Czy tylko ciekawym do zgłębiania tematem, czy może tradycją, czy nawet własną religią, a może po prostu dobrą zabawą?

Generalnie wszystkim po trochu, co nie zmienia faktu, że możemy śpiewać o rzeczach dla nas ważnych, a jednocześnie dobrze się przy tym bawić. Jedno drugiego nie wyklucza. To zresztą doskonale widać na naszych koncertach, zarówno na scenie, jak i wśród publiczności. Słowiańskie wierzenia i dawne obrzędy to część, albo nawet podstawa naszej kultury – to, z czego się wywodzimy. Rzecz, która jeszcze do niedawna była niemal całkiem zapomniana i pomijana, w tym także w szkołach, o czym przecież doskonale wszyscy wiemy. Dlatego staramy się chociaż częściowo przybliżyć kwestie, które do tej pory polski system edukacji całkowicie ignorował. Oczywiście, nie jesteśmy w tym osamotnieni – są przecież inne kapele i coraz więcej grup rekonstrukcyjnych, a także pasjonaci tacy jak Igor Górewicz z Drużyny Grodu Trzygłowa. A my, tak naprawdę, dajemy tylko niewielką część, bardziej na zasadzie zainteresowania odbiorców i „popchnięcia” ich w odpowiednim kierunku dalej. No ale nie jesteśmy ani kapelą folkową, ani też historykami. Gramy folk metal i korzystamy z takich narzędzi, jakie ta muzyka daje. Natomiast nie silimy się na jakąś tam wielką oryginalność, ponieważ, moim zdaniem, nie jest nam to szczególnie potrzebne. Owszem, mamy swój sceniczny image, aczkolwiek bardziej metalowy niż folkowy (jak mówiłem, nie jesteśmy kapelą folkową). Nie gramy też w zbrojach, co byłoby jednak trochę trudne (śmiech). Najważniejsza jest tutaj muzyka i to ona przede wszystkim się liczy.

A zatem bardzo dziękuję za wywiad! Co jeszcze przed Wami?

Na pewno dokończenie trasy „Szczodre Gody”, nadchodzący teledysk, a potem już przyszły rok – i kolejna trasa, którą mamy w planach. Problem w tym, że obecnie bardzo trudno jest cokolwiek zaplanować… Oczywiście ze względu na pandemię i ciągle wiszące nad nami zagrożenie kolejnymi lockdownami. Organizatorzy festiwali bardzo ostrożnie podchodzą do kwestii imprez, więc na razie mamy tylko potwierdzony udział w sierpniowym Festiwalu Siekiera Fest we Wrocławiu. Aczkolwiek mam nadzieję, że to szaleństwo wreszcie minie i pojawimy się jeszcze w kilku miejscach. Co do naszej trasy, to powoli rozmawiamy z pozostałymi kapelami i załatwiamy kluby oraz inne sprawy z trasą związane, licząc na to, że jednak nas nie pozamykają. Jak mówiłem, jakiekolwiek planowanie jest teraz mocno utrudnione. Ale to nie jest powód, żeby siedzieć z założonymi rękami. Pandemia, czy nie – trzeba działać. I to właśnie robimy.

https://velesar.pl/
https://www.facebook.com/VelesarOfficial
https://velesar.bandcamp.com/

Miejsce zamieszkania: Parczew, Polska. Zainteresowania / Hobby: muzyka, dziennikarstwo muzyczne, religioznawstwo, orientalistyka, antropologia, psychologia, medycyna, socjologia. Ulubione gatunki muzyczne: przede wszystkim wszystkie gatunki Metalu, Hardcore'a, Progresywny Rock oraz Gothic, Ambient, Muzyka Klasyczna, Etniczna, Sakralna, Chóralna, Filmowa, New Age, Folk i czasem Jazz, Elektro, Muzyka Eksperymentalna, Alternatywna... Współtworzył magazyn & webzine Born To Die'zine jako Gnom.
Powrót do góry