ANKH – Nie spodziewaj się spodziewanego… Wywiad z zespołem

Rozmowa z zespołem ANKH
Krzysztof Szmidt – gitara basowa
Michał Pastuszka – instrumenty klawiszowe, gitara

ANKH jest zespołem nietypowym dla polskiego rynku muzycznego. Każda jego płyta przynosi coś nowego, po każdym nowym wydawnictwie możemy spodziewać się czegoś, czego do tej pory nie było. Grupa ma w dorobku pięć albumów, z których każdy jest wciągającą przygodą w krainę niecodziennych dźwięków. ANKH powrócił w tym roku po pięciu latach milczenia w odnowionym składzie, który nagrał jedną z najciekawszych płyt ostatnich miesięcy, jeśli nie lat – Expect Unexpected. O niej i o innych sprawach udało mi się porozmawiać z Krzysztofem, który jest w zespole od samego początku oraz Michałem, który mimo iż stosunkowo niedawno zasilił szeregi zespołu, to już zdążył odcisnąć na nim swoje piętno…

Od sukcesu, jaki odniósł ANKH na festiwalu w Jarocinie minęło dziesięć lat. Jak po tylu latach ze sobą wytrzymujecie?

Michał Pastuszka: He he, a jakie pytanie zadałbyś Rolling Stonesom?

Krzysztof Szmidt: Jakoś wytrzymujemy (śmiech). Jest tak, że z dawnego składu osobowego zostałem ja i Piotrek Krzemiński. Nie wiem, co takiego jest. Nauczyliśmy się siebie tolerować.

M.P.: To musi być miłość (śmiech).

Wysyłacie sobie kartki na Walentynki?

M.P.: Ta miłość nie potrzebuje dowodów (śmiech).

K.S.: Aczkolwiek jeździmy razem na Sylwestry, składamy sobie życzenia itd. I tyle jest czułości (śmiech). Nie wiem, dlaczego tyle wytrzymujemy. Jest wiele przesłanek, żeby przerwać ten romans, ale jednak nie.

Przyznacie, że nie jest wcale oczywiste, że kapela przez dziesięć lat nieznacznie tylko zmienia skład.

K.S.: U nas też trochę przetasowań było. Być może jest tak, że ci nowi ludzie, którzy dochodzą wpływają na nas i my się inaczej w tym związku czujemy. To chyba tak. Bo na przykład z Michałem Jelonkiem, który już z nami nie gra, utrzymujemy cały czas kontakt, jesteśmy cały czas przyjaciółmi i tylko tyle, że Michał mieszka daleko od nas i nie możemy razem grać.

Kilka razy braliście udział w koncertach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i Przystanku Woodstock. Jakie wrażenia z tych imprez?

K.S.: Bardzo dobre. To były największe koncerty, dla największej liczby osób, jakie zagraliśmy. Takie rzeczy można wspominać tylko bardzo miło. Żal nam tylko, że nie graliśmy na ostatnim Przystanku.

Dlaczego nie graliście?

K.S.: Nie wiem. Trudno mi powiedzieć.

M.P.: List nie doszedł. Zawieruszył się na poczcie.

A jakie wrażenia macie z grania na Rio Art Rock Festival i Baja Prog? Ponieważ według mnie nie do końca uprawiacie tę odmianę muzyki.

M.P.: I to jest właśnie pozytywny objaw. Że granice muzyki się poszerzają i taki zespół jak my został tam zaproszony.

K.S.: A także znak, że jest wśród publiczności artrockowej część osób, która rozumie muzykę w ten sposób, w jaki my ją rozumiemy. Jest to festiwal muzyki, która się rozwija i dlatego nas tam zaproszono. Tak to rozumiemy. Bo na pewno nie gramy jak, powiedzmy, zespół Camel czy inne. A tam większość zespołów tak właśnie gra. Jesteśmy na tych festiwalach ewenementem, to na pewno, co nas bardzo cieszy.

Zostaliście tam bardzo dobrze odebrani.

K.S.: Po ostatnim festiwalu recenzje są bardzo dobre.

M.P.: Chociaż było trochę obaw przed koncertem, bo jak słyszeliśmy co tam się dzieje, to trochę nie pasowaliśmy. Towarzystwo było świetnie dobrane. I publiczność też była „progresywna” (śmiech).

K.S.: W tym roku pojechaliśmy pierwszy raz bez Michała Jelonka i obawialiśmy się, czy uda nam się przekonać słuchaczy do nowej koncepcji zespołu. Zastanawialiśmy się, czy odbiorą oni to w taki sposób, jak my byśmy chcieli. Udało nam się. Koncepcja została obroniona. I to jest dla nas największy sukces.

Znalazłem informację, że miała się ukazać Wasza płyta koncertowa Cachaca – Ankh Live In Rio.

M.P.: Cachaca to taki specjalny rodzaj alkoholu, który zniknął z pewnej dzielnicy Rio po pobycie pewnego zespołu z Polski (śmiech).

Nie wymieniamy jego nazwy.

M.P.: Tak, nie będziemy wymieniać jego nazwy.

Ale wracając do płyty…

K.S.: Były takie plany, ale to było rok po koncercie. Pojawił się nowy materiał i nasz wydawca z Brazylii stwierdził, że może zmieni plany. Zapis koncertu jest i być może się ukaże. Być może wkrótce, bo wiem, że wydawca ma jakieś plany na czerwiec. Ale co to będzie, to nie wiem.

Czyj to był pomysł?

K.S.: My mamy w Brazylii wydawcę, który prowadzi różne działania promocyjne, wydawnicze itd. Firma nazywa się Rock Symphony. I to jego zamysł. On też był kiedyś organizatorem Rio Art Rock Festival.

Płyta miała być wydana na rynek polski i brazylijski?

K.S.: Brazylijski na pewno, czy na polski nie wiem. W końcu się nie ukazała. Ale materiał jest, czeka sobie. Może za jakiś czas. Ten koncert był udany, ale był jeszcze z nami Michał Jelonek i na pewno teraz nie zależy nam, żeby wydawać akurat ów koncert. Bardziej by nam zależało, żeby było to bardziej aktualne. A tak całość miałaby charakter wspomnieniowy.

Hasło „new age”. Byliście przez pewien czas postrzegani jako zespół związany z tym ruchem.

K.S.: Wiesz, jak się gra coś, co właściwie trudno sklasyfikować, wtedy zawsze pojawiają się historie typu new age.

M.P.: Przyczepia się określenia, które właściwie nie wiadomo co znaczą.

K.S.: I do których nie wiadomo, jak się odnieść. Bo wiesz, zapraszano nas też na festiwal muzyki gotyckiej do Bolkowa, był czas kiedy graliśmy na festiwalach katolickich. Teraz zapraszają nas na festiwal muzyki progresywnej. Trudno się do tego ustosunkować. My gramy to, co nam się podoba.

M.P.: Ale Lech Janerka też jest mało gotycki, a grał w Bolkowie (śmiech).

K.S.: Cieszy to, że ludzie znajdują różne rzeczy w tym, co robimy. Aczkolwiek ja się nie identyfikuję z tą filozofią. To, co gramy nie wynika z tego, że wyznajemy filozofię new age. Bo właściwie nie wiadomo co to jest.

M.P.: New age to new age.

K.S.: No tak. W zasadzie fakt. Niech będzie, możemy też grać new age (śmiech).

W jaki sposób żywioły, które stale są obecne w Waszej twórczości przenikają się wzajemnie z postawą życiową?

K.S.: To się dzieje na takim poziomie… gdzieś poza nami. Zupełnie niechcący. Nowa płyta też „niechcący” nazywa się Expect Unexpected. Cały czas znajdujemy się w takiej sytuacji, że nie wiemy, co się zdarzy za chwilę. Jesteśmy zaskakiwani różnymi sytuacjami. I to jest przykład oddziaływania żywiołów. Natomiast nie robimy żadnych założeń, że coś ma być takie, a coś inne, że całość ma być rezultatem przenikania się żywiołów, więc ma brzmień tak, a nie inaczej. To się dzieje na poziomie poza nami. Nie potrafię Ci nawet podać przykładów. Myślę, że Piotrek Krzemiński mógłby się szerzej wypowiedzieć.

„Expect Unexpected” ukazuje się prawie równo pięć lat po …będzie tajemnicą. Skąd tak długa przerwa i co się z Wami przez ten czas działo?

M.P.: Chcieliśmy uczcić pięcioletnią przerwę wydając nową płytę (śmiech).

K.S.: Trzeba było czasu, żeby znaleźć nowe osoby do zespołu. Najprościej było wziąć kogoś na miejsce Michała Jelonka i ciągnąć dalej tę koncepcję, ale stwierdziliśmy, że tak nie można. I na te wszystkie zmiany potrzeba było trochę czasu, żeby samemu do tego dojrzeć. Druga rzecz: jak wiele zespołów ostatnio postanowiliśmy zamiast wynajmować studio do nagrania płyty, założyć własne. Też trzeba było czasu, żeby to fizycznie zrobić. I w związku z tym, że nie mieliśmy tego stresu, ograniczeń czasowych, że trzeba szybko nagrać i skończyć, pozwoliliśmy sobie posiedzieć dłużej i doszlifować materiał, żeby zabrzmiał tak, jak chcemy. W sumie zrobiło się pięć lat.

Jak często koncertowaliście przez ten czas?

K.S.: Generalnie zespół cały czas istniał. To nie było tak, że żeśmy siedzieli i każdy zajął się swoimi sprawami. Cały czas graliśmy koncerty, może nie z taką częstotliwością, jak w pierwszej połowie lat 90., ale graliśmy. Natomiast to długa przerwa to była, powiedzmy, przerwa wydawnicza.

Przez ten czas wiele osób zdążyło zapomnieć nazwę Ankh.

K.S.: Na pewno.

M.P.: Może to i lepiej. Bo skoro zespół przeszedł tak radykalną zmianę, to może teraz jest łatwiej słuchać tego nowego oblicza. Łatwiej, niż gdyby ktoś miał rok po ostatniej płycie dostać nową, która jest zupełnie inna.

Ale z kolei pierwsze trzy płyty ukazały się w zasadzie w przeciągu roku.

K.S.: No tak. Myśmy wtedy mieli dużo materiału. Nagraliśmy jedną, zaraz się pojawiła druga. Myślę, że teraz – przy technicznych możliwościach, jakie mamy – nie wykluczam sytuacji, że też tak będzie. A jaka będzie, nie mam pojęcia.

Jak doszło do tego, że Metal Mind został Waszym wydawcą?

M.P.: Loteria losowa. Na to składa się różne kwestie – nie tylko takie, że któraś firma jest najlepsza. Trochę naglił nas czas. Spośród iluś tam propozycji akurat ta w danym momencie była najlepsza.

K.S.: Jeśli chodzi o profil wydawnictwa, to też chyba nieco odstajemy. Ale nie jest to dla nas żadna przeszkoda. Przestaliśmy zwracać na takie rzeczy uwagę. Ale faktycznie tak się stało, że w pewnej chwili Metal Mind przedstawił najlepsze warunki. Tym bardziej, że chcieliśmy już mieć te sprawy uregulowane przed wyjazdem na ostatni Baja Prog. Natomiast to, kto do kogo przyszedł wynikało chyba z jakichś obopólnych chęci. Nasz menadżer, Marek Tomalik, kontaktował się z Dziubińskim już od roku i rozmawiali o płycie.

Czy będzie trasa koncertowa promująca płytę?

K.S.: Nie wiemy. Ja bym chciał, żeby była. Aczkolwiek nie ma jakichś konkretnych planów. Gdyby nam się udało zrobić trasę, byłoby fajnie. Natomiast w tej chwili z graniem koncertów w naszym kraju… wszyscy zainteresowani wiedzą jak jest. Nie jest łatwo wydać płytę i od razu zrobić trasę. Przynajmniej nie dla takiego zespołu, jak my.

A czy macie ewentualnych kandydatów do wspólnego grania koncertów?

M.P.: Jest kilka takich zespołów z naszego podwórka, które bardzo chętnie by z nami pojeździły.

K.S.: Z którymi chcielibyśmy grać.

Jaką muzykę grają zespoły, które chcą grać z tak nietypową kapelą, jak Ankh?

K.S.: Powiem Ci tak: ja bym chciał grać koncerty z zespołem Łoskot. Bardzo mi się podoba, jak chłopcy grają.

M.P.: Albo kapela Trudy, która gra taką muzykę… jakby to nazwać? Z pogranicza undergroundu, britpopu, czy coś takiego. Poza tym bliskie są nam klimaty zespołów typu Kury, Trupy.

Tych kapel też nie da się tak po prostu wrzucić do jakiejś szufladki.

K.S.: Może właśnie dlatego.

A gdyby ktoś wam zaoferował granie z dowolnie wybraną kapelą na świecie, to z kim chcielibyście zagrać?

M.P.: Onieśmielasz nas takim pytaniem (śmiech).

K.S.: Oczywiście bardzo chętnie byśmy zagrali z King Crimson.

M.P.: Ja bym chciał zagrać przed Radiohead.

Wasze albumy zawsze były specyficznie podzielone na pewne części. Na czym polega podział Expect Unexpected?

M.P.: Płyta jest wyraźnie podzielona na trzy części. Są pewne sygnały, które o tym świadczą. Myślę, że nie będę mówił dokładnie, jak to jest, bo i tak już powiedziałem bardzo dużo.

K.S.: Czyli spodziewaj się niespodziewanego (śmiech).

W jaki sposób rodzą się owe podziały?

M.P.: Nie jest to przypadkowe, ale nie jest też tak, że powstaje założenie i tego się trzymamy. Nie jest na pewno tak, że niezależnie od wszystkiego musi być tyle i tyle części.

K.S.: Płyta jest rozdzielona, a każdy musi sobie znaleźć, dlaczego tak jest.

Czemu zrezygnowaliście z dawnego logo (z wkomponowanym z nazwę grupy krzyżem Ankh)?

K.S.: Adekwatnie do zmian w zespole, postanowiliśmy zmienić logo. Automatycznie niejako chcemy przebudować stronę internetową, żeby odpowiadała swoim wyglądem do naszego nowego wizerunku. Żeby nawiązywała do tego, co robimy teraz. Logo natomiast jest teraz trochę bardziej nowoczesne.

Techniczne.

K.S.: Tak. Nie chcielibyśmy jednak używać konkretnych określeń, żeby niczego nie sugerować i nie wrzucać się w jakiś ścieżki, ale na pewno w ślad za brzmieniem wszystko uległo zmianie.

Kto czuwał nad opracowaniem graficznym płyty?

K.S.: Nasz kolega, Piotrek Kruczek. Z tym, że okładka wydania brazylijskiego różni się nieco od polskiego. Na tym pierwszym jest montaż, natomiast na drugim zdjęcie. Poprzednio oprawę graficzną robiliśmy sami, natomiast Expect Unexpected została zrobiona w zasadzie na zamówienie. Piotrek przedstawił nam kilka koncepcji, z których wybraliśmy te najciekawsze.

Zróbmy mały przegląd Waszych dokonań. Pierwsza płyta (Ankh) miała szorstkie, prawie punkowe brzmienie, nad którym dominowały skrzypce. Zgoda?

K.S.: Ja się z tym zgodzę.

M.P.: Mnie wtedy nie było jeszcze w zespole, więc nie mam zdania.

„Ziemia i słońce” stanowiła mieszankę spokojnych, niemal balladowych klimatów z utworami ostrzejszymi.

K.S. Z tym też się zgodzę. Pierwsza płyta tym się różniła od drugiej, że była taka bardziej zmęczona. Pamiętam, że ten materiał, który znalazł się na Ankh był nagrywany już kolejny raz, gdzieś w studiu z przypadkowymi ludźmi. Dlatego tak to brzmiało. I to słychać, że materiał był trochę wymęczony, na siłę. Druga była robiona bardziej na świeżo. To był materiał, który powstał w ciągu kilku miesięcy i został szybko nagrany. Co też słychać. Taka jest dla mnie zasadnicza różnica. Natomiast ostrzejsze brzmienie fragmentów drugiej płyty może wynikać z samego sposobu realizacji, za który odpowiadał Adam Toczko, co nie jest bez znaczenia. Na pewno wiele wniósł. Poza tym różnica jest taka, że pierwszej płyty nie mogę słuchać, bo wzbudza we mnie odruchy wymiotne, natomiast drugiej jeszcze mogę. Bez żenady.

M.P.: Bez komentarza.

„…będzie tajemnicą” to z kolei płyta niepokojąca, która zawiera mnóstwo eksperymentów.

K.S.: To też materiał, który z momencie nagrywania był mało aktualny, natomiast uratowało go, to że zmienił się sam sposób realizacji. Całość była nagrywana nie na taśmę, tylko na komputer. Mogliśmy skorzystać z dobrodziejstw, które dawał Pro Tools. Była to dla nas nowość i z dużą przyjemnością bawiliśmy się w przetwarzanie – wokale, perkusja. Taka radosna twórczość. Poczuliśmy oddech wolności, że można daną ścieżkę nagrać trzydzieści razy, a nie trzeba tylko dwa razy.

Czy czuliście, że tamta płyta była dla zespołu sporym krokiem naprzód?

K.S.: Tak. Duża w tym zasługa Andrzeja Rajskiego, który wtedy się pojawił na orbicie Ankha. To jest taka postać, która pojawia się w wielu przedsięwzięciach muzycznych, od Fiolki aż po Futro. Uczestniczy w produkcji, „dotyka”. To jest nazwisko, które warto zapamiętać. Andrzej zagrał na tej płycie na bębnach i uczestniczył żywo w produkcji materiału i to też trochę jego album.

Pięć lat minęło i nadeszła nowa płyta. Jaka jest Expect Unexpected?

K.S.: Fajna (śmiech). Dzięki temu, że spędziliśmy nad tą płytą tyle czasu, i że Michał ją realizował, mogliśmy zrobić do końca to, co chcieliśmy. Bez takiego stresu, że nam się kończy czas, że każda godzina kosztuje. Bez takich obciążeń, że wydawca czeka i musimy kończyć. Siedzieliśmy tyle, ile chcieliśmy. To wielki komfort. I niebezpieczeństwo zarazem. Tak więc nic nas nie goniło. Może pod koniec, bo chcieliśmy zdążyć przed festiwalem, ale to już była końcówka prac.

A gdybyście mieli opisać tę płytę lub polecić ją komuś.

M.P.: Porównując można powiedzieć, że jest to bardzo daleko posunięta …będzie tajemnicą.

Bardzo daleko posunięta w kierunku…

K.S.: Rozkładu (śmiech).

M.P.: W kierunku eksperymentu.

K.S.: Ale z drugiej strony w całej tej konwencji pojawiają się utwory, które według mnie są przebojami. Pierwszy raz nam się zdarzyło, że są takie krótkie utwory, zresztą. Czasem mają radiowe 3:20. Bo jak sięgam pamięcią do pierwszej płyty, to tam były kompozycje po siedem minut, potem krótsze i krótsze.

To przychodzi z wiekiem?

K.S.: Straszne, ale może (śmiech)…

Tytuł płyty jest angielski.

K.S.: No właśnie. I to jest oddzielna historia. Płyta miała mieć tytuł Sztuczka, bo jest na niej utwór o tym tytule, który naszym zdaniem jest najbardziej rozpoznawalny…

M.P.: …komunikatywny.

K.S.: Tak. I on mógłby tę płytę spokojnie promować, podstępnie wciskając resztę (śmiech). Doszliśmy jednak po drodze do wniosku, że nikt tego w Brazylii nie odczyta.

M.P.: Mieliśmy nawet przykład dziewczyny, która tam w radio próbowała wymówić tytuł.

K.S.: Zdecydowaliśmy więc, że będzie po angielsku, tym bardziej że większość ludzi, która się tam pojawiała polskiego nie zna i będzie tak bardziej komunikatywnie. Na Polskę też jakoś tak zostało, niechcący. Może niedobrze. Może należało na rynek polski dać płytę z inną okładką, innym tytułem, ale już trochę za późno. Chcieliśmy, żeby to było wymawialne za granicą i już.

M.P.: Zresztą właśnie sobie uświadomiłem, że to obrazuje pewną prawidłowość: zespołom takim jak my łatwiej jest zagrać gdzieś na świecie niż w kraju, tak naprawdę. Łatwiej jest zorganizować koncert albo wydać płytę tam, niż tu.

Czy można powiedzieć, że tytuł oddaje w pełni charakter muzyki?

K.S.: Oczywiście, że tak. Ci , którzy znają zespół z poprzednich wydawnictw na pewno będą zaskoczeni. Mam nadzieję, że mile. W takim sensie na pewno tak. Wiesz, nastąpiła zasadnicza zmiana, czyli brak skrzypka, i chociażby dlatego. Krótko mówiąc, mam nadzieję, że płyta wywoła pozytywne reakcje.

M.P.: Publiczność meksykańska była zadowolona.

Ale to nie to samo, co publiczność polska.

M.P.: W Polsce też ludzie są zadowoleni.

Na przykład?

M.P.: Mój kolega z bloku (śmiech)…

K.S.: W Meksyku na festiwal przyjeżdża publiczność bardzo specyficzna. Są tu ludzie dojrzali w sensie: osłuchani. Oni przylatują z całej Ameryki, żeby przez parę dni słuchać różnych dziwaków. Jest więc trochę inaczej, niż tu. W Polsce margines ludzi słuchających tego typu muzyki jest na tyle niewielki, że nie pozwala istnieć takim przedsięwzięciom. U nas nie ma takich festiwali.

Ale w Polsce jest przecież sporo zespołów z kręgu muzyki art rockowej.

K.S.: Niby tak. Ale nie dane nam było tego odczuć. Tu na koncerty przyjeżdżają młodzi ludzie – średnia wieku to dwadzieścia kilka lat – a tam zbiera się publiczność starsza. U nas ludzie się bawią, tańczą. Czasem przyjeżdża ich setka, czasem parę tysięcy. Tam jest zupełnie inaczej. Przyjeżdżają osoby starsze, które też reagują bardzo emocjonalnie, ale raczej tylko słuchają. Oczywiście w Polsce są zespoły typu Quidam, jest ich sporo. Ale mnie interesuje bardziej to, co dzieje się na scenie, która jest już bliska scenie jazzowej – tu są zespoły, które robią naprawdę coś nowego, bardzo ciekawego.

Czy nadal mocno inspirujecie się muzyką klasyczną, której wpływy są bardzo widoczne na pierwszej płycie?

K.S.: Nie. To się stało tak oczywiste i banalne, że w ogóle od tego odeszliśmy. To było fajne dziesięć lat temu. Pokazaliśmy, że można zagrać inaczej. Ale to nam się krótko podobało – tak to powiem. Później okazało się, że ludzie tego chcą, że to ich najbardziej bawi, a nam się szybko znudziło.

Jakie macie inspiracje teraz? Czego słuchacie na co dzień?

M.P.: Wszystkiego.

K.S.: Ja namiętnie słucham płyty Briana Eno Music For The Airports. W ogóle Briana Eno, wszystkie jego płyty poza Roxy Music. Poza tym King Crimson, ich ostatnie produkcje. John Zorn – to jest mistrzostwo świata. Talking Heads, Radiohead, Porno For Pyros.

M.P.: Muzyka klubowa ze sceny londyńskiej.

A cięższe brzmienia?

M.P.: Z ciężkich brzmień Beethoven.

K.S.: King Crimson to chyba najcięższy zespół, jakiego słuchamy (śmiech).

M.P.: Ja słucham i bardzo lubię Type O Negative. Jako młody chłopiec sporo słuchałem TSA i Turbo.

Do tej pory najlepiej sprzedała się płyta…

K.S.: Zdaje się, że pierwsza i druga. Ale do końca nie wiemy, ponieważ wszystko rozstrzyga się przed jednym z warszawskich sądów.

Chodzi o wydawcę?

K.S.: Tak, o firmę Mega Czad i rozliczenia, których nie było przez wiele, wiele lat. Dlatego rozwiązaliśmy umowę w tą firmą, a reedycje starych płyt będzie robił Metal Mind. Tak naprawdę nie znamy liczb, bo napływały sprzeczne informacje, ale na pewno te dwie pierwsze płyty sprzedały się najlepiej. Zresztą to były inne czasy, jeśli chodzi zarówno o rynek muzyczny w Polsce, jak i zespół, jego istnienie w mediach. W sumie to naturalne, że one sprzedały się najlepiej.

Jaka sprzedaż najnowszej płyty by Was zadowoliła?

K.S.: Myślę, że nie mniejsza, niż pierwszych, czyli kilkadziesiąt tysięcy. Ale wiesz, rynek jest taki, że takich liczbach można sobie tylko pomarzyć. Dla nas tak naprawdę ma to drugorzędne znaczenie.

M.P.: Ważne, żeby ta płyta istniała. Po prostu była. Żeby ludzie wiedzieli, jak teraz wygląda zespół.

K.S.: Trudno mówić o liczbach. Tak, jak mówiłem – chciałbym, żeby na przykład utwór Sztuczka istniał medialnie. Ale czy pociągnie za sobą całą płytę, tego nie wiem.

To ja Wam w takim razie życzę, żeby zespół istniał fizycznie i medialnie, i żeby ludzie wykupili cały nakład Expect Unexpected. I czekam już teraz na nową płytę. Mam nadzieję, że nie będę musiał czekać pięć lat.

M.P.: Spodziewaj się niespodziewanego.

Dzięki wielkie za wywiad.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z oficjalnej strony ANKH www.ankh.art.pl


Powrót do góry