MOTORBREATH – Wywiad z zespolem

W każdym sensownym kraju, no może oprócz Chin ludowych, zespół taki jak MOTORBREATH miałby pewnie już na koncie ze 3 longplaye, być może nawet klipy w MTV. Zespołów takich jak oni nie ma znowu tak dużo – grających już ponad jedną dekadę i wciąż na niesamowitym speedzie. Są w najlepszym dla artysty wieku, już dojrzali, a jeszcze młodzi, gniewni i silni. Na ich muzie nie ma nalotu ich życiorysów, a mogłoby tak być. Muzyka, którą tworzą jest przemyślana i z jajem. Zaproszony na próbę nie omieszkałem skorzystać. Kopie lepiej niż te nowe no-metalowe bandy, i to kopie tak, że aż gęba się cieszy. Po próbie poszliśmy do małej chińskiej restauracyjki, na piwko i kawę pogadać o starych i nowych czasach, planach, marzeniach i sztuce. Niespodziewanie otworzyli się przede mną nie unikając nawet osobistych tematów, mało tego, udało mi się namówić ich by dali własne psychologiczne charakterystyki. Legenda mazowieckiego undergroundu, przez wielu traktowana jako kapela kultowa (tadam – fanfary!) MOTORBREATH. A w sumie to bardzo mili kolesie. 🙂

…with the four horsemen ride
or choose your fate and die…

Proszę was bardzo, żebyście się przedstawili.

Struty: Struty – gitara basowa i wokal.

Góral: Góral – perkusja.

Radek: Radek – gitara.

Marek: Marek – gitara.

Kiedy powstał zespół?

S: W zamierzchłej przeszłości mniej więcej w 1990/1991 roku, w naszej wsi Legionowie.

Pamiętacie pierwsze składy, kto jeszcze wtedy z wami grał?

M: Przede wszystkim należy wspomnieć o naszym koledze Marcinie Golańskim, z którym zakładaliśmy ten zespół tak naprawdę…

Już pod nazwą Motorbreath?

M: Tak, nazwa zespołu została wybrana przez Górala i Marcina, z tego co pamiętam. Pierwsze próby zaczęliśmy grać w klubie „AJA”, w piwnicy pod liceum… Zajęcia muzyczne miał z nami Bohdan Kozieł, były gitarzysta zespołu Sex Bomba. Później, po tym jak rozstaliśmy się z Marcinem, dołączył do nas Radek, a następnie Struty.

R: Strutego poznałem na lekcjach religii – przyczepił się do nas taki jeden dziwnie ubrany…

M: Grał u nas swego czasu jeszcze Filip. Zwykle jest tak, że w kapeli brakuje basisty, pełno jest gitarzystów, a nie ma basistów.

Ja miewałem częściej problemy z perkusistami…

S: My nie…

Ale wy nigdy nie musieliście szukać… perkusista jest współzałożycielem Motorbreath…

R: Trzon zespołu, który rzeczywiście był w Motorbreath od początku, to Marek i Góral.

M: Przełom nastąpił, kiedy przyszedł do nas Struty. Od tego momentu poczuliśmy, że nie musimy już zmieniać składu, że dokonaliśmy właściwych wyborów.

S: Dziękuję wam chłopaki!

Struty, doszukałem się, że skończyłeś szkołę muzyczną. Na jakim poziomie?

S: Na jednym i drugim, czyli I stopień na marszczonym syntezatorze, czyli akordeonie, i fortepianie oburącz obowiązkowym, a później na kontrabasie. Maturę nawet robiłem na kontrabasie.

Nie myśleliście nigdy, żeby skorzystać z tej wiedzy?

S: Cały czas korzystamy (śmiech)

Nie chodzi mi o wiedzę np. z harmonii, tylko żeby wykorzystać czasem jakiś instrument.

S: NIEEE!

R: Lepiej, żebyś ty nam Struty harmonijki na próbę nie przynosił…

M: Wiesz, wychodzimy z założenia, że właściwe instrumentarium rockowe to gitary, bas i bębny, i że tak jest OK.

Kojarzycie może tę płytkę Pride&Glory Zakka Wylde'a? Mandoliny, harmonijka, banjo…

S: Kojarzymy. Zakk Wylde to bardzo fajnie zrobił, ale my tego nie zrobimy. Kombinujemy w składzie takim, w jakim kombinujemy, nie dodajemy klawiszy, smyczków, chórków żeńskich, tudzież grupy tanecznej. My po prostu robimy muzykę gitarową, muzykę metalową, z czadem. Tak tworzymy długie lata i tak na razie będziemy tworzyć. Nie zamierzamy tego zmieniać. W tym się po prostu realizujemy i tak jest dobrze. A jak coś jest dobrze, to po co psuć?

Ktoś, gdzieś, kiedyś stwierdził mówiąc o was, że gracie muzykę zawsze 10 lat wstecz od tego, co w danej chwili jest obowiązujące.

M: W tej chwili już chyba 20 lat…

S: Dwadzieścia! Nic nie jest zobowiązujące. Nas nie obowiązuje nic, o ile nie to, żeby był drive dla nas samych. A ludzie na koncertach przyjmują to jak dotąd tak energetycznie i tak pozytywnie, że nie widzimy powodu, żeby grać np. dress metal, czy też gitary powiesić na gumie (śmiech).

R: Parę razy się zdarzyło, że graliśmy właśnie z kapelami, które grały coś nowszego, a my byliśmy takim zespołem niby z innej paczki.

S: To, że jesteśmy mocno osadzeni w latach 80-tych to ani dla nas jakaś obelga, ani jakaś ujma. My po prostu robimy to, co czujemy i staramy się to robić najlepiej, jak potrafimy. Jak cię nie rajcuje to, co grasz, to przestań to robić.

No, to i słusznie i zdrowo.

R: To na pewno też tak nie jest, że to, co się dzieje w muzyce, nie ma żadnego wpływu na nas, bo bez wątpienia ma i mam nadzieję, że to słychać.

S: Zwłaszcza, że każdy z nas słucha naprawdę różnych wykonawców, różnych kapel, różnych stylów, ale kiedy się spotykamy w naszym zespole, to generalnie obracamy się w tym samym – naszym gatunku. Nie powiem, że w naszym stylu, bo – przynajmniej moją ambicją – nie jest tworzenie nowego stylu, bo w muzie już zostało powiedziane bardzo wiele. U nas jaki komu pomysł wpadnie do głowy, to przynosi go na próbę, obrabiamy go wspólnie i, albo gramy go dalej, albo spuszczamy w WC. No i tyle.

Czy potrafilibyście się sami określić, jaki gatunek uprawiacie?

S: Metal.

Tak jednym słowem?

S: Ja tak…

R: No jest to taki heavy/thrash.

A czy bardziej heavy , czy bardziej thrash?

S: Thrash, thrash&heavy, jakkolwiek to nazwiesz…

M: Tak thrash&heavy, w tym klimacie gramy stale od półtora roku.

Czy zgodzicie się z moim porównaniem, że słychać u was trochę Metalliki…

(ogólnie)… yhym… tak… jak najbardziej… słychać…

… mi się wydaje, że nawet trochę mocno Megadeth…

S: Też dobre porównania…

… i … nie wiem, czy się zgodzicie – trochę Metal Church.

M: Metal Church nigdy nie słuchałem (lekkie rozbawienie).

S: A ja trochę słuchałem. Ostatnią płytę słyszałem, …noższz… szkoda kapeli. Natomiast, wiesz, porównania zawsze są i zawsze będą…

M: Nie odcinamy się od tego.

R: Ja to już od dłuższego czasu nie słucham w ogóle Metalliki.

No to przybliżmy ludziom tę Metallikę, bo ludzie ją znają i jakieś wyobrażenie będą sobie mogli z grubsza wyrobić, co robicie, nim usłyszą wasz materiał.

M: Mi się wydaje, że jeśli chodzi z grubsza, to najbliżej jest nam do czarnego albumu.

A „…And Justice For All”?

M: Owszem też.

R: Voice from Nowhere (demo zespołu z 2001 roku) to jest rasowy czarny album, a nawet elementy…

S: Cicho, cicho!!! Nie mów!

R: OK. Więcej w takim razie nie będziemy zdradzać.

M: Moją pierwszą inspiracją były przede wszystkim Metallica i Iron Maiden.

S: Wystarczy zresztą posłuchać solówek Marka.

M: Tak, to zawsze zostaje najgłębiej, czego się człowiek obsłuchał, i w czym dojrzewał. Taka muzyka była u nas na topie i aż dotąd w tym siedzimy…

Pamiętam, że Metallikę puszczali nawet na dyskotekach…

S: Za przeproszeniem, ja do dzisiaj jestem wiernym członkiem fan klubu Metalliki.

R: Metallica jest bardzo ważna, tego nie ma co ukrywać.

M: To, co oni muzycznie przekazują, tak się wyryło w mojej głowie, że trudno mi od tego odejść. Po prostu w tej muzyce, nikt nie wymyślił nic lepszego. Można się wzorować, kombinować, próbować troszeczkę w lewo, troszeczkę w prawo, ale to, co wniosła do metalu i stworzyła Metallica, trudno będzie komuś przeskoczyć i poprawić.

S: Żadne tam skrecze, jakieś psychodele, techna…

M: Aczkolwiek ja zawsze jestem jak najdalszy od tego, żeby np. kopiować czyjeś solówki, czy zagrywki. Przede wszystkim czesze mnie granie swoich rzeczy, jest to taka jazda, to samo wychodzi ze mnie.

S: Zresztą wszystkie solówki są autorstwa Marka. W graniu tak naprawdę tego nie słychać, że to prowadzący gitarzysta tnie, bo to są jego koncepcje, jego pomysły i do tego mu się nikt nie wpieprza. Góral natomiast nie gra solówek (wyprzedzając moje pytanie Struty wywołał znowu śmiechy)

Czy jest jakiś perkusista szczególnie tobie bliski, którego styl miałby wpływ na twoją grę?

R: Zwierzak, zwierzak, myślę że zwierzak!!! (śmiech)

S: Na pewno obecny bębniarz Halforda.

Góral: Tak on na pewno, ale pierwszym tak chronologicznie rzecz biorąc był Nico McBrain z Iron Maiden, potem Lars Ulrich, wiadomo Metallica, hm.. oczywiście bardzo lubię Dave'a Lombardo ze Slayera, a ostatnim perkusistą, którego dużo słucham jest ten pałker Halforda. Można powiedzieć, że w jakiś sposób wzoruję się na nich.

S: To są bardzo dobre wzory! Ja tam się nie wstydzę, że lubię Cliffa Burtona, czy Dave'a Ellefsona i dlatego gram na basie.

Czy słuchając jakiejś płyty pierwszy raz wsłuchujecie się w dane partie, co dany muzyk gra, czy też staracie się odebrać ją jako całość?

R: Ja staram się odebrać muzykę jako całość i nie świrować za bardzo.

S: Ja najpierw ogarniam całość, a później analizuję każdą partię z rzędu i za każdym razem odnajduję coś nowego.

Pytam celowo, ponieważ częsta-gęsta jest taka choroba wśród muzyków, że np. gitarzysta słucha, czy gitarzysta z płyty się nie walnie itd…

S: Nie, nie… ważna jest całość. To tak samo jak gra w zespole. Wiesz tutaj nie ma miejsca na gwiazdorkę i popisy solowe, tak jak w jazzie, dajmy na to. Jest zespół, to i cały numer usłyszysz jako całość.

M: My, czyli Motorbreath, staramy się robić utwory, a nie pasaże. Nie gramy po to, żeby jeden się pokazał fajnie. On tam ma grać.

S: (wtrącając) Wszyscy mają grać fajnie!

R: Dokładnie. Trzeba czasem uprościć partię, żeby to poszło dobrze w całości.

A nie korciło was nigdy, żeby zrobić taki numer na pokazanie waszych umiejętności?

M: Świadomie gramy dużo prościej, niż jesteśmy w stanie. Numerowi jako kompozycji to tylko służy.

Nie wiem, czy się zgodzicie ze mną, ale w thrash metalu jest chyba od jakiegoś czasu taka tendencja do upraszczania numerów, aby bardziej zrobić piosenkę niż kompozycję, niż utwór. Mniej jest solówek, a w to miejsce wchodzi więcej dwugłosów, trójgłosów nawet. Zdaje się dość grunge'owy patent.

S: Zaraz, przepraszam, ale dwa wokale to jeszcze długo przed grungem weszły poczynając choćby od Presleya.

Tak, tak, ale wiesz, w muzyce ostrej dawało się zazwyczaj jeden wokal, najwyżej w chórkach ktoś doskakiwał.

S: Ano faktycznie, i to w dodatku na tym samym dźwięku, teraz natomiast stosuje się rozbicie harmoniczne. Robi się to coraz częściej, bo to fajne tło, wypełnienie – mówię z perspektywy wcześniejszych nagrań – kiedy wokale tworzą ciekawe interwały, zamiast jakiejś klawiatury albo innych bajerków nowoczesnych.

Czy jest u was podział na „lidera i resztą”?

(ogółem) Nie, nie, pełna demokracja… tym się może różnimy od innych…

Z mojego doświadczenia wynika, że każdy zespół unika tego pytania. Ale czy jest u was taka osoba szczególnie medialna, którą moglibyście podesłać do radia, aby wypowiadała się w pełni w waszym imieniu?

R: Jest, ale trzeba ją wycofać. (śmiech)

G: Każdy z nas ma jakąś działkę, którą się zajmuje. Jeden załatwia nagrania, inny informacje o koncertach, inny prowadzi stronę w internecie itd. Wykorzystujemy nasze naturalne predyspozycje.

S: To, że ja lubię gadać, to jest już inna sprawa.

M: Mnie bardziej interesuje muzyka i samo granie, a wiem, że Struty robi to dużo gorzej ode mnie. Prawda? (śmiech)

S: Dlatego ja np. nie gram na twojej gitarze…

G: Generalnie jest wiadomo, że Struty jest od wywiadów. Zwykle tak jest, że wokalista, to jest ta osoba z przodu, która po zejściu ze sceny dyskutuje z fanami najwięcej…

S: Może za wyjątkiem Larsa…

G: Ale staramy się czasem coś dodawać, gdzieś przerywać…

S: Chociaż przerywać – to podobno niezdrowo (uśmieszki na twarzach).

Jak zmieniały się wasze tendencje muzyczne od zamierzchłych czasów Motorbreath?

R: No tam trochę się zmieniały. Na początku graliśmy bardzo szybki thrash, byle szybciej i głośniej, a nawet szybciej niż byliśmy w stanie nadążyć, co słychać na nagraniach które teraz…

S: Które teraz leżą głęboko w szufladzie…

R: A później mieliśmy taki mały odpał, że postanowiliśmy grać coś bardziej komercyjnego w stylu ówczesnego Skid Row. Graliśmy właściwie taki hard rock.

Ja pamiętam nawet taki wasz koncert, na którym Góral śpiewał…

(rozbawienie)

G: Dawno temu i nieprawda…

S:Tak było, tak było…

Coś zostało jeszcze z tamtych czasów, że np. zamieniacie się instrumentami? Czy też nie robicie tego, żeby nie psuć wizerunku?

M: Nie. To były wtedy koncerty takie bardzo luzackie. Graliśmy właściwie bardziej dla znajomych, mogliśmy się bardziej powygłupiać. Teraz, jak gramy, to przeważnie w obcych miejscach, gdzie chcemy zagrać po prostu porządny koncert. Owszem czasami się wygłupiamy, ale nie ma teraz czasu na jakieś pięciominutowce, kiedy gitarzysta odstawia gitarę i idzie gdzieś się odlać, czy coś w tym stylu (śmiech)

S: Tak było, tak było!

M: Teraz staramy się zrobić całościowy show. Dużo myślimy nad kolejnością utworów, żeby to zagrało w całości.

S: Musisz mieć plan, tak generalnie. Oczywiście realizujesz się w muzyce przede wszystkim, a przynajmniej my tak robimy. Realizujemy się w tej muzie. Ale gdy wychodzisz na scenę, to poza tym, że robisz to dla siebie, to grasz przede wszystkim dla ludzi. Ja bez sceny to bym uwiądł. Natomiast czerpiemy z tego olbrzymią energię – Góral to najwięcej traci, do kilograma może schudnąć po jednym koncercie, chociaż i tak wypasiony nie jest. Wiesz, kiedy wychodzisz na scenę, wychodzisz z czymś do ludzi, to musisz wychodzić z czymś dobrym. W naszym przeświadczeniu jest to dobre. Jak dotąd na stronie internetowej, czy po koncertach, czy nawet poprzez SMS, lub jakiekolwiek kanały informacyjne, mamy wsparcie od ludzi.

Miałem okazję poczytać te reakcje w internecie zamieszczone w księdze gości, i zauważyłem tam pojawiający się wątek kosiarki… tudzież… kosiarza dziewic… (wybuch głośnego śmiechu)

M: No właśnie. Sam się dziwię, jak mnóstwo jest tam komentarzy dotyczących (patrząc z humorem na Radka) … złamanych serc (śmiech ponownie)… nie wiem skąd się to bierze… może ja o czymś nie wiem? Może macie jakąś drugą księgę?

S: No co, to przecież Rock'N'Roll!

R: Może to było 10 lat temu, kiedy inaczej podchodziliśmy do pewnych spraw…? Przynajmniej niektórzy z nas… (śmiechy)

Może spróbujecie się ustosunkować, co sądzicie o tej stereotypowej postawie: Sex, drugs & rock'n'roll.

S: Beer, Sex & Rock'n'Roll – jak najbardziej.

R: Drugs już prawie bardzo mało.

M: Ja nie. W ogóle.

S: Ja zawsze od tego gówna trzymałem się z daleka i trzymać się będę. Moim narkotykiem jest przede wszystkim muzyka, po drugie papierosy, po trzecie kawa. No, jeszcze browar oczywiście. Wódki, pacierza i papierosów nie odmawiam. Generalnie jest to sprawa taka, że Sex, Beer & Rock'n Roll – to fajna dewiza, dlaczego nie?

M: Niezręcznie nam o tym teraz mówić, ponieważ mamy żony. (śmiech)

R: (z humorem) Wiadomo, że po to się gra, żeby jakieś fajne dziewczyny patrzyły na ciebie z zachwytem.

S: Cicho, bo jeszcze żona przeczyta!

Dlaczego sięgnęliście po instrumenty, na których gracie?

S: Obecnie? Czy w ogóle?

Na samym początku.

G: Na początku chciałem być gitarzystą. Brałem np. jakiś kijek narciarski i udawałem, że gram. Jakoś mnie to rajcowało…

A próbowałeś kiedyś grać na gitarze?

G: Na gitarze? Tak, grałem nawet jakiegoś bluesa na 3 funkcjach…

S: Wszystko się wywodzi z bluesa…

Dlaczego perkusja?

G: Naprawdę, nie wiem. Tak szczerze, to już nawet nie pamiętam. Coś tam we mnie kiedyś wstąpiło i zacząłem walić.

S: Stopa go uderzyła w głowę i tak już zostało… a nawet dwie…

Aaa…, Baartuś, to teraz ty spróbuj odpowiedzieć.

S: Hee. Ja zacząłem swoją „karierę muzyczną” w 4 roku życia, kiedy jeszcze mieszkałem w Zakopanem, bo tam się urodziłem Zacząłem grać na skrzypcach.

M: (naśladując intonację głosu Strutego) Chodziłem w kierpcach… (śmiechy)

S: Chodziłem w kierpcach. Później się przeprowadziłem i zacząłem grać na akordeonie… Na akordeonie grałem w szkole muzycznej I stopnia. Później z braku miejsc, kiedy przyjmowano mnie do liceum, dano mi alternatywę: albo kontrabas, albo… do widzenia. Wziąłem kontrabas i cieszę się z tego bardzo, bo już po roku sięgnąłem po gitarę basową i to jest instrument na którym gram. Nigdy nie miałem aspiracji, żeby być gitarzystą, ale za to chciałem być perkusistą, w przeciwieństwie do naszego perkusisty, ale wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie, bo nigdy się nie mogłem pozbyć synchronu prawej z lewą. Dlatego zacząłem grać na gitarze basowej. Uważam, że jest to piękny, cudowny i najlepszy na świecie instrument.

M: Ja zawsze chciałem być gitarzystą.

R: Ja też. Na gitarze to można sobie zagrać jakąś melodyjkę i zaśpiewać do tego.

S: Na basie to nie?

R:Nawet przy ognisku to lubią…

Widzę, że ten to wam sam się garnie do tego „wątku panienek”…

R: Ja? (śmiech)

Czy jest coś w życiu, co byście chcieli zmienić radykalnie? Czy w życiu muzycznym czegoś żałujecie?

S: Nie. Ja na przykład nie.

M: Żałuję, że wcześniej się nie zajęliśmy muzyką poważniej, bo te wcześniejsze próby…, nic z tego nie wynikało. Nie graliśmy często koncertów i nic się nie działo.

S: A poza tym to też, wiesz, wchodzi ograniczenie finansowe. No, nie oszukujmy się. Każdy rzeźbił na początku na takim instrumencie, na jakim mógł. Później, jak każdy z nas poszedł do pracy, to pokupowaliśmy sobie dobre instrumenty, zaczęliśmy ćwiczyć warsztat, i odtąd w zasadzie wszystko zaczęło się rozwijać.

R: Poza tym, w tamtych czasach ciężej było o jakiś dobry sprzęt.

Racja. Pamiętam jeszcze tamte czasy…

M: No więc właśnie. Mogłem to wszystko nadrobić sięgając częściej po instrument. Miałem okres, niemal dwuletni, w którym ćwiczyłem na gitarze raz w tygodniu.

W takim razie zadam takie perfidne pytanie. Dlaczego się wstydzicie swojej pierwszej demówki…?

(ogółem) …nie tam że się zaraz wstydzimy… nie no… pierwszej się nie wstydzimy, wstyd tej drugiej…

R: Ta, którą ty masz, gdzie jest Unknown Longing i Heavy Metal Rules [oraz Sex Machine – przyp. Emanuel], to było nasze pierwsze wejście do studia. Byliśmy zachwyceni nią – przynajmniej ja…

S: Także samym studiem…

M: Ja się muszę pochwalić, że musiałem dograć swoje partie w 15 minut. Dokładnie tyle, ile trwało samo demko.

S: I nagrał.

G: Na żywca. Na setkę.

Jaka była druga demówka?

R: Druga demówka była taka, że… wtedy akurat Strutego nie było, brakowało nam pieniędzy, ale udało mi się załatwić, tu muszę się przyznać, takie studio, w którym gościu zajmował się nagrywaniem zespołów disco polowych, wtedy taka muzyka wchodziła, była na czasie.

S: Ale nie jest to demówka disco polo! Zaznacz to wyraźnie… (lekki śmiech)

R: Nie jest. Ja myślałem, że trochę to inaczej będzie wszystko wyglądało. Przyjechaliśmy i się okazało, że w ciągu popołudnia mamy nagrać wszystko, a nawet nie mogliśmy tam znaleźć sensownego brzmienia.

G: Był taki moment, że weszliśmy i już chcieliśmy wyjść.

R: Ale fajnie, że te kawałki w ogóle są, bo to też były niezłe numery, takie rock'n'rollowe bardziej…

G: Zagraliśmy kilka koncertów z ówczesnym materiałem…

R: Muzyka była wtedy nawet dość interesująca, to było coś z obszaru blues rocka…

S:No ale w zasadzie nie wspominamy o tym.

Czy pamiętacie z jakimi zespołami wtedy najczęściej żeście obcowali?

R: King's Cross! Pozdrawiamy Minimalnego…

S: Ex-basista i na dodatek wierny fan.

R: Raz nam pomógł bardzo, kiedy Struty nie mógł grać. Minimalny w ciągu bodajże dwóch, czy trzech dni wyuczył się na koncert wszystkich numerów.

No dobrze, żeby już nie przedłużać, Bartek, po dwa słowa o waszych demkach.

S: Pierwsza, którą posiadasz, chyba nawet nie miała tytułu. Paru znajomych przegrało ją na jamniku i tyle. Druga, o której wspomina Radek nie ujrzała światła dziennego i bardzo dobrze. Też bez tytułu. Zatytułowana została natomiast demówka trzecia: „Say”. Z tą już zaczęliśmy coś robić w celu zainteresowania ludzi nami. Poszła w parę miejsc, ale teraz, patrząc z dystansu, dobrze, że tylko w parę. Czwarta to „Sny”. To już była poważna sprawa. I warsztat nam się zdecydowanie poprawił i mieliśmy szczęście do dobrego realizatora.

U kogo nagrywaliście?

S: Nagrywaliśmy w studiu DBX, które prowadzi Jacek Melnicki. On właśnie był za mikserem. Musimy powiedzieć, że jest osobą, która wie o co w tym wszystkim chodzi. Postanowiliśmy sobie, że nie będziemy, przynajmniej w dającej się przewidywać przyszłości, zmieniać miejsca.

R: Nie kadź już, pochwalisz go przez telefon…

M: Od tej demówki chyba coś się zaczęło ruszać, koncerty, wywiady, wycieczki do zakładów pracy…

S: Piąta to „Voice from Nowhere” z lekko zremasterowanymi “Snami”. On rozbujał zespół jeszcze bardziej. Od momentu wydania tego materiału przez Mitloffa na splicie z Dragon's Eye zaczęły się koncerty, wywiady, strona internetowa, SMS-y od fanów…

M: …i fanek…

S: Zaistnieliśmy na falach m.in. Radiostacji, Radia Płock, Radia Bełchatów, Radia Poznań… Generalnie fajnie. Następna mamy nadzieję już stanie się EP-ką lub LP. Materiał będzie w duchu „Voice from Nowhere”, choć troszeczkę przyciążony, bo użyjemy innego sprzętu do nagrań.

Wiadomo nam skądinąd, że będziecie coś nagrywać. 15 listopada, zdaje się, wchodzicie do studia.

S: Tak. Zaczynamy. Być może będzie to pełnometrażowa wersja tym razem. Wystarczy już tych demówek. Nawet dziś na próbie mogłeś posłuchać naszego materiału, który jest jeszcze surowy. Wiadomo, że wszystkie ścieżki będą dopracowane w studiu, aczkolwiek i tak całość zostanie przedstawiona ludziom na koncertach, i w zależności, jak to ludzie przyjmą, tak to będzie postrzegane.

Kim jesteście, kiedy nie jesteście muzykami?

S: To może Pan, prrroszę.

R: Jesteśmy przykładnymi małżonkami.

Z czego się utrzymujecie?

R: Ja się utrzymuję z pracy własnych rąk. Mam małą firmę zajmuję się handlem.

M: (naśladując głos Radka): O taaaki mały interes! (śmiech) Small business.

R: Jest to jeszcze mały interes, ale pozwala się utrzymać i sobie hobbistycznie uprawiać muzykę…

M: Ja zgadzam się z Radkiem, bo ja tak samo mam mały interes (śmiechy), własny biznes i to mi daje utrzymanie.

S: Ja, że tak powiem, wspieram kapitalizm pracą na umowę o czas nieokreślony. Pracuję w biurze adwokata.

G: Ja pracuję w biurze podróży.

Jeżeli trafia wam się, że macie 2 dni wolnego, czy przeznaczylibyście takie dni na granie, czy na coś innego?

R: Choć rzadko to się zdarza, to kiedy tylko możemy się zgrać czasowo, to gramy, oczywiście. Jesteśmy czwórką osób pracujących w różnych miejscach i tak skombinować czas, żebyśmy wszyscy mogli, to jest ciężka sprawa. Natomiast próby takie jak dziś, na którą wpadłeś, od 18 do 20 to jest i norma i świętość.

M: Ja generalnie nie widzę konfliktu między graniem a wypiciem… (śmiechy)

G: Tutaj cię popieram!

S: Tak, jedno nie wyklucza drugiego, to po pierwsze, a po drugie – wiadomo, że chciałoby się grać jak najczęściej. Rzeczywiście każdy z nas się utrzymuje z pracy rąk własnych, bo nie ma innego wyjścia.

R: A o pracę trzeba dbać. Ale jak jest jakiś koncert, to każdy główkuje, jak tu wszystko pogodzić ze sobą i jedziemy grać.

Zauważyłem, że w Polsce grywaliście już chyba wszędzie, byliście pod górami, nie wiem, czy byliście nad morzem…

(ogólnie):… też … w Szczecinie

S: Byliśmy w Szczecinie na przeglądzie, gdzie grało 29 kapel i każdy miał 10 minut.

Zapytam przez ciekawość, co wtedy zagraliście – no, no aż 10 minut wam dali…

R: Jak dobrze pamiętam, to chyba Chicago, Sny i Circle of Time. Chyba.

S: Chodziło o to, żeby w ciągu 10 minut zagrać to, co stworzył zespół od początku swojego istnienia.

R: Dlatego grać trzeba różne rzeczy.

S: Nagrodą główną był wyjazd do Jarocina, który się bez nas nie mógł odbyć. I się nie odbył.

A jak wam idzie na przeglądach? Udało się wam kiedykolwiek coś ugrać?

M: Zajęliśmy 3 miejsce na Festiwalu Muzyki Niemechanicznej w Łodzi, otrzymaliśmy wyróżnienie na przeglądzie w Stacji Woodstock w Krakowie. Jako nagrodę traktujemy też koncert przed TSA w warszawskiej Proximie. Raz wygraliśmy beczkę piwa, której nie zdążyliśmy wypić (śmiech). Generalnie zawsze czujemy się wygrani, jak widzimy reakcję ludzi na koncercie. Nie udało nam się jednak wygrać nagrody głównej, jeśli o to pytasz, chyba dlatego że nie gramy muzyki na czasie.

R: Wiadomo, że przeglądy wygrywają te zespoły, które wydają się jury w jakiś sposób odkrywcze. My się podobamy publiczności, natomiast nie zawsze jury.

Pociągnę was trochę za język. Podczas mojego grania zespołach spostrzegłem taką dziwną zależność, że zwykle przeglądy wygrywają, albo zdobywają najcenniejsze nagrody rzeczowe, zespoły z miejsca, gdzie się odbywa ten przegląd.

S: Tak bywa … znamy takie przypadki z autopsji…

To dziwna sprawa i przykra.

S: (z ironią) Nie, żeby tam ktoś był stronniczy. Jak już jesteśmy przy tym Szczecinie, to proszę taki kawałek. Organizatorzy organizują oficjalne losowanie kolejności grania, a tu wchodzi panna, która nawiasem mówiąc wygrała potem ten konkurs, a miała tam próby, i mówi do losującego: „Słuchaj, weź nas ustaw gdzieś na 14 miejsce”. No i grali jako czternasta kapela. A na koniec pani dyrektor tego domu kultury mówi: „No jaka to dla nas duma, oczywiście, bo wygrał zespół z naszego domu kultury…”

R: To nawet nie chodzi o nas, ale grały tam naprawdę dobre zespoły, które pozjeżdżały się z całej Polski.

S: No pewnie. Było przynajmniej z pięć różnych kapel, którym ja bym dał osobiście nagrody. A nie było ich na żadnym miejscu z czołówki.

M: Polecamy kolesi z Wołomina, zespół Morlog, bardzo fajny…

R: Dragon's Eye, zajebista załoga, chociaż ich wtedy nie było.

Z kim wam się przyjemnie grało na koncertach?

M: Na przykład z Blackjackiem. Słyszałem jednak, że coś tam im ostatnio się krzaczy. Grają rocka.

S: Tak, rock'n'rolla przyciążonego troszeczkę.

R: I robią niesamowity show, włącznie z prawie całkowitym striptizem wokalisty.

S: Striptiz mają obowiązkowy na prawie każdym koncercie. Zresztą na naszych 11-stych urodzinach też grali i też był striptiz. Fajnie było. Ja natomiast osobiście bardzo lubię grać z Morlogiem, lubię grać bardzo z Dragonami. Natomiast z innymi kapelami graliśmy praktycznie po jednym koncercie, w przypadkowych zestawieniach i miejscach, w które byliśmy wciskani. Nie raz grywaliśmy w takich zestawieniach, gdzie były same hard core'owe, tudzież dress metalowe kapele i my byliśmy między innymi, ale to była totalna porażka. Tak było np. w sławnym inaczej B-65, w Warszawie.

R: Przypominam sobie, jak np. graliśmy w Katowicach, na Metal Night. Grały tam praktycznie same zespoły deathowe, a my graliśmy gdzieś ustawieni w środku. Weszliśmy na scenę jak było ok. wpół do pierwszej. Ale dla ludzi to była jakaś odmiana i chyba dlatego dużo zyskaliśmy.

S: Widać było, że się w końcu publika rozkręciła.

R: Trzy kapele deathowe pod rząd to wiadomo, że to każdego zmęczy. A tak, usłyszeli coś innego, coś bardziej melodyjnego, bo gramy w porównaniu z tymi kapelami dużo spokojniej. Wiadomo, że choć gramy ciężkawo, to staramy się, żeby było w tym dużo melodii również, bo melodia jest najważniejsza.

S: Nie dziw się, że jak powiesz komuś, że grasz metal, to powie: „łee… to jakiś łomot…”.

Macie obecnie jakieś plany koncertowe, czy to jedna wielka niewiadoma?

R: Obecnie przygotowujemy się do nagrania nowego materiału.

S: Ale nie znasz dnia ani godziny, kiedy będziesz mógł zagrać koncert.

A macie tendencję bardziej do melodii, czy do rytmu?

R: Mi się wydaje, że dla nas ważny jest i rytm i melodia.

M: Pewnie. Jedno bez drugiego nie może istnieć.

R: No nie może być samej rąbanki, tak bez melodii zupełnie. Muzyka to jest melodia.

S: Ja z Góralem tworzymy najseksowniejszą sekcję rytmiczną na świecie (śmieszki). Poza tym, że jesteśmy bardzo seksowni, to jesteśmy bardzo dobrą sekcją rytmiczną i tworzymy właśnie ten klimat i trzymamy to wszystko w ryzach. Natomiast chłopaków zadaniem jest tworzyć klimat gitarowy i to robią. Rzadko jest tak, że obydwaj grają to samo identycznie, tylko każdy ma swoją partię. Gitara to podstawa przestrzeni muzycznej, bo to jest muzyka gitarowa. Co tu dużo mówić. My jesteśmy tu z Góralem, żeby była sekcja, żeby było podbicie, ten właściwy rytm. Odpowiednie podkreślenie tych melodii, które prowadzą gitary i wokal. Ale bez dobrego basu i bębnów się nie obejdzie.

Czy uważacie się za kapelę podziemną?

M: Oczywiście, jak najbardziej.

A jaka jest różnica między kapelą podziemną a nadziemną?

M: Kapela podziemna dokłada do tego, a nadziemna zarabia.

S: Nie wiem, czy też nie na tym, że kapelom podziemnym nikt nic nie narzuca, a nadziemnym zazwyczaj wytwórnia coś rekomenduje bezwarunkowo, za wyjątkiem niewielu grup pewnie, które robią, co chcą, a też zarabiają.

M: Poza tym jesteśmy o tyle niezależni, o ile zależymy od samych siebie. To jest największy plus tego terminu.

S: Akcja jest typu, że grasz próby, robisz materiał i w pewnym momencie postanawiasz wejść do studia. W tej chwili u nas jest to już jakaś tradycja, że nagrywamy co roku. Oczywiście wiadomo, że chcielibyśmy być tam częściej. No ale to wszystko kosztuje, a my za to płacimy z własnej kieszeni. Sponsorów nie ma, promocji nie ma, wszystko zależy tylko od nas.

M: I ostatnio nagrodę dostaliśmy.

S: I za tę nagrodę prawdopodobnie większość materiału w studiu nagramy. Oczywiście brakującą resztę trzeba będzie uzupełnić z własnych kieszeni.

Nagrywacie materiał i co dalej? Uderzacie do jakiejś wytwórni?

S: Wiesz, na razie jesteśmy w podziemnej Apocalypse Production, którą prowadzi legendarny Mitloff. Nasze poprzednie demo zostało wydane na splicie z Dragon's Eye. Było to limitowane wydanie, praktycznie tylko na kasetach, o nakładzie 150-200 egz. w sumie. Tak naprawdę, to my nie wiemy, czy to się rozeszło, czy nie. Nie mamy takiego kontaktu z wytwórnią, jak duże kapele, które dostają raport kasowy ze sprzedaży. Jeżeli ktoś zechce wydać ten nowy materiał, to oczywiście decydujemy się jak najbardziej. Wiadomo, że raczej to będzie podziemie, bo żadna duża wytwórnia się taką muzyką nie interesuje. Wysłaliśmy w zeszłym roku około 150 demówek, trzy wytwórnie zagraniczne nawet odezwały się, że dziękują bardzo za zainteresowanie i życzą powodzenia w przyszłości. My też podziękowaliśmy. Natomiast ostatnio wysłałem nasz poprzedni materiał do Holandii. Znalazłem w internecie adres oraz ładnie wyglądające ogłoszenie, że zapraszają wszystkie niezależne, podziemne kapele do współpracy. No więc dłużej nie czekając zaadresowałem kopertę i wysłałem na poczcie poleconym. A gościu mi nadesłał taki E-mail: please, don't send something like this again. Później pokorespondowałem z nim troszkę. Na koniec mnie tylko przeprosił, że się tak wypowiedział, no i na tym koniec współpracy. Jeżeli jakaś wytwórnia się tym zainteresuje i zechce to wydać w undergroundzie, to super. Jeśli nie, to też nie będziemy z tego powodu płakać, bo nagramy to dla siebie i dla ludzi.

Czy planujecie coś takiego jak fan club?

S: Tak, w zeszłym roku znalazł się człowiek, który chciał się tym zająć, ale w zasadzie tylko pro forma widnieje na naszej stronie internetowej, bo… trochę dał ciała. Generalnie fan club to my. A szkoda, bo ludzie się zgłaszają po koncertach, mailują itd. Sprzedajemy sporo demówek po kosztach własnych i musimy się sami tym zajmować, co owszem cieszy nas bardzo, ale przy naszym zalataniu musi zawsze być spychane na dalszy plan. A staramy się zawsze udostępniać ludziom płytę, jeśli im się to podoba i chcą tego słuchać.

Co się z wami działo w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych?

R: Trochę się nie działo, bo kolegi Strutego z nami nie było. Choć braliśmy nawet udział na festiwalu Rock Piknik w Pruszkowie. Graliśmy też na przeglądzie w Piasecznie. Może nie był to najbardziej dynamiczny okres naszego istnienia.

M: Nagraliśmy wtedy to drugie demo, zagraliśmy parę koncertów i czekaliśmy, aż kolega do nas dołączy.

S: Po rekonwalescencji…

M: Można powiedzieć, że się rozwijaliśmy muzycznie.

Słyszałem, że byliście bardzo wymagający w stosunku do wokalistów przychodzących na wasze przesłuchania. To prawda?

R: W zasadzie był tylko jeden wokalista. Przyszedł na przesłuchania Kilof. Aha i jeszcze jeden gościu. Wiesz, stwierdziliśmy, że głupio się angażować tak poważnie w stosunku do gościa, który ma przyjść „na zastępstwo” i zanim mu podziękujemy, to jeszcze oczekiwać od niego pełnego poświęcenia. W tym czasie ja śpiewałem.

M: To była taka sytuacja, że te osoby, które przychodziły, nie wnosiły nic dobrego, dlatego też przesłuchania przestały mieć sens.

R: Powiedz po prostu stary, że nie śpiewałem tak źle…

S: Nie no, bardzo ładnie śpiewałeś…

M: Śpiewałeś jak wczesny Kiepura… (śmiechy)

Nie kusiło was wziąć do składu jakiejś świeżej krwi? Może wokalistę?

G: W tym składzie, w jakim gramy, rozumiemy się najlepiej. To co robimy tworzy jedną całość.

M: Weź przykład Waldka Lewandowskiego i Sex Bomby. Prawdziwa Sex Bomba, to była ta z Bogdanem Koziełem, a kiedy odszedł od nich, to jest już równia pochyła. Wiadomo, jakim dobrym muzykiem jest Waldemar. Zastąpił Bogdana i co? To nie było to. Mimo, że jest niesamowitym technikiem i wirtuozem gry na gitarze, to jednak nie był w stanie oddać tego czadu, co tamten koleś, który miał korzenie punkowe, w których osadzona była muzyka Sex Bomby. Jak słucham jazzowych nagrań z Surzynem, jest OK. Koda jest dziwna, ale naturalna.

S: To trochę inaczej niż Vai w Whitesnake'u. Nagrał jedną płytę, moją ulubioną w dorobku kapeli, i poszedł swoją drogą. Czyli konkludując, ze Strutym jest najlepiej.

Co sobie cenicie takiego w graniu razem? Czy nie korciło was nigdy zrobić jakiś projekt poboczny?

M: Dziewczyny no… cenimy sobie dziewczyny… (śmiechy)

G: Na projekt nie mam czasu.

M: Generalnie to, o co chodzi w graniu, to ten moment, w którym przeszywa cię dreszcz. O to właśnie chodzi w graniu przede wszystkim.

S: Zgadzam się.

Czy wasze teksty są bardzo zaangażowane w jakieś sfery, czy to jest tylko drobne wypełnienie do muzyki? Czy muzyk interesuje się słowem?

R: Teksty pisze Struty. To jest jego działka, a my tam nie wnikamy za bardzo w te liryki. Ja traktuję wokal jako instrument, a nie przekaz, czy uzupełnienie. Zupełnie się nie zgadzam ze zdaniem, że tekst jest ważniejszy niż muzyka. Jak tekstem coś się dodaje do klimatu numeru, to dobrze.

S: Nie piszę tekstów dla specjalnej idei a'la rewolucja październikowa. Natomiast treści, jakie przekazuję, są dla mnie ważne, ale mimo wszystko najpierw jest muzyka, a później jest tekst. Zawsze jest taka kolejność, nawet w numerach, w których napisałem i muzykę, i słowa. Zresztą tekst z linią melodyczną układa mi się naraz. To nie jest tak, że najpierw mam melodię a później układam słowa. Poza tym nigdy nie tłumaczę swoich tekstów, nie wyjaśniam ich, bo uważam to za bezcelowe. Jeżeli ktoś w nich odnajduje coś dla siebie, coś o sobie, to dobrze. Jeśli ktoś stwierdzi, że tekst jest o miłości, czy dupie Maryni, to jest jego sprawa. Ja ze swoich piosenek jestem zadowolony, bo nie piszę tekstu na siłę. Jeśli stwierdzam, że jest kiepski, to go wywalam i piszę od nowa.

Czym jest dla was wolność? I co byłoby dla was ostatnim bastionem, którego bronić zdecydowalibyście się do końca?

S: Od razu powiem. Dla mnie – muzyka, scena.

Czy to oznacza, że zrezygnowałbyś ze wszystkiego, a z tego na ostatku?

S: Ja nie muszę niczego zostawiać w swoim życiu.

Ale gdybyś musiał? Z czego byś zrezygnował na końcu?

S: Wiesz, to jest pytanie z rzędu podchwytliwych, co świadczy o podchwytliwym charakterze rozmówcy (śmiechy)…

G: To zależy chyba od sytuacji.

S: Nie, ja nie uważam, że to zależy od sytuacji. Nigdy nie byłem postawiony przed takim wyborem, i nigdy nie gdybam. Czy to w życiu, czy w muzyce nigdy nie rozpatruję sytuacji, co by było, gdyby było, tylko patrzę na to, co jest.

Jak byście się pokrótce scharakteryzowali, jakimi jesteście ludźmi?

M: Tu mamy magistra psychologii (wskazując na Radka), niech się wypowie. (śmiechy)

S: Teraz nam powie w końcu.

R: (o Marku) Flegmatyk, ale w takim psychologicznym a nie potocznym znaczeniu. Marek to jest taki gościu, co sobie pomyśli, ale nie powie, a jak już powie potem przy piwku…

Wydłubie oko…?(śmiech)

S: Może jako człowiek to się zgadza, ale posłuchaj jego grania, posłuchaj jego solówek – nie są flegmatyczne.

R: Nie, nie, absolutnie nie o to chodzi. Flegmatyk to nie jest osoba, która jest jakaś rozwlekła czy powolna, tylko raczej spokojna, która ma swoje zdanie, jest bardzo zdecydowana i nic jej nie rusza. On może być cicho, ale jak coś jest nie po jego myśli, to nam potrafi powiedzieć tak, że…

S: Dokładnie

Co powiesz o Strutym, bo chyba się już niecierpliwi?

R: (o Strutym) Struty to jest choleryk typowy, dużo pokrzyczy, dużo poskacze, a później do rany przyłóż. Nie jest sangwinikiem na pewno, bo sangwinik pokrzyczy, a potem jeszcze dowali…

S: Mam serce na talerzu, aczkolwiek jestem cholerykiem i czasami mi to w życiu bardzo przeszkadza, ale tak jest. Nie próbowałem się nigdy zmieniać, bo wszystkie te zabiegi spełzłyby na niczym. Łatwo jest mnie wnerwić, łatwo czymś zachwycić.

R: (o Góralu) Góral jest trochę melancholikiem.

G: (z humorem) Idź stąd z tymi swoimi uczuciami!

S: Nie no, Góral swój chłop jest!

Dobra, chłopaki, zemścicie się teraz na Radku?

S: Radziu to jest taki, rozumiesz, jakby to powiedzieć… misio-pysio. Ma zajebiste pomysły na muzykę, wszelkie rusztowania utworów to w większości jego zasługa, ma bardzo pozytywny stosunek do życia, jak tam z innymi jego stosunkami, to nie wnikam, bo nie wiem (lekki chichot), a przynajmniej o większości (znów śmieszki), ale dużo pozytywnej energii człowiek przekazuje i bardzo często się uśmiecha.

R: Dziękuję, dziękuje!

Czy możecie powiedzieć, że wasza przyjaźń w zespole, jakby nie było, jedenastoletnia, przekłada się na życie osobiste? Czy stanowilibyście zespół, gdybyście nie byli przyjaciółmi?

S: Stary tego się teraz nie da oddzielić, tego się nie da rozłączyć. My gramy razem 11 lat!

M: Ja sobie nie wyobrażam grania razem, jeżeli byśmy nie byli przyjaciółmi.

A próbowaliście od siebie odpocząć?

S: My nie musimy od siebie odpoczywać.

R: I tak za mało czasu spędzamy razem.

S: To po pierwsze. Ja na przykład za nimi tęsknię. (chwila zadumy, a potem salwa śmiechu) Słuchaj, jak nie miałem kiedyś samochodu, a już nadszedł moment porodu mojego syna, to w ciągu 15 minut Góral już przyjechał, nie było żadnego problemu. Będę mu za to wdzięczny do końca życia. W każdym momencie jest tak, że każdy z chłopaków jest w stanie każdemu pomóc. To są moi najlepsi przyjaciele – mówię za siebie.

M: Gdybym któremuś z moich kolegów był potrzebny, na pewno bym nie odmówił. W żadnej sprawie.

Jak wspominacie poznanie TSA?

S: Opowiem Ci pokrótce jak było, kiedy graliśmy koncert w Warszawie. Przed koncertem, kiedy przyjechali, rozmowni specjalnie nie byli, myśleliśmy, że im gwiazdorka odbiła. Ale po koncercie w garderobie stali się bardzo towarzyscy i wygadani.

Czemu akurat mówię o TSA? Mieli kiedyś taką płytę „TSA – 52 dla przyjaciół”. Ogólnie jest tam opisany taki pomysł, jakby powrót do lat 70-tych, hipisowskich komun, że zbudujemy dom, w którym zamieszkamy z wszystkimi przyjaciółmi. Czy wy nie mielibyście siebie wtedy dość?

M: Myślę, że jest dobrze, jak jest, gdy spotykamy się na próbach…

S: (wchodząc mu w słowo) A ja bardzo chętnie! Jak najwięcej żeby tego było!

M: Ale czy ty nie uważasz, że gdybyśmy w tym domu razem mieszkali, to byśmy się złoili bardzo szybko? (śmiech)

R: Święte słowa…

S: Ej no, bez żartów. Pamiętam, że jak pojechaliśmy do Krakowa i kupiliśmy sobie skrzynkę browarów, to były stęki: „ło jezu,… tylko skrzynka piwa…”. Stary, to trzeba było wypić!

M: Wspólne życie, hmm… nie jest to proste, bo każdy z nas je oddzielnie prowadzi, ale jak się spotykamy na próbach, jest super, no i niech tak będzie. Natomiast projekt życia w komunie…

Ile jeszcze czasu chcecie grać?

G: Bardzo długo, oby jak najdłużej.

M: Dokąd nam się będzie chciało.

R: Dopóki nie stwierdzimy, że to się staje głupie.

Czy uważacie, że na dzień dzisiejszy macie jeszcze dużo potencjału w sobie?

(ogólnie): … jasne… pewnie…

R: Na razie ja nie widzę końca pomysłów.

S: Mamy bardzo dużo energii, bardzo dużo koncepcji. Kiedy jesteś w tym kieracie: praca dom praca dom, a jeszcze do niedawna szkoła, to masz w końcu jakąś odskocznię – granie. To jest zdrowe dla higieny umysłowej.

R: A próba staje się święta.

S: Ja mówię o sobie. Dla mnie muzyka jest rzeczą ważną, bardzo ważną. Ja się w niej realizuję. Bez muzy, bez grania, bez Motorbreath nie widzę sensu. Są różne rzeczy w życiu ważne bardziej lub mniej, ale to jest coś, na czym mi bardzo zależy i nie widzę tego inaczej.

R: Tym bardziej, że spotykaliśmy kapele, w których ludzie byli od nas spokojnie z dychę starsi, a jarało ich to równie mocno jak nas. Grali jakieś koncerty undergroundowe, wydawali płytki i było widać, jak ich rajcuje to, co robią. Ja myślę, że z nami będzie tak samo.

S: Dokąd ciebie i nas to rajcuje, dotąd będziemy to robić.

Załóżmy, że przychodzi do was jakiś wielki wydawca, z walizką pieniędzy i mówi: „panowie, wydaję wam płytę, ale gracie dla mnie cały rok, każdego dnia na trasie”. Co wy na to?

S: Ja bym na to poszedł.

R: Ja mam taką sytuację w firmie, że na szczęście mógłbym sobie na to pozwolić.

Pytam, bo grałem kiedyś w różnych zespołach, w których ludzie mówili: „ja to sobie nie wyobrażam miesiąca w trasie”.

S: Ja sobie nie wyobrażam rok pojechać w trasę. Robią takie w Polsce? Wiadomo, że nigdy tak nie ma, żeby imprezy były dzień w dzień. Zawsze są jakieś dni przerwy, zawsze jakaś impreza może być odwołana.

R: Ja w to nie wierzę, choć wszystko robimy w tym kierunku, po to nagrywamy płyty, po to rozsyłamy je do wydawnictw, żeby tak się stało. Ale gdyby tak się stało, to byłoby to coś pięknego, na co warto było czekać te 11 lat.

M: Ja nie widzę przeszkód.

A jak po tym roku byłby koniec baśni i powrót do tego stanu, w którym jesteście obecnie?

R: Nic by się nie stało. Po prostu dalej gralibyśmy sobie i zeszli do undergroundu.

M: Mielibyśmy co wspominać. Wydalibyśmy sobie kasetę wideo. (śmiechy)

Nie zmęczyłem was jeszcze pytaniami?

S: Stary, zmęczeni to my jesteśmy wszystkim innym. Grać i o muzyce gadać to możemy nawet do rana. Marek to jest pierwsze gardło w zespole… nie mówię o śpiewie. (śmiechy) Byliśmy na przeglądzie w klubie „Stacja Woodstock” w Krakowie. I na koniec organizatorzy zorganizowali wspólne jam session. Wszystkie kapelki totalnie sobie położyły laskę, wyprowadziły się i poszły w cholerę. A my? Siedliśmy do instrumentów i zagraliśmy parę rzeczy razem. Oni zagrali tam na przykład „Jesteś lekiem na całe zło” Kryśki Prońko, a my „Seek and Destroy” Metalliki i też było fajnie. Co ciekawe grałem na 3 strunowym basie, bo jego właściciel uważał, że czwarta struna mu nie jest potrzebna.

G: A ja miałem do dyspozycji werbel, hi-hat i ride. To była jazda…

Ja też tak długo grałem.

S: No tak, ale ja gram na 5 strunach, bo na czterech już się nie mieściłem. No i było bardzo miło. Fajnie jest, gdy masz na to czas, klimat i miejsce.

M: My możemy zagrać z każdym, z tego względu, że my nie oszukujemy. Nie oszukujemy samych siebie.

S: Wiesz, my nie robimy tego dla pieniędzy, czy źle pojętej sławy, choć wiadomo, że wszystko jest ukierunkowane po to, aby kapela mogła zaistnieć. Od zeszłego roku, kiedy zaczęliśmy jeździć po Polsce i grać dla ludzi, którzy nigdy wcześniej nas nie widzieli, ani nie słyszeli, to przyjmowali nas tak, że nam kopara opadała do samej gleby.

R: Raz nas zaskoczyli zupełnie, kiedy graliśmy w Otwocku. Publika śpiewała z nami nie tylko refreny, ale i całe teksty. Później okazało się, że Dragoni grali tam wcześniej i zostawili trochę kaset, na których jesteśmy razem. Ludzie kupili to, przesłuchali muzę naszą i Dragonów, i spodobało się im…

Jak byłem właśnie w Otwocku na koncercie Dragonów, widziałem to samo. Ludzie na koncercie undergroundowej kapeli śpiewają jej teksty. Przyznam szczerze – zdębiałem. Nie wiedziałem co się dzieje…

S: Mi się najbardziej podobała w Otwocku taka akcja, której nie omieszkałem opisać w bio na naszej stronce. Gramy nasze numery, ludzie śpiewają, jest fajnie. Później zagraliśmy „Seek and Destroy” Metalliki, jakby nie było znany kawałek…

Chyba każda kapela od tego zaczyna grać?

S: Niektórzy zaczynają od „Satisfaction”. Tudzież „Smoke On The Water”. Natomiast kontynuując, może ze dwie osoby na krzyż były pod sceną i coś z nami śpiewały w refrenach. Zupełnie na odwrót niż zwykle. Rozśpiewali się znowu na naszych numerach. To było naprawdę miłe. To było bardzo pozytywne, i złapaliśmy jeszcze większego powera.

Co możecie powiedzieć wszystkim odwiedzającym nasz portal?

S: Słuchajcie naszej muzyki, kupujcie nasze płyty, przychodźcie na koncerty. Jesteśmy zajebistą kapelą. (śmiechy)

R: Przede wszystkim – przychodźcie na koncerty.

M: Jesteśmy fantastycznym metalowym zespołem.

G: Nie mam wiele do powiedzenia – bawcie się zajebiście razem z nami.

Dzięki za poświęcony czas. O Boże, która to godzina?…


Powrót do góry