SHADOW WARRIOR – Wywiad Marcinem Puszka (gitara) i Karolem Zmaczyńskim (bas)

„(…) już sama współpraca z wytwórniami które liczą się w metalowym undergroundzie, to już całkiem spora nobilitacja dla nas (…) po jakimś czasie od tej rozmowy słuchaliśmy już naszego numeru z wokalami Gezola (przyp. red.: METALUCIFER / SABBAT). (…) W zasadzie już w czasie kiedy nagrywaliśmy „Cyberblade”, w naszej kanciapie tworzyliśmy nowe kawałki. Aktualnie cały nowy materiał jest już napisany i wszedł w fazę ogrywania, aranżacji… – SHADOW WARRIOR

Witam „sąsiadów”! Genezę nazwy już wyjaśniliście w wywiadzie do Heavy Metal Pages. I tak od tekstu do waszego pierwszego utworu oraz od słowa do słowa powstała nazwa zespołu. Ok…. Ale dlaczego akurat kultura starożytnej (i też chyba historia nowożytnej) Japonii? Na przykład Polska Husaria was nie kręci?

Marcin: Cześć sąsiedzie! Powiem Ci że kręci nas mnóstwo rzeczy, bo przecież świat jest pełen niesamowitych historii. Wiesz, akurat jak zakładaliśmy zespół i pisaliśmy pierwsze teksty, to tak ta Japonia akurat siadła. Czysto incydentalnie wyszło, że zamiast jednego kawałka w tym klimacie napisaliśmy ich aż 5, po prostu jeden temat napędzał drugi, więc zdecydowaliśmy się pójść na całość, zwłaszcza że wykopywaliśmy coraz więcej kapitalnych historii i coraz bardziej wsiąkaliśmy w temat. Na „Cyberblade” już nieco odeszliśmy od Japonii, a przynajmniej nie wszystkie teksty traktują o tym regionie, napisaliśmy kilka kawałków zupełnie neutralnych a większość Japońskich wątków umieściliśmy w sferze science-fiction, nie licząc „Squadrons of Steel” który traktuje o wojnie japońsko-chińskiej czy „Demon’s Sword” który opowiada legendę miecza Muramasy. Co do Husarii… To na pewno inspirujący temat jak i cała historia Polski, ale jest już tyle kapel które się za to brały wcześniej i zrobiły to naprawdę dobrze… Weźmy taki Miecz Wikinga i ich „Husarię Lepszego Stworzenia”. Nie wydaje mi się żeby ktoś mógł napisać bardziej epicki kawałek heavy metalowy niż to. Więc zostańmy lepiej przy Japonii (śmiech).

Na waszym profilu FB widnieje inskrypcja „Ancient Heavy Metal Warriors from Poland”… Raczej to kieruje w Słowiańskie knieje niż w stronę Samurajów? Hehe… Ja osobiście od dzieciństwa interesowałem się Dalekim Wschodem (zwłaszcza Chinami i Japonią) bardziej niż kulturą Słowian, czy nawet Wikingów… Dlatego też tym bardziej zwróciłem uwagę na SHADOW WARRIOR…

Marcin: Myślę że nie tylko Ty. Wydaje mi się że Japońska kultura jest jeszcze mało znana i dość egzotyczna, zwłaszcza w krajach Europejskich, więc wydaje się po prostu ciekawa i ludzie jakoś podświadomie interesują się tym tematem. Co do tych Słowian, razem ze Zdziśkiem graliśmy wcześniej w takim zespole jak Black Velvet Band i wbrew nazwie, tematyka tekstów była bardzo słowiańska, nasycona starodawną symboliką i leśnymi odniesieniami. No, ale to już było a i sam przyznasz że Słowianie i cała ta „drewniana” kultura jest jakoś mało heavy metalowa, oczywiście w tradycyjnym rozumieniu heavy metalu.

Tak, były okresy, że origami czy mangami interesowało się zgodnie z modą wiele osób. Ale akurat te sprawy mnie nigdy nie pociągały. Raczej moje zainteresowania nie kończyły się tylko na filmach o Samurajach, czy karatekach… Przez kilka lat trenowałem sztuki walki, kupowałem i czytałem różne książki oraz czasopisma i nie tylko te o sportach, ale i te o kulturze, religii, socjologii, a nawet psychologii Azjatów (która jest bardzo specyficzna, tam nawet choroby psychiczne mają inne niż Europejczycy). Zresztą nadal mam repliki mieczy samurajskich… więc to naprawdę wyryło w mojej pamięci spore ślady i sentymenty do między innymi, Japonii…

Karol: W moim przypadku od dawna poznawałem japońską kulturę w jakimś tam stopniu przez oglądanie japońskich filmów czy granie w japońskie gry. Gdy odkryłem takie zespoły jak Metalucifer, Anthem czy Loudness nie mogłem się nadziwić, że to jest heavy metal ale jakiś taki inny, specyficzny. Jakoś zupełnie inaczej to grało, i to właśnie było super. Na pewno kultura japońska jest bardzo bogata i często bardzo się różni od naszej, europejskiej, przez co może fascynować i fajnie jest ogólnie poznać coś nowego, a nie wałkować po raz n-ty co to się u nas wydarzyło.

Foto: Marta Gabriel

Myślę, że udało wam się idealnie wstrzelić w nurt kontynuowany przez NWOTHM dodatkowo z tą Japońską tematyką. Istniejecie zaledwie dwa lata, a przed debiutanckim albumem wydaliście już kilka epek, demówek i singli, którymi zainteresowały się zagraniczne wytwórnie, jak japońska Disc Union, czy Spiritual Beast (na rynek azjatycki), Burning Leather (rynek amerykański) oraz Heathen Tribes (rynek europejski)… czego owocem było… (?)

Marcin: No tak, nasza aktywność została zauważona. Ale wiesz, my od początku założyliśmy sobie, że chcemy pozostawić po sobie płyty, winyle i tak dalej. Oczywiście zainteresowanie wytwórni bardzo wspomogło ten proces, bo własnym sumptem wydaliśmy raptem tylko pierwszy singel „Wind of the Gods” na winylu i EP na CD. Potem już pracowali dla nas nasi partnerzy z różnych stron świata, wydając wznowienia EP oraz pełnowymiarowy album w zeszłym roku. Powiem Ci szczerze że kiedy zobaczyłem nasz „Return of the Shadow Warrior” w wersji deluxe, byłem mega podekscytowany. Profesjonalnie zrobiony clear CD, nowa szata graficzna, slipcase, bajery pokroju naklejki, naszywki – goście z Burning Leather ostro się napracowali żeby zrobić to po prostu „na wypasie”. Tak samo uwielbiam winylowe wydania które zrobiliśmy na spółę z Filipem Sucheckim z vinylove.me – Filip zadbał o jak najlepszą jakość wykonania płyt i okładek. Wiesz, trzymać swojego winyla w ręce to jest naprawdę super sprawa. To wszystko oczywiście zostało zauważone i fani NWOTHM docenili naszą obecność na rynku, niektóre tytuły schodziły jak świeże bułeczki, byliśmy w szoku że tak szybko znikają z naszego magazynu. Zresztą, już sama współpraca z wytwórniami które liczą się w metalowym undergroundzie, to już całkiem spora nobilitacja dla nas. Wiesz, na wiosnę 2019 byliśmy jeszcze kolejnym zespołem z dupy, którego nazwa nie mówiła nikomu kompletnie nic. Teraz sytuacja jednak delikatnie się zmieniła, z czego jesteśmy naprawdę dumni.

Jak nawiązaliście kontakt z Gezol’em z METALUCIFER / SABBAT. Zapewne przez internet ale jak przebrnęliście przez mnóstwo wiadomości czy maili i nie trafiliście do spamu?

Marcin: Dużo pomogli nam nasi kumple z Japonii, czyli Miki i Ryo którzy prowadzą dwa sklepy muzyczne w Osace. Często rozmawiamy ze sobą, oni dystrybuują nasze tytuły w swoich sklepach. Kiedy zapytałem ich czy pomogą nam się skontaktować z Gezolem i przy okazji z Nealem Tanaką który znalazł się koniec końców na okładce singla „Heavy Metal Typhoon”, powiedzieli „pewnie że tak!”. Późniejsze klikanie z Gezolem było już więc czystą przyjemnością, bo facet wiedział o co chodzi i jaka jest sprawa. Dograliśmy tylko detale i czekaliśmy na finalny efekt.

Jestem ciekaw historii, jak doszło do tego, że zaśpiewał on gościnnie do singla „Heavy Metal Typhon”?

Karol: Wszystko zaczęło się od gadki na papierosie. Rozmawialiśmy z Marcinem o różnych luźnych tematach i jakoś zeszło na Metalucifer. I w którymś momencie padło: „No, mógłby ten Gezol u nas zaśpiewać”, „No mógłby, mógłby”. Dodając do tego fakt, że Marcin to typ człowieka, że jak go drzwiami wyrzucą, to oknem wejdzie, po jakimś czasie od tej rozmowy słuchaliśmy już naszego numeru z wokalami Gezola.

Marcin: Tak było! Karol zauważył, że taki „Heavy Metal Typhoon” to by dobrze pasował do Gezola i Metalucifer, bo oni tam wszystko tytułują „Heavy Metal Coś tam”, wiesz „Heavy Metal Chainsaw”, „Heavy Metal Drill”, „Heavy Metal Samurai” i tak dalej. Pośmialiśmy się trochę, przybiliśmy sobie „piątki” i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę. Jakoś kilka dni później Yuhmi Nakamura ze Spiritual Beast zapytała, czy mielibyśmy jakiś bonus track na Japońską reedycję „Return…” która była już w przygotowaniu. W końcu Japończycy uwielbiają bonusy! I wtedy przypomniała mi się tamta rozmowa z Karolem, więc uruchomiłem kontakty. Co prawda okazało się, że Gezol akurat w tym czasie był dość zajęty i nie dałby rady zrobić tego tematu w tak szybkim tempie, ale obiecał że będzie nad tym kawałkiem pracował. Stwierdziliśmy że OK., jest szansa że ten featuring kiedyś do czegoś się przyda. No i koniec końców się przydał! Gezol napisał na podstawie angielskiego tekstu swoją własną, japońską interpretację i opracował charakterystyczną dla siebie linię wokalną. Pamiętam jak pisał do mnie: „Stary, ale ja nie dam rady zaśpiewać tak jak Wasza wokalistka, jestem za kiepski na to”, ale ja mu wtedy odpowiedziałem że zależy nam żeby zaśpiewał to po swojemu, tak jak on to potrafi i tak jak z tego słynie. Zrobił robotę naprawdę perfekcyjnie. Zabawne, że ten temat wyszedł w zasadzie od żartu a stał się faktycznym, realnym i namacalnym wydawnictwem. A i dementuje, nikomu nigdzie przez okno nie właziłem!

W listopadzie wydaliście wasz pierwszy album „Cyberblade”. To już pełna profeska! Wybrane studio nagrań to HiGain Studio z Białegostoku. Spiritual Beast wypuścił album na Dalekim Wschodzie, a resztą świata zajął się Polski label Ossuary Records… Ossuary Records lobię takie perełki jak wy. Ale kto do kogo się pierwszy odezwał?

Marcin: Kiedy „Cyberblade” był w fazie nagrywania, rozmawialiśmy już z kilkoma wytwórniami które wyraziły zainteresowanie naszą działalnością. Po EP „Return of the Shadow Warrior” nawiązaliśmy sporo kontaktów, że tak powiem, biznesowych, bo nasza EP, niespodziewanie dla nas samych, naprawdę się ludziom spodobała. Koniec końców zdecydowaliśmy się współpracę ze Spiritual Beast i właśnie Ossuary Records. Ossuary weszło z drzwiami do świata heavy metalu, wydając porządne, eleganckie wydawnictwa. Widziałem po ich ruchach, że dbają o to żeby promocja wyglądała jak należy i żeby artyści z ich stajni byli widoczni. A że z Mattem znaliśmy się nie od dziś, bo przecież spotkaliśmy się kilkukrotnie na scenie i poza nią, po prostu zaczęliśmy rozmawiać i wszyscy doszliśmy do wniosku, że współpraca to dobry pomysł. Nie ukrywam że dużą rolę w tym wszystkim odegrał też fakt że Ossuary blisko współpracuje tez z Helicon Promotions, więc razem z wytwórnią wpadliśmy też pod skrzydła agencji promocyjnej. Współpraca układa się świetnie, robimy wszystko naprawdę „na pełnej” i bez półśrodków, których jak zapewne zauważyłeś, od początku jako zespół nie uznawaliśmy. „Albo grubo albo wcale!” – tak zawsze się nawzajem z Mattem motywujemy gdy rozmawiamy o kolejnych naszych wspólnych krokach (śmiech).

No i poza CD i streamingiem powstał płyty winylowe…

Marcin: Co jak co, ale winyl w heavy metalu to jest podstawa, a my sami jesteśmy tradycjonalistami jeśli chodzi o ten temat. Może zabrzmię jak dziadek ojca swojej matki, ale winyl ma swojego ducha, jest elegancki, szykowny a samo jego odtwarzanie na gramofonie ma w sobie coś z rytuału. Więc od początku istnienia kapeli wiedzieliśmy że ta muzyka musi zabrzmieć na winylu i w zasadzie od wydania winylowego singla rozpoczęła się nasza dyskografia. Więc kiedy rozmawialiśmy z potencjalnymi wydawcami, wiedzieliśmy że takim must have jest winylowy singel pilotujący płytę, a w późniejszej perspektywie również i winylowe wydanie pełnego albumu.

Wiem, że ten album ma (chyba) wszędzie pozytywne recenzje w kraju i za granicą. Czy tego się spodziewaliście po tym albumie? Zapewne już po nagraniu kręciły wam się w głowie myśli, że jednak coś poszło nie tak, coś nagralibyście jeszcze raz, inaczej, itd.?

Marcin: Noooo, zdarzyło się kilka recenzji bez zachwytów (śmiech). Ale tak, masz racje, większość jest naprawdę pozytywna i to jest dla nas bardzo motywujące. Ja osobiście staram się nie rozpamiętywać i nie patrzeć wstecz, bo z perspektywy czasu na pewno znalazłoby się sporo rzeczy które zrobilibyśmy inaczej. Prawda jest taka że wchodziliśmy do studia w dość ciężkim momencie: z zespołu odszedł gitarzysta Łukasz, który zaczął z nami pracę nad albumem, ale jej nie dokończył. Zamiast niego wszedł Krzysiek, który nie dość że musiał odnaleźć się w naszym oldschoolowym stylu, to jeszcze w 2 miesiące ogarnąć materiał tak, żeby móc nagrać swoje partie w studio, bo terminy goniły. Wiesz, choćbyś był kurwa Yngwie Malmsteenem, to istniałoby ryzyko że spierdolisz misję, bo masz na to po prostu za mało czasu. W efekcie uciekło nam trochę czasu na proces aranżacyjny i na doszlifowanie pewnych patentów, co pewnie odbiło się na finalnej nagrywce. Ale tak jak mówię, staram się nie roztrząsać przeszłości i nie myśleć na zasadzie „a co by było gdyby…”.

Karol: Kiedy słuchasz już finalnego mixu, który idzie do tłoczni zawsze pojawiają się myśli, że może tutaj można było zrobić tak, a tutaj inaczej. To chyba normalna kolei rzeczy. Przy nagrywaniu tego materiału mieliśmy sporo przeszkód na swojej drodze takich jak pandemia czy wspomniana zmiana gitarzysty. Jednak sam materiał, moim zdaniem, bardzo dobrze się broni. Rozwinęliśmy formułę z EP, nagraliśmy album dość zróżnicowany, ale przy tym bardzo spójny. Co do recenzji, to zawsze traktuję je z lekkim przymrużeniem oka. Gust muzyczny jest na tyle indywidualną kwestią, że zawsze znajdą się zwolennicy i przeciwnicy jakiegoś wydawnictwa. Kiedyś nawet rozmawialiśmy, że żeby wszystkich zadowolić to by trzeba nagrać 3 wersje albumu – z różnymi numerami i różnym miksem (śmiech)

Marcin: Dokładnie! Fakty są takie że „Cyberblade” jest nagrany, wydany, zbiera w sumie niezłe recenzje, a dodatkowo pozwolił podtrzymać zainteresowanie zespołem w dość trudnym okresie pandemicznym. Idziemy na przód i nie oglądamy się za siebie!

Myślę, że Anna radzi sobie bardzo dobrze z wokalistyką. Jednak według mojego ucha do ideału jeszcze trochę brakuje. Znacznie lepiej brzmią te wyższe, bardziej krzykliwe i drapieżne partie, niż te niżej osadzone śpiewy…

Karol: Zaryzykuje stwierdzenie, że heavy metal to coś więcej, niż wyszkolenie techniczne. Posłuchaj pierwszych płyt Sodom, Kreator czy nawet Motorhead. Technicznie to pewnie są to przykłady jak tego nie powinno się robić, ale bije z tych nagrań taka moc i pasja, że na wszelkie techniczne niedociągnięcia nie zwracasz uwagi. Pewnie każdemu z nas brakuje trochę do ideału, ale wolę być po tej stronie, niż żebyśmy wszyscy wymiatali jak Dream Theater, ale robili miałką muzykę bez ognia.

Marcin: Każde nowe doświadczenie, koncert, sesja nagraniowa, próba czy nawet nagrania demo wpływają znacząco na nasz rozwój. Sam po sobie widzę że jestem lepszym gitarzystą niż byłem, dajmy na to, rok temu. Ostro pracujemy w sali prób, jesteśmy w niej bardzo często i nieustannie doskonalimy swój warsztat. Przyjmujemy każdą krytykę, staramy się wyciągać wnioski. Jesteśmy wdzięczni każdemu z osobna za opinię, jaka by ona nie była. Ja osobiście bardzo doceniam krytykę, bo samo „głaskanie po jajach” chyba wzbudziłoby mój niepokój. Ja przykład bardzo lubię słynną wideo-recenzję z „What The Fuzz”, choć masa ludzi jej kompletnie nie zrozumiała i odebrała jako atak na zespół. Dobra, autor być może dał swój charakterystyczny show, ale jednak opowiedział o naszym materiale bardzo szczerze, tak jak go odczytał i tak jak go poczuł. Bardzo szanuje taką otwartość, Zdan wytknął nam też kilka rzeczy które ja sam zauważyłem już po nagraniu tego materiału. Więc fajnie że rozmawiamy o takich rzeczach i że Ty, jako dziennikarz, także nie boisz się nam wytknąć rzeczy które Tobie się nie podobają.

To nie jest kwestia „niepodobania się”, a raczej tego, że wszystko idzie do przodu (tak jak metody realizacji/nagrywania muzyki, tak i jej prezentowania). Jest większa konkurencja niż kiedyś i by się wybić trzeba się sporo napracować albo trafić na mega dobrą promocję. A tutaj nie ma miejsca na jakieś niedociągnięcia… W czasach pierwszych albumów SODOM, KREATOR czy MOTORHEAD i im ówczesnych wystarczyło mieć pasję, chęci, niekoniecznie umieć grać. Wystarczyły jakieś instrumenty, też nie koniecznie wysokiej klasy (w Polsce te nawet od wschodnich lub południowych sąsiadów czy radio z magnetofonem w garażu)… i jeśli muzyka była z sercem, to łykało się ten materiał jak świeże bułeczki, gdyż nic innego nie było, gdyż to była nowość, coś idealnego dla ówczesnych zbuntowanych nastolatków… Ja nie jestem wybredny, gdyż pamiętam tamte czasy, ale obecni nastolatkowie (potencjalni słuchacze) są wybredni, gdyż mogą przebierać w produktach jak w galerii handlowej…

Podobnie jest z „magazynami muzycznymi”. Kiedyś były papierowe zine’y. My (z Born To Die’zine) zaczęliśmy dopiero pod koniec lat 90-tych (wówczas jeszcze aż tak dużej konkurencji nie było). Jak w XXI w. zaczęły pojawiać się webzine’y (i wypierać papierowe pisemka), też przeszliśmy do Internetu. Ale czas leciał dalej, pojawiało się coraz więcej internetowych stron tego typu, konkurencja rosła, więc ktoś poszedł jeszcze dalej i zgodnie z duchem czasu (i oczekiwaniami kolejnych, młodszych pokoleń) zaczął tworzyć podcasty, wideo-recenzje, wideo-wywiady… I obecnie chociażby wspomniany wyżej Zdan ma większe branie niż taki „wiekowy” Metal Centre (a są jeszcze starsi), czy inny tradycyjny cyfrowy „magazyn”. Dlaczego? Nie oszukujmy się. Dzisiejsza młodzież jest wybredna (bo przesycona informacjami) i też w pewnym sensie, leniwa. Nie chce im się czytać papierowych gazet, ani tych tekstów z netu, skoro można to obejrzeć i posłuchać równocześnie bez większego wysiłku (dodatkowo z różnymi efektami wideo), a i przy okazji ogarniając inne rzeczy, jak np. jakąś gierkę na smartphonie. I nie dziwię się im, taki świat, przesycony wszelkimi informacjami, więc by wszystko wchłonąć trzeba szukać skrótów… Pocieszająco wmawiam sobie, że, my (kiedyś jako Born To Die’zine, teraz jako Metal Centre webzine) dzięki pasji przetrwaliśmy ponad 20 lat, to i pewnie będziemy istnieć kolejne lata, a wiele wideo-blogów, podcastów przeminie z duchem czasu (bo kto wie co będzie na topie kolejno (?) może trójwymiarowe wywiady z hologramami)… I w związku z powyższym… Wielki szacun dla Was, za to jaką muzykę tworzycie. Nie jakiś tam Metalcore czy Djent Metal, Post-Metal czy inny Alternative (co również lubię) a po prostu klasyczny Heavy Metal!!! Dziadki w końcu przeminą, a dzięki takim jak Wy (też jeszcze młodym, hehe…) ten gatunek przeżyje niczym niezmącony, czysty niczym szlachetny Metal! Chyba, że coś Was podkusi i zaczniecie mieszczać, tworząc różne stopy Metalu, hehe…

… Chyba mnie poniosło…

… Ale zapytam teraz z ciekawości, czysto plotkarsko… Czy Anna Kłos ma jakieś powiązania rodzinne ze znanym lekarzem z Lubelskiej Kliniki na Jaczewskiego?

Karol: Specjalnie zadzwoniłem do Anki, żeby ustalić jak jest (śmiech). Zaprzeczyła jakoby było między nią a panem lekarzem jakieś pokrewieństwo. Natomiast traf chciał, że jej mama swego czasu wylądowała na jego oddziale. Ponoć atmosferę można było kroić nożem, bo na pewno po znajomości i na pewno bez kolejki i na pewno lepiej się nią zajmą niż innymi (śmiech)

Marcin: Tak czy siak pan doktor podobno wykonał swoją robotę bez zastrzeżeń, więc chyba możemy dać panu Kłosowi okejkę (śmiech).

O, taaak. Kilkanaście lat temu też dałem się mu pokroić i poszło „okej”, hahaha…

A oczywiście przez śpiew Anny SHADOW WARRIOR nasuwa skojarzenia z WARLOCK / DORO. Czy tego typu porównania was drażnią, czy może cieszą. Określenie „Polski WARLOCK” brzmi fajnie!

Marcin: Pewnie że brzmi fajnie! Ogólnie masz mnie, bo siedzę właśnie w koszulce „Triumph And Agony” Warlock (śmiech). Stary, pamiętam jak dziś: za czasów licealnych wybrałem się na lubelską giełdę staroci. Wiesz, masa dostawców z różnych miejscowości sprzedaje stare graty i szpargały, ale pośród nikomu nie potrzebnego, zakurzonego badziewia, także płyty winylowe. W bagażniku starego Forda, pewien gość miał wystawionych kilka kartonów z wiekowymi winylami, opatrzył te kartony podpisem „ciężki rock”. Pamiętam że wybrałem sobie kilka płyt, były po 10-15 zł, prawie darmo! Wziąłem wtedy kilka tytułów które znałem, jak „Long Live Rock’n’Roll” Rainbow, „Ram It Down” Judas Priest, bodajże „Igra S Ognom” rosyjskiej Arii i właśnie „Triumph And Agony” Warlock, którego akurat kompletnie nie znałem, ale okładka zrobiła na mnie dość duże wrażenie. Gdy wróciłem do domu, mój tata stwierdził że ta płyta z laską na okładce wygląda czadowo i że powinniśmy odpalić ją w pierwszej kolejności. I ze starego gramofonu poleciały pierwsze takty „All We Are”. Byłem, kurwa, w szoku! Ależ to pojechało! Wiesz, czytałem wcześniej kilka artykułów i wiedziałem że w historii metalu była taka laska jak Doro Pesch, ale nigdy wcześniej nie miałem styczności z jej muzyką. „Triumph And Agony” pozamiatał mną doszczętnie, kapitalny album. Od tego zaczęła się moja miłość nie tylko do Doro, ale ogólnie do kobiet za mikrofonem w heavy metalu. Potem dotarłem do Chastain, Girlschool czy w późniejszym czasie do Satan’s Hallow czy Smoulder. Znajomy przyniósł mi też kiedyś płytę „Curse Of The Crystal Viper” z Martą Gabriel na wokalu. Takie granie! I to od nas! Więc wracając do Twojego pytania: kiedy ktoś porównuje nasz zespół do Warlock a Ankę do Doro, to chyba nie mógłbym sobie wymarzyć lepszego komplementu pod naszym adresem.

Moim jednym z pierwszych winyli też był WARLOCK, ale „Burning The Witches”… Jednak jak wiecie w Polsce STOS był pierwszy… Niestety ta kapela jest raczej w uśpieniu.

Marcin: Tak, szkoda Stosu, Irena Bol to też kawał głosu i powiem Ci szczerze, że to byłby zaszczyt kiedyś z nią współpracować. Irena też pokazała że dziewczyna na froncie heavy metalowej kapeli ma rację bytu i że to może wyglądać i brzmieć zajebiście.

Myślę, że Atrej z Helicon Metal Promotions może was z nią skontaktować. A jak nie, dajcie znać, a ja to zrobię… Może jakiś singiel wyjdzie…

… Ale to za kulisami… A teraz album za wami. Promocja się rozwija, więc teraz pora na jakiś profesjonalny teledysk. Ale nie jakieś tam lyric-video, a filmik w stylu Akiry Kurosawy do waszej muzyki…

Karol: Pracujemy nad tym. Z powodu covid’a idzie to trochę wolniej niż zakładaliśmy, ale na pewno wypuścimy teledysk do jednego z numerów z Cyberblade. Wątpię czy będzie to w klimacie Kurosawy, ale na pewno będzie w klimacie heavy metalu.

Marcin: Tak, na Kurosawę bym nie liczył (śmiech). Ale faktycznie, niebawem będziemy realizować wideoklip który będzie miał za zadanie promować winylową wersję „Cyberblade”. Ale raczej będzie to proste, oldschoolowe wideo, bez żadnych udziwnień. Tak jak to Karol powiedział, „w klimacie heavy metalu”.

Macie już nieco koncertów za sobą. Zapewne od tych w Lublinie i do tych za granicą kraju. Które z nich wspominacie najczęściej? Jakieś anegdoty byłyby mile widziane…

Karol: Na pewno nasze koncerty w Lublinie zapamiętałem przez pryzmat świetnej publiki, czy to w Ramzesie czy w Graffiti. Kiedy widzisz pozytywną reakcję ludzi to od razu dostajesz skrzydeł i twoje granie nabiera rumieńców. A jak jeszcze znają twoje numery i je śpiewają no to pojawia się lekki dreszczyk emocji. W Stalowej Woli natomiast grupa fanów z Tomaszowa Lubelskiego poszła jeszcze o krok dalej – ukoronowali Ankę jako swoją boginię i bili jej hołdy pod sceną (śmiech)

Marcin: Podbój zagranicy niestety pokrzyżował covid. Mieliśmy zakontraktowanych kilka gigów w Czechach, Danii i na Węgrzech no ale niestety gówno wpadło w wentylator… A anegdot z każdego wyjazdu jest cała masa i zawsze fajnie wspominamy każdą naszą eskapadę, czy dalszą czy bliższą. Ja osobiście zawsze ze śmiechem wspominam ostatni koncert w Bielsku-Białej, gdzie graliśmy z Destroyers, Hellhaim i Młotem Na Czarownicę. Po koncercie ulokowaliśmy się w hotelu i zaczęliśmy małą imprezkę, Zdzisiek wziął ze sobą trochę „Krwi Samuraja”, więc było dość wesoło. Nasz ówczesny gitarzysta, Łukasz, potrzebował wrócić do domu nieco wcześniej niż my, więc zdecydował się na poranny pociąg, który odchodził ze stacji nieopodal hotelu o 4:30 rano. No ale impreza się rozkręciła, więc nawet jeśli Łukasz starał się położyć wcześniej, skutecznie mu to uniemożliwialiśmy. W końcu ostatni z nas padł w okolicach 3 nad ranem. Jakoś koło 6 obudziło nas gromkie „kuuuuuuurrrrrrwaaaaaaaaaaaaaa”. Tak, to był Łukasz, który zaspał (śmiech). Oczywiście jakoś się chłopak zebrał i złapał jakiś transport do domu, ale jakieś 2 godziny miał w plecy. Potem natomiast się okazało że każdy z obecnych w pokoju słyszał budzik o 4 rano. Każdy prócz Łukasza (śmiech). Niestety, byliśmy zbyt zniszczeni, żeby podjąć inicjatywę budzenia kolegi (śmiech).

Hahahaha… Z kolei obecnie jest moda i okazja na koncerty on-line… Co wy na to? Mam znajomych co wam nagrają i wystreamingują, hahaha…

Karol: No to dawaj ich! (śmiech). Takie niestety nastały czasy, że koncerty gra się online. Mieliśmy okazję uczestniczyć w sesji w ramach RockOut Sessions, którą mniej więcej była takim koncertem w studiu. Wspominam to bardzo miło, ale też było to dla mnie bardzo dziwne uczucie, że grasz koncert i jedyne co widzisz to ludzi z kamerami. Z drugiej strony jak widzę, co zrobił KISS, Behemoth czy Vader to można to naprawdę fajnie ogarnąć. Jak Twoi znajomi zrobią nam koncert w stylu KISS w Dubaju to możesz dzwonić (śmiech).

… No cóż, Sooraj, nasz indyjski współpracownik (z angielskojęzycznej odsłony Metal Centre) może mógłby wam załatwić w Indiach prawdziwy koncert w realu? A z kolei ci moi znajomi, koncert on-line, bardzo chętnie, nie tylko w Lublinie ale i nawet w Niemcach, hihihi… (Dla tych spoza Lubelszczyzny informuję, że nie popełniłem błędu w pisowni), więc tak na serio, dajcie znać, a dam wam namiary na nich…

… Mimo wszystko pandemia, pandemią ale planować koncerty w realu trzeba na wypadek zmniejszenia lub zniesienia lockdownu…

Karol: Podejrzewam, że większość promotorów woli nie ryzykować. W przypadku odwołania imprezy koszty promocji i organizacji wstępnej się nie zwrócą i można wpisać dodatkowe kwoty w kolumnę „straty”. No i nie będę ukrywał, że też bym wolał mieć gig zaklepany na 100% niż odliczać dni i się zastanawiać czy zagramy czy nie. Przyszło nam żyć w dziwnych czasach, ale miejmy nadzieję, że jakoś uda nam się je przetrwać. Szczególnie trzymam kciuki za kluby, bo dzięki decyzjom ważniaków z Wiejskiej, większość chyba już jest niestety na wykończeniu…

Marcin: Nie ma co ukrywać że sytuacja z gigami jest, oględnie mówiąc, do dupy. Sami nieźle się przejechaliśmy, kiedy na grudzień 2020 zaklepaliśmy drugą edycję „Heavy Attack” w Lublinie. „Heavy Attack” to klasycznie heavy metalowy koncert, mieliśmy zagrać z Roadhog, Rascal i Hellhaim. We wrześniu, kiedy dograliśmy termin z klubem, restrykcje były minimalne, więc można było pozytywnie patrzeć w przyszłość. Niestety, wszystko zmieniło się dość diametralnie, a coraz to nowe rozporządzenia rządu, utrudniały jakąkolwiek promocję, bo zamiast zachwytów nad line-upem czy aktywnością w konkursach on-line, ludzie pytali: „czy koncert ma w ogóle szansę się odbyć?”. Koniec końców do grudnia zamknięte było już praktycznie wszystko, więc marzenia o koncertowym zamknięciu roku trzeba było odłożyć na bliżej nieokreślony termin. I z tego co widzę, cały czas przybywa nowych „odwołań”. Więc generalnie, czasy nie sprzyjają planowaniu grania na żywo.

Foto: Marta Gabriel

Będąc szczerym, wiecie czego mi tylko brakuje u wielu współczesnych fanów klasycznego Metalu? Długich włosów! Kiedyś to był atrybut Metalowca. Oczywiście plus odpowiedni ubiór, o który również nie było łatwo… Dzisiaj wystarczy założyć t-shirt i jest się metalowcem. Kiedyś trzeba było sporo wysiłku by wyglądać jak nasi muzyczni idole… Teraz będąc w połowie między 40. a 50. nadal ma długie „hery” (jak to się kiedyś mawiało) i pewnie jeśli wcześniej nie wyłysieję pozostaną mi aż do śmierci, hahaha…

Karol: A to w sumie bardzo ciekawy temat. Na pewno życie w PRL nie ułatwiało bycia fanem metalu i z tego co czytałem i słyszałem, wiele katan czy koszulek powstawało własnym sumptem, bo nie dało się inaczej. W 100% zgadzam się więc ze stwierdzeniem, że kiedyś nie było łatwo. Dzisiaj jest do wyboru, do koloru. Każdy pierwszy lepszy sklep on-line ma tonę koszulek, które wyślą ci prosto pod drzwi. Natomiast totalnie się nie zgodzę, że założenie koszulki czy zapuszczenie włosów czyni z ciebie od razu fana metalu. Powiem więcej, znam osoby, które mają krótkie włosy, nie noszą koszulek z bandami, a są wielkimi fanami metalu (śmiech). Myślę, że po prostu czasy się zmieniają i ludzie zaczynają inaczej do tego podchodzić. Chyba najważniejsza w tym wszystkim jest pasja i zaangażowanie w szeroko pojęte „metal community”. Dzielenie się muzyką w mediach społecznościowych czy kupowanie płyt zespołu często pozwala temu właśnie zespołowi się rozwijać czy nawet po prostu przetrwać.

Marcin: Zaraz ten wywiad przerodzi się w dyskusję kto jest true metalem a kto nie. Powiem Ci że jak byłem nastolatkiem, to faktycznie, koszulka, glany, ramoneska, katana czy długie hery to była podstawa istnienia. Natomiast perspektywa się trochę zmienia kiedy przybywa Ci lat. Nie chcę tu wyjść na starego pryka, ale z ubytkiem włosów wcale nie ubyło mi mojej miłości do metalu. Dobra, cały czas lubię założyć ubranko w stylu denim & leather plus jakąś zajebistą koszulkę z Eddiem czy Vicem Rattleheadem, ale liczy się przede wszystkim muzyka. Zdziwiłbyś się jak czasem przychodzimy ubrani na próby (śmiech). Zresztą, widziałeś jak nosi się na co dzień, dajmy na to, Steve Harris? Albo Dave Murray? Te hawajskie koszule i klapki są wybitnie mało heavy metalowe, nie uważasz? (śmiech) Wiec generalnie nie przejmuje się za bardzo tym jak kto się nosi, czy ma długie włosy czy jest łysy czy tam ma irokeza na głowie. Jeśli w sercu gra mu heavy metal, to zajebiście!

Oczywiście zgadzam się z wami. To była taka podpucha… Mam nadzieję, że czasy, w których walczyło się o to kto jest „true” a kto nie, minęły bezpowrotnie. Wiecie w latach 80/90 było sporo tzw. „sezonowców” lub „podpierdalaczy” by robić wrażenie na kolegach, dziewczynach, etc. Całe szczęście oni z czasem się wycofywali, przekształcając się w jakiś pseudokiboli czy fanów Disco Polo albo po prostu w żuli z parku… A długie włosy to było poświęcenie (w szkole, na lekcjach religii czy po prostu „na mieście”). Chęć wyglądania tak jak nasi idole sprawiała, że nosiliśmy je dumnie wbrew opiniom społeczeństwa… Pamiętam, jak kilkanaście lat temu dostałem zdjęcie (tradycyjne) Mantasa z VENOM, na którym pozował z innym muzykiem, z innej kapeli (na jakimś parkingu samochodowym, podczas trasy koncertowej) i miał on na sobie szerokie, białe, spodnie materiałowe, zwężane do dołu. Ależ mnie uśmiech ogarnął! Zapewne za chwilę wyszedł na scenę w ćwiekach i w skórze, hehe… W sumie ja też coraz rzadziej zakładam „regulaminowy uniform”. W pracy, za biurkiem, nie wypada. A w domu, niekoniecznie wygodnie… więc luzik!

Jako, że jestem z Parczewa, miejscowości położnej ok. 60 km od Lublina znam kilka osób z tego miasta. I nie wiem, czy to koincydencja ale spośród większości „Lubelaków” słuchających szeroko pojętej muzyki rockowo-metalowej właśnie przeważają fani Heavy Metalu. Mam wrażenie, że to nadal przechodzi z pokolenia na pokolenie. Pamiętam, że już na początku lat 90tych ubiegłego wieku, moi lubelscy ówcześni rówieśnicy (dzisiaj czterdziestolatkowie) zasłuchiwali się od starszych kolegów Heavy Metalem…

Marcin: O, Parczew! Czekaj, jak to szło… Był kiedyś taki punkowy zespół który śpiewał że „trzeba być twardym w mieście musztardy” (śmiech). Co do Lublina, to mi jakoś się wydaje że w Lublinie niepodzielnie rządzi ekstrema spod znaku death i black metalu, jeśli chodzi o środowisko metalowe. Choć z drugiej strony, na wszystkich gigach które graliśmy dotychczas w Lublinie, raczej nie narzekaliśmy na frekwencję. Przyszło wielu maniax którzy dawali czadu pod sceną, więc może coś jest w tym co mówisz.

Było u nas kilka punkowych kapel, może to jakaś PANTA KOINA? Nie mam pojęcia. Ja kiedyś współtworzyłem między innymi w takiej „pankującej” kapeli SMOKE. Mieliśmy taki kawałek o tekście „Parczew, Parczew miasto nasze. Parczew, Parczew miasto wasze…” ale to za stary byście go kojarzyli…

A czy już myślicie o kolejnych nowych utworach?

Marcin: Ciężko o nich nie myśleć, kiedy non stop tłucze się je w sali prób (śmiech). A tak serio, to złapałeś nas akurat w czasie kiedy ogrywamy całkiem nowy materiał. Jeśli miałbym coś dobrego o tej całej epidemii powiedzieć, to to, że dzięki niej mieliśmy sporo czasu żeby pochylić się nad nowymi piosenkami. W zasadzie już w czasie kiedy nagrywaliśmy „Cyberblade”, w naszej kanciapie tworzyliśmy nowe kawałki. Aktualnie cały nowy materiał jest już napisany i wszedł w fazę ogrywania, aranżacji. Nie mogę Ci jeszcze zbyt wiele zdradzić, bo jest jeszcze na to stanowczo za wcześnie, ale nowości to w prostej linii kontynuacja stylu który znasz z „Cyberblade” czy „Return Of The Shadow Warrior”, choć nie brakuje patentów których jeszcze nigdy nie robiliśmy.

Karol: W przyszłym miesiącu powinniśmy już zamknąć materiał na następny LP.

Marcin: Tak, myślę że jeśli znowu się coś dramatycznego nie odpierdoli, to więcej niż pewne jest że jeszcze w tym roku zaczniemy nagrywać następcę „Cyberblade”. Być może nawet uda się go w tym roku wydać. Zobaczymy.

A zatem życzę dalszych sukcesów i mocnego stąpania po ziemi, bo szybki wzlot może zwiastować szybki upadek! Czy o coś zapomniałem was zapytać?

Karol: O Tokyo Blade! (śmiech) Serio, to chyba pierwszy wywiad, gdzie nie musieliśmy się tłumaczyć czy Tokyo Blade to nasz zespół nr 1! (śmiech) Myślę, że twardo stąpamy po ziemi, ale też czasami potrzeba nieco fantazji i podejścia na zasadzie: „spróbujmy, najwyżej nic z tego nie wyjdzie”. Singel z Gezolem jest tutaj najlepszym przykładem. Dzięki za wywiad!

https://www.facebook.com/ShadowWarriorPL

Miejsce zamieszkania: Parczew, Polska. Zainteresowania / Hobby: muzyka, dziennikarstwo muzyczne, religioznawstwo, orientalistyka, antropologia, psychologia, medycyna, socjologia. Ulubione gatunki muzyczne: przede wszystkim wszystkie gatunki Metalu, Hardcore'a, Progresywny Rock oraz Gothic, Ambient, Muzyka Klasyczna, Etniczna, Sakralna, Chóralna, Filmowa, New Age, Folk i czasem Jazz, Elektro, Muzyka Eksperymentalna, Alternatywna... Współtworzył magazyn & webzine Born To Die'zine jako Gnom.
Powrót do góry