CITOVITZ AND THE FIREFLIES OF FEBRUARY – Wywiad z Andrzejem Citowiczem, gitarzystą, kompozytorem

„… gitara zawsze była tłem mojego istnienia (…). Tworzenie, nagrywanie to dla mnie drugie życie, odskocznia i zarazem coś, co jest czymś większym, niż hobby (…) Na pewno Vai i Joe Satriani byli pierwszymi gitarzystami (…) czuje się bardziej kimś w rodzaju gitarowego songwritera pokroju Richiego Sambory…” – Andrzej Citowicz

Livius Pilavi & Pavel: Witaj Andrzeju! Zaczniemy banalnie, ale po czterdziestce (delikatnie mówiąc) coraz częściej zdarza nam się wspominać młodość, hahaha… Czy był jakiś impuls, który pchnął cię do zajęcia się grą na gitarze – jakaś konkretna płyta, obejrzany koncert? Ogólnie jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką rockowo-metalową?

Andrzej Citowicz: Aż strach się bać, pisząc te słowa o czterdziestolatku z gitarą w ręku… Bo w sumie kiedy ten czas przeleciał? Za szybko , niespodziewanie, z tysiącami pobocznych problemów w tle. Ale zawsze z gitarą w ręku. Odpowiadając na Wasze pytanie – ja z tą gitarą nigdy się nie rozstałem. Życie pisało scenariusze, a gitara zawsze była tłem mojego istnienia ( jak to brzmi, prawda?). Począwszy od pierwszej płyty Lady Pank, która ukształtowała mnie muzycznie w jakimś sensie jako dzieciaka ( rocznik 1976 kłania się z tej strony), kończąc na rockowych hitach końcówki lat 80tych takich jak „New Jersey” od Bon Jovi czy „Hysteria” Def Leppard.

Livius Pilavi: Właśnie, wiem, że jesteś fanem BON JOVI. A jacy są inni twoi ulubieni wykonawcy? Kto jest dla ciebie gitarzystą numer jeden?

Andrzej Citowicz: Mam swoją gitarową świętą trójcę, z której nigdy nie wyrosłem tak naprawdę : Richie Sambora, Steve Clark, Jan Borysewicz… Jeszcze powinien być wymieniony Eddie Van Halen… Kto wie, czy nie gość scalający w całość gitarowe inspiracje.

Livius Pilavi: Czy jeśli chodzi o grę na gitarze i innych instrumentach jesteś całkowitym samoukiem?

Andrzej Citowicz: Jestem totalnym samoukiem. Są tego dobre strony, są również złe, bo brak teorii pod palcami może tworzyć problemy, ale wdzięczny jestem sobie samemu, ze znalazłem drogę aby połączyć te dwa odrębne światy, w jeden, własny patent na granie.

Pavel: Ok. Czy możemy pokrótce przebrnąć przez Twoją dyskografię?… Na internecie znalazłem coś bardzo archiwalnego, balladę z 1995 roku – „Kiedy”. Bardzo przyjemny utwór, który (patrząc na tamte czasy) miał zadatki na komercyjną radiową piosenkę… Czyli już w tamtych latach coś nagrywałeś…

Andrzej Citowicz: Nagrywałem w tamtych czasach na cztero-śladowym zestawie Sony (kasety niosły ze sobą jednak ciepłe brzmienie nagrań – nawet tych dokonanych w warunkach domowych) Nastoletnia zabawa, tudzież pasja, która była zalążkiem tego, co zostało we mnie ma kolejne dekady.

Pavel: A nie myślałeś by ponownie nagrać ten kawałek?

Andrzej Citowicz: Wiele osób o to mnie pyta. Aż sam sobie się dziwię. Pewnie utwór nie przetrwał próby czasu, ale może naiwne serducho włożone w każdy dźwięk sprawiło, ze kawałek trafił do paru osób. Kto wie, może to jest magia muzyki osadzonej w dźwiękach gitary.

Pavel: W 2012 roku podpisałeś kontrakt z Down Boys Records (wytwórnia Erika Turnera i Jerry’ego Dixona z WARRANT). Jak trafiłeś pod skrzydła tej wytwórni?

Andrzej Citowicz: Początki internetu.. Albo inaczej… Początki polskiego netu. Poustawiałem sobie jakoś w głowie, zakładając swoją pierwszą skrzynkę mailową, że powysyłam swoje demowki właśnie mailem, do artystów którzy mnie inspirowali. 90 procent moich wiadomości została bez odpowiedzi i z jakichś względów Erik i Jerry odpowiedzieli na mój mail. Tak, bez posiadania pełnoprawnego materiału, bazując na demówkach podpisałem swój pierwszy kontrakt . Bardzo ważny, dający wiarę w siebie, w swoją pasje, w swoje dźwięki, dający wiarę w siebie tak naprawdę.

Pavel: Co dla nich nagrałeś?

Andrzej Citowicz: Patrząc z perspektywy czasu panowie zaufali mi niemiłosiernie. Pod ich skrzydłami nagrałem demo epkę “Year of the dragon”, przygotowana dosłownie w domowych warunkach. Pewnie te utwory nie miały szans wypłynąć na szersze brzegi, ale to wydawnictwo sprawiło, ze otworzyły się przede mną , wręcz niechcący – nowe drzwi. Bardzo ważne drzwi. Nareszcie ciut bardziej otwarte w tym moim małym muzycznym świecie.

Pavel: Zastanawiam się nad (inspiracją) zestawieniem kilku tytułów, ze starych utworów z 2012 roku – „Summertime”, czy z 2013 roku – „Summer’s End” i „Winter’s Breath” oraz z najnowszej epki „Winter Songs” z 2022 roku… Czyżby to tęsknota za polskimi porami roku?

Andrzej Citowicz: Sam kiedyś przyłapałem się na tym. Pewnie dobór tytułów dzieje się poza kontrolą świadomości, w tym instrumentalnym „universum” twórcy , ale kto wie, czy pory roku nie miały wpływu na dobór słów, tudzież tytułów… Ja wierzę w siłę podświadomości, a z nią bardzo ciężko dyskutować.

Livius Pilavi & Pavel: O najnowszej EP „Winter Songs” porozmawiamy później…. Ale przy okazji pór roku … Jak wygląda zima w Egipcie?

Andrzej Citowicz : 14 lat temu, przylatując do Egiptu (gdzie mieszkam razem z moją Żoną) miałem wyobrażenie zimy, która nie istnieje w tym regionie świata. Jakże się zdziwiłem, po paru miesiącach życia w tym jakże egzotycznym kraju, że pod koniec dnia na Saharze, w nocy temperatury spadają do zera, a na przełomie grudnia i lutego pojawiające się deszcze, a nawet jednodniowy śnieg nie są żadnym zaskoczeniem.

Pavel: A czy muzyczne wariacje (interpretacje) kolęd to jakby tęsknota za Świętami w Polsce?

Andrzej Citowicz: Pewnie tak, ale również ukłon muszę tutaj zrobić w kierunku Janka Borysewicza i jego wydawnictw popełnionych solo („Królowa Ciszy”) tudzież z Lady Pank („Gwiazdkowe Dzieci”) na okoliczność Świąt właśnie. Z wielu względów ta muzyka została we mnie i w jakiś dziwny sposób inspirowała i robi to dalej.

Pavel: W 2013 roku zakończyłeś współpracę z Down Boys Records i zacząłeś kooperować z niemieckim multi-instrumentalistą i producentem Dirk’iem Arnicke. Czego efektem były instrumentalne albumy „Shot Down, Get Up” i „Ace Of Hearts”. Czyli od tamtej pory już nie działałeś w pojedynkę w THE ANDRZEJ CITOWICZ EXPERIENCE?

Andrzej Citowicz: To prawda. Z Dirkiem poznaliśmy się przez internet, przez portal Soundcloud i wpisując się w świat lat ( innego już wieku) nasza znajomość przerodziła się w muzyczna przyjaźń, która zaowocowała kilkoma wydawnictwami, które stały się moimi milowymi kamieniami w temacie muzyki którą nagrywam.

Pavel: Ponadto w pewnym momencie zacząłeś on-line poszerzać skład THE ANDRZEJ CITOWICZ EXPERIENCE… Dołączyli do Was, Polak, basista Patryk Szymański (z TRANSTIME) i Niemiec, wokalista Oliver Monsieur (z AMP THE BAND)… I (też znani jako TACE) nagraliście wspaniałą epkę „Jack Of Hearts”, z muzyką w stylu Hard Rocka z lat 80tych… Łatwo wpadające w ucho melodie ale z delikatnym pazurem i oczywiście z mnóstwem emocji… Podobno utwory z tej epki były grane w polskich stacjach radiowych i otrzymały sporo pozytywnych recenzji?

Andrzej Citowicz: Tak było. Niespodziewanie utwory z „Jack Of Hearts” pojawiły się ma antenie Polskiego Radia Rzeszów i Olsztyn a epka znalazła miejsce w recenzji, dość pozytywnej, w magazynie „Teraz Rock”

Pavel: Wówczas współpracowaliście z Ancient Dreamland Productions? Co to za firma?

Andrzej Citowicz: To firma która stworzył Dirk Arnicke. Ta firma głównie była ukierunkowana na szeroko pojętą produkcję muzyczną. Nasze drogi się rozeszły w ubiegłym roku, ale firma dalej działa jako Ancient Dreamland Games, zajmując się tworzeniem niezależnych gier komputerowych na platformę PC.

Pavel: Ale co się stało, że zakończyłeś działalność TACE? To były naprawdę dobre kawałki.

Andrzej Citowicz: To był dość trudny okres moim życiu, i chyba też przyszedł taki moment, kiedy przestałem czuć emocjonalną więź z tym projektem. Tworzenie, nagrywanie to dla mnie drugie życie, odskocznia i zarazem coś, co jest czymś większym, niż hobby. To sposób na życie. TACE w pewnym momencie stracił dla mnie ten blask, co nie znaczy, że może jeszcze kiedyś wrócimy do tego projektu. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi poza tym projektem.

Pavel: Jednak jeszcze przez jakiś czas, nadal (już bez wokalisty) współpracowaliście razem. A „In Time” był albumem wydanym już pod szyldem ANDRZEJ CITOWICZ? Później „The Exit” (mogłem też pominąć jakieś materiały, bo sporo tego było)… Czy trudno współpracuje się i nagrywa on-line? Jak to jest w Waszym przypadku?

Andrzej Citowicz: Technologia zmieniła wszystko. Interfejsy audio, symulacje wzmacniaczy, takie programy jak Garage Band czy Logic Pro sprawiły, że w czterech kątach własnego domu można rozpocząć niezwykła przygodę. Nagrywane, online to tak naprawdę coś w rodzaju układania muzycznych puzzle. I raz jeszcze, technologia nagrywania , tzw Home recording, sprawiła, że ludzie o podobnych gustach i patrzących w tę samą stronę pasji, są w stanie nagrać razem, pomimo dzielących ich tysięcy kilometrów.

Pavel: W którym momencie pojawia się zmiana nazwy projektu na CITOVITZ AND THE FIREFLIES OF FEBRUARY? Ja już się zaczynam gubić w tych nazwach, hahaha… Ale muzycy pozostają ci sami?

Andrzej Citowicz: Projekt powstał w mojej głowie zaraz bo zakończeniu współpracy z TACE. Potrzebowałem nowego rozdania, łącznie z nazwą. Plus po 40tce, jeśli wciąż zachowało się w sercu jakąkolwiek pasje, trzeba ją robić na 100 procent. I nie widziałem innej opcji, tylko taką, aby trzymać ten ogień w sercu, sam muszę wziąć się za nie tylko komponowanie i nagrywanie gitarowych tracków, ale również muszę zaopiekować się produkcją, aranżacją i programowaniem bębnów. W tym chaosie twórczym odnalazłem inspiracje i wolność jakiej nie zaznałem wcześniej. Z dawnych muzyków został ze mną basista , Patryk Szymański z którym rozumiemy się niemal bez słów podczas naszych wirtualnych sesji nagraniowych.

Livius Pilavi: Nazwa „Andrzej Citowicz i Świetliki Lutego” jest intrygująca. Skąd taki pomysł na nazwę i co ona oznacza?

Andrzej Citowicz: Świetliki zawsze mnie fascynowały z nieznanych mi względów od lat dziecięcych. Smutna sprawa, że w ostatnich latach wzrosło zaniepokojenie malejącą liczbą świetlików w wielu częściach świata, prawdopodobnie z powodu utraty siedlisk, zanieczyszczenia światłem, praktyk rolniczych, pestycydów…

Parę miesięcy temu natknąłem się na artykuł o świetlikach , które pojawiają się w lutym (Luty to również miesiąc moich urodzin). Istnieje około 2000 gatunków świetlików, ale nie wszystkie są nocne. Nie wszystkie też są jaskrawe – niektóre w ogóle się nie świecą. Ten lutowy świetlik jest wyjątkowy. Pojawia się na chwilę, w najzimniejszym z miesięcy. Jest jednym z pierwszych owadów, które pojawiają się przed wiosną. Odnalazłem w tym świetliku coś , co sprawiło, że zapragnąłem, aby ta nazwa stała się również częścią mojej muzycznej przygody, nowego rozdziału tej przygody. Dużo w tym naiwnego poetyzmu, ale odkrycie faktu, ze istnieje świetlik zimowy przypomniało mi, że jestem świadomy tylko niewielkiego procenta nieskończonej liczby stworzeń, które mnie otaczają. Może nie mają cudownego śpiewu ani ładnych piór, ale zimowe ciemne świetliki są zwiastunami wiosny, tego umownego nowego życia.

Pavel: Latem 2022 roku ukazał się album CITOVITZ AND THE FIREFLIES OF FEBRUARY „Misery Loves Company”… Skąd czerpałeś inspiracje muzyczne i pozamuzyczne? Ja słuchając Twojej muzyki czasem odnosiłem wrażenie podobieństwa stylu gry do STEVE VAI’a…

Andrzej Citowicz: To wielki komplement dla mnie, bo znam swoje miejsce w gitarowym szeregu. Na pewno Vai i Joe Satriani byli pierwszymi gitarzystami, którzy przedstawili mi muzykę instrumentalną za nastoletnich dni, na początku lat 90tych. Ja czuje się bardziej kimś w rodzaju gitarowego songwritera pokroju Richiego Sambory. Chce opowiedzieć również historie dźwiękami gitary, bez słów; tylko za pomocą melodii i emocji w nich zawartych.

Poza muzyczne inspiracje to filmy , czasami jakaś scena z filmu która sprawia, ze nowa melodia sama zaczyna tańczyć w głowie.

Livius Pilavi: Twoja muzyka jest często bardzo nastrojowa, romantyczna. Jaką rolę w twoim życiu i w twórczości odgrywają uczucia, miłość?

Andrzej Citowicz: Miłość jest wszystkim . Miłość jest czymś, co pewnie umiera jako ostatnia razem z nadzieja …Miłość dodaje skrzydeł , łamie serce, ale pod koniec dnia jest chyba jedynym świadectwem na to, ze może gdzieś to nasze istnienie na tej ziemi ma jakiś sens…

Livius Pilavi: „Misery Loves Company” zawiera dużo utworów. Ile trwała praca nad płytą?

Andrzej Citowicz: Proces nagrywania poszedł niezwykle sprawnie, więcej – pierwotnie ta płyta miała być płytą podwójną. Zdałem sobie sprawę, ze jednak 50 instrumentalnych utworów, może być czymś ciężkim do przebrnięcia, dlatego wybrałem ciut inny format całość nagrań zajęła mi około 6 miesięcy, łącznie z produkcją, aranżacją i programowaniem perkusji.

Livius Pilavi: Twoje utwory na płycie „Misery Loves Company” są raczej krótkie, chociaż są tak skomponowane, że to nie przeszkadza. Ale czy nie kusi cię do tworzenia większych form muzycznych?

Andrzej Citowicz: Kusi i prawdopodobnie na następnym wydawnictwie dłuższe utwory się zdecydowanie się pojawią . Ta płyta to był mój prywatny poligon doświadczalny na mojej duszy i pasji. Chyba pierwszy raz od lat poczułem ta radość z grania, którą czuje się tylko raz, odkrywając po raz pierwszy w przeszłości własna drogę; muzyczna i ta życiową…

Livius Pilavi: Do wielu utworów „Świetlików” zrealizowano bardzo ciekawe clipy. Kto jest ich twórcą? Skąd czerpie materiały do tych teledysków?

Andrzej Citowicz: To są głównie stockowe filmy, krótkie ujęcia (dostępne za darmo), nawet do użytku komercyjnego. Montaż, dodawanie efektów to znów moja praca. Chciałem, aby tym utworom towarzyszył obraz, który najlepiej mógłby oddać muzyczne bicie serca każdego z nich.

Pavel: Najnowszym dziełem CITOVITZ AND THE FIREFLIES OF FEBRUARY jest Ep „Winter Songs”. Zaledwie kilka miesięcy po albumie „Misery Loves Company”! Wygląda na to, że nie ustajesz w komponowaniu. A jak z czasem na cokolwiek innego? Haha…

Andrzej Citowicz: Czasu coraz mniej, ale na moją „obronę”, niech przemówi fakt, że te utwory to wciąż cześć sesji nagraniowej, która nie weszła na „Misery Loves Company”. Z wielu względów żal mi było tych kompozycji, dlatego postanowiłem je wydać właśnie w formie zimowej epki.

Pavel: Już podobno kręcą Ci się w głowie kolejne pomysły i zapowiadasz materiał ”NeverEnding Storms” na 2023 rok! Zdradzisz nam cokolwiek o tym materiale?

Andrzej Citowicz: Na pewno to będzie kontynuacja obranej już muzycznej drogi. Może bardziej organiczne granie, dłuższe utwory… Jako małą niespodziankę mogę zapowiedzieć pojawienie się wokalisty, ale jeszcze ciut za wcześniej o tym pisać .

Pavel: O! To tym bardziej jestem ciekaw!

Livius Pilavi: Mieszkając w Egipcie na pewno stykasz się z tradycyjną muzyką bliskowschodnią, arabską. Czy ta muzyka jest dla ciebie interesująca? Może w przyszłości wykorzystasz jakieś jej elementy w swojej twórczości?

Andrzej Citowicz: Po 14 latach mieszkaniach Egipcie siłą rzeczy te melodie przedostają się do głowy. Mniej lub bardziej świadomie. Nie słucham tej muzyki za wiele, ale te orientalne dźwięki muszą przemykać do mojej podświadomości.

Pavel: Tak na marginesie, ja bardzo lubię muzykę orientalną!… I mam wrażenie, że w utworze „Grave Of Trust” z albumu „The Exit” solówka zawiera pewne pierwiastki muzyki arabskiej (a raczej skali arabskiej)…

Andrzej Citowicz: Tak jest i to jest na pewno wypadkowa tego, co napisałem wyżej. Te bliskowschodnie dźwięki są w końcu częścią mojego życia obecnie.

Pavel: Ale póki co możemy delektować się tym co dotychczas… Jakie są reakcje mediów? Na przykład… Radio Pro-Rock…. Metal Hammer…

Andrzej Citowicz: Spotkałem się z niesamowitą przychylnością niektórych mediów. Chociażby w Polskim Radio Olsztyn czy Rzeszów, lub wspomnianym przez Was Radio Pro Rock czy włoski Metal Hammer (a nawet rodzimy Teraz Rock). Mam świadomość , że moja muzyka to nisza nisz, także każda przychylna dłoń (wliczając wywiad dla Was!) jest zawsze dla mnie wyjątkowym przeżyciem.

Livius Pilavi & Pavel: A czy kiedykolwiek odbędą się gdziekolwiek jakieś koncerty CITOVITZ AND THE FIREFLIES OF FEBRUARY? Myśleliście by razem spotkać się na scenie, nawet na jeden raz?

Andrzej Citowicz: Logistycznie leżymy, organizacyjnie też, ale ostatni rok pokazał, że być może uda nam się spotkać na takim koncercie jednorazowym. Czas pokaże, ale pewne ruchy w tym kierunku już zostały wykonane.

Livius Pilavi: Twoje utwory mają bardzo interesujące tytuły. Gdyby te utwory posiadały teksty, jaka byłaby ich tematyka?

Andrzej Citowicz: Pewnie się uśmiejecie, ale u mnie pomysł na utwór zaczyna się od… tytułu. Zapisuje w telefonie każdy pomysł, słowo, zdanie, czasami zasłyszaną kwestię z filmów, przeczytane w książce, czasami zasłyszane zdanie. Wszystko jest inspiracją, a tytuł do muzyki instrumentalnej to wręcz jej głos w pewnym sensie. Nigdy nie myślałem o warstwie tekstowej w swoim wydaniu. Chyba wolę, aby moja gitara była moim „tekstem”.

Pavel: A to oznaczenie „Parental Advisory Explicit Content” na albumie „Misery Loves Company”? Przecież tam nie ma tekstów, no może poza jakimiś krótkimi deklamacjami…

Andrzej Citowicz: To na swój sposób zabawna historia związana z moim amerykańskim dystrybutorem. Jeden z moich utworów ma w tytule słowo Fxxxing. Okazało się, że nawet tytuł z ocenzurowanym w pisowni wulgaryzmami, tudzież wspomniana przez Ciebie deklamacja pojawiająca się w kilku piosenkach kwalifikują album pod to oznaczenie. Taka ciekawostka dystrybutorska.

Pavel: Hahaha… Mało tego. Ten tytuł „Fxxxing” podwójnie jest podejrzany! Po pierwsze przekleństwo, a po drugie te „xxx” też może się lubieżnie kojarzyć z tematyką porno, hahaha… Zdecydowanie to nie dla dzieci, hahaha… A czy liczyłeś ile utworów skomponowałeś?

Andrzej Citowicz: Będzie z tego 200. Niektóre ukrywają się w zakamarkach dysku komputera, inne spacerują po zakamarkach pamięci, a jeszcze inne utknęły na dobre po szyldem „work on progress”. Staram się pisać dużo. Bez planu, bez świadomości tego, czy utwór pojawi się w wersji sfinalizowanej na jakiejś płycie. Po prostu dużo pisze. Dar i przekleństwo, być może .

Pavel: A masz jakieś utwory szczególnie bliskie, albo te które Ci najbardziej się podobają? A może te, które nie za bardzo lubisz?

Andrzej Citowicz: Niektóre utwory powstały za szybko, do niektórych nie włożyłem za dużo serca i autentyczności. Po latach te najmniej mi się podobają. Generalnie bardzo krytycznie patrzę na moje nagrania i zawsze chciałbym coś poprawić, dodać… Nigdy nie jestem zadowolony z efektu końcowego, więc pod koniec dnia cieszę się, że inni odnajdują w moich dźwiękach coś więcej niż ja sam czasami.

Livius Pilavi: Czy znasz jakieś ciekawe zespoły rockowe, metalowe z Egiptu? Czy taka muzyka pojawia się w lokalnych mediach? Czy w tym państwie jest jakaś scena rockowa, metalowa?

Andrzej Citowicz: Istnieje kairska scena rockowa i metalowa To niezwykłe podziemie i nie śledzę na co dzień ich poczynań, ale wiem, ze istnieje. Tak naprawdę ostatnia dekada chyba jest bardziej łaskawa dla tych zespołów, które dzięki internetowi mają szanse wypłynąć na szersze wody.

Pavel: Póki co, scenę rockową tworzy Andrzej Citowicz! A zatem gdzie można posłuchać Twojej twórczości?

Andrzej Citowicz: Moja muzykę możecie znaleźć na wszystkich czołowych streamingowych portalach a także na YouTube. Internet niechcący stał się dla mnie taka globalną sceną dotarcia tam, gdzie jeszcze parę lat temu, nie miałem dostępu.

Pavel: A zatem dziękujemy Ci Andrzej za przebrniecie przez ten długi wywiad! Życzymy Ci kolejnych sukcesów na polu muzycznym… Czy odwiedzisz Polskę?

Andrzej Citowicz: Dziękuję WAM z całego serducha za te wspaniałe pytania, wsparcie i dobre słowo. W Polsce coraz mnie mniej, ale kto wie co przyniesie 2023. Dziękuje raz jeszcze za rozmowę!

http://www.citowicz.net/
https://www.facebook.com/citovitz

Miejsce zamieszkania: Wałbrzych, Polska. Z wykształcenia technik geolog. Zainteresowania: muzyka, sztuki plastyczne, literatura, filozofia, biologia, neuronauka, astronomia, nietypowe odmiany szachów. Ulubione gatunki muzyczne: Black Metal, Progresywny Metal, Progresywny Rock, Hard Rock, Gothic, New Wave, Cold Wave, Noise, Elektroniczna Szkoła Berlińska. W wolnych chwilach tworzy kontrowersyjne opowiadania i rysunki.
Powrót do góry